niedziela, 28 września 2014

Miniaturka - Iskra nadziei.

Witam, to znów ja, tym razem bardzo szybko :3 Przychodzę do Was dzisiaj z miniaturką, to moje pierwsze podejście do tego typu opowiadania... Mam nadzieję, że się spodoba i liczę na szczere opinie, bo to dla mnie ważne. Kolejnego rozdziału nie spodziewajcie się zbyt szybko, pisanie go zupełnie mi nie idzie... No cóż, czekam na nowy atak weny!
Zapraszam do czytania, miniaturka nie jest długa! :)
WAŻNA INFORMACJA! Ta miniaturka bierze udział w konkursie na Miniaturę Miesiąca TUTAJ, jakby komuś się spodobała, to może oddać na nią głos :)

10 komentarzy = kolejna notka :)


Iskra nadziei.


Musisz odnaleźć nadzieję i nieważne, że nazwą Ciebie głupcem.


       Siedział dokładnie w tym samym miejscu, w którym znalazł swój kąt dokładnie tydzień temu. Od tego czasu przychodził tu co noc, sadowił się pod ścianą i patrzył przed siebie. Zegar nad jego głową właśnie wybijał północ Nie przeszkadzało mu zimno i wiatr, było wręcz czymś wspaniałym, w końcu coś czuł, doświadczał jakiś bodźców. To był jego azyl, tutaj w końcu mógł poczuć się sobą, nie musiał nikogo udawać ani zakładać maski arogancji i wyższości. Wreszcie był zagubionym, tchórzliwym chłopcem, którego tak skrzętnie ukrywał. Zamknął oczy i próbował przypomnieć sobie chociaż kilka wesołych wspomnień, które dałyby mu siłę w tych ciężkich czasach. Znalazł jedno, był jeszcze mały, a matka często zabierała go na długie spacery, zawsze czekał na nie cały dzień, wyglądał przez okno, kiedy Narcyza wróci do domu i znów zabierze go do parku, w zależności od pory roku, będą mogli rzucać się śniegiem, liśćmi lub gonić na polanie. Jego matka była taka wesoła tylko przy nim, wtedy mogła być sobą, w domu znów stawała się panią Malfoy, przybierała maskę. Jej syn był taki sam, skrywał głęboko w sobie swój prawdziwy charakter i uczucia. W ślad za dobrymi wspomnieniami podążyły te, które Draco chciał wymazać ze swojej pamięci. Nie chciał więcej widzieć przed oczami swojej zamordowanej matki, zabitych ludzi i swojego ojca. A teraz jeszcze to... Chłopak potrząsnął gwałtownie głową, jakby mógł tym odgonić złe myśli. Wstał szybko i podszedł do krawędzi Wieży Astronomicznej. Spojrzał w dół i prawie czuł jak leci, do oczu napłynęły mu łzy. Pomyślał o ludziach, których torturował, mordował i o tych, którzy już niedługo przez niego zginą. Zrobił malutki krok w stronę otwartej przestrzeni. Co powie jego ojciec? Co z nim zrobią, kiedy Draco nie wypełni swojej misji? - wiele myśli kłębiło się w jego głowie, ale nie cofnął się. Nie chciał być przyczyną śmierci kolejnych niewinnych osób, był na to zbyt słaby. Chciał po prostu to wszystko skończyć, nie wiedzieć już nigdy martwych ciał. Nagle ogarnął go paniczny strach, ale nie cofnął się ani o krok. Stał dzielnie na swoim miejscu, a jakaś niewidzialna siła kazała mu jeszcze trochę zbliżyć się do krawędzi. Walczył z tym przez chwilę, ale potem znów wydawało mu się że widzi ciało swojej matki, a ona patrzy na niego martwymi, nieruchomymi oczami. Wraz z powiewem wiatru jakby usłyszał jej głos, szepczący jego imię. Jakby go wzywała... Do siebie... Gdziekolwiek teraz była. Chciał iść do niej, do jedynej osoby którą kochał, a odebrano mu ją tak niespodziewanie i gwałtownie. Znał tylko jeden sposób, żeby to przerwać i żeby znów ją zobaczyć. Już nigdy więcej nie musiałby ranić, zabijać ani mieć koszmarów. Przełamał strach i w końcu zrobił kolejny krok. Poczuł, że spada, miał wrażenie, jakby zaraz miał rozwinąć skrzydła i odlecieć. Ten stan trwał tylko chwilę, przez ułamek sekundy. Później do Dracona dotarła jego własna decyzja, ale nie było już odwrotu. Jeszcze przez chwilę poczuł ukłucie strachu w sercu, którego, jak mu się wydawało, nie miał, a potem w oddali usłyszał czyjś krzyk. Całym jego ciałem szarpnęło, kiedy gwałtownie zatrzymał się pół metra nad ziemią i zanim dotarło do niego, co właśnie się stało, upadł na glebę z głuchym jękiem. Zamknął oczy, był tak blisko, a jednak przeżył, nadal może czuć rosę i miękkość mchu. Leżał tak przez chwilę, rozkoszując się życiem, aż nagle ktoś szarpnął go delikatnie za ramię.
- Malfoy? - usłyszał zaskoczony, dziewczęcy głos.
Z trudem uniósł głowę i zmusił się do podniesienia się z ziemi. Spojrzał prosto w duże, brązowe oczy. Hermiona Granger siedziała na trawie obok niego, a wyraz twarzy miała co najmniej przestraszony.
- Nic ci nie jest? Co się stało? Czy ktoś cię wypchnął? - z jej ust padała seria pytań, a Draco poczuł, że rozbolała go głowa. W tym momencie chciał po prostu położyć się we własnym łóżku i zasnąć. Westchnął zrezygnowany.
- Nikt mnie nie wypchnął – powiedział tylko ostrym tonem, nie miał ochoty rozmowę na taki temat. – Co tu robisz?
- Przychodzę tu co noc, od dawna, lubię się tu uczyć. Czy to ty byłeś tym idiotą, który od kilku dni stawał wieczorami na skraju wieży? To niebezpieczne, mogłeś przecież spa... - urwała napotkawszy jego ostre spojrzenie, a spuściła gwałtownie wzrok – No tak, przecież spadłeś... - nagle spoważniała jeszcze bardziej. - Czy ty... Czy... Czy ty skoczyłeś z własnej woli? - wydukała w końcu cichutko.
Ukrył twarz w dłoniach i nie odpowiedział. W tym momencie nie przychodziła mu do głowy żadna sensowna odpowiedź.
- Chciałeś się zabić?! - krzyknęła zaskoczona.
- Zamknij się, idiotko i daj mi spokój – warknął i próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie i pozostał w pozycji siedzącej.
- Słuchaj, Malfoy, nie znoszę cię, ale nie mogę zostawić niedoszłego samobójcy samego! Sumienie mi na to nie pozwala.
- Nie jestem żadnym niedoszłym samobójcą, ja po prostu chciałem...
Urwał, bo uświadomił sobie, że tak naprawdę nie wiedział, co tak po prostu chciał. Zobaczyć matkę? Ona nie żyła od miesiąca i nic nie można na to poradzić. Uciec od problemów? Przecież był Malfoy'em, musiał być odważny, a teraz jeszcze miał do wykonania misję.
- Muszę już iść – mruknął i podniósł się z ziemi.
- Nie chcę mieć cię na sumieniu!
- Nic sobie nie zrobię! - warknął.
- A jednak skoczyłeś!
Powoli zaczynała go irytować cała ta sytuacja, klął w myślach na Granger, że to właśnie ona go uratowała. Miałby teraz spokój, od wszystkiego. Znów powróciły niemiłe myśli i wspomnienia.
- Słuchaj, to nie twoja sprawa. Muszę już iść, naprawdę – mruknął.
- Nie ma mowy. Chodźmy się przejść, porozmawiać. Jeśli nie, to chyba będę musiała powiedzieć komuś, że powinien się tobą opiekować, bo jesteś nieobliczalny – uśmiechnęła się chytrze.
Jeszcze tylko tego by mu brakowało. Nie chciał, żeby wszyscy pomyśleli, że jest wrażliwy, delikatny lub posiada jakaś inną cechę, o którą nikt by go nie posądził. Westchnął wściekły i ruszył w stronę błoni.
- Idziesz? - warknął w stronę dziewczyny.
Natychmiast się z nim zrównała. Wściekły usiadł pod drzewem i ukrył twarz w dłoniach. Hermiona nie odstępowała go nawet na krok.
- Piękny pierścień – powiedziała cicho.
Spojrzał na swoją dłoń i uśmiechnął się smutno. Ozdoba była wykonana ze srebra, w kształcie głowy węża. Całość była gładka, tylko zęby jadowe były ostro zakończone. W miejscu oczu miał dwa małe szmaragdy.
- To pierścień rodowy – wyjaśnił już spokojniejszym głosem. – Każdy w mojej rodzinie ma coś takiego. Ojciec ma laskę z głową węża, matka miała kolczyki, a ja to. Należał kiedyś do mojego dziadka, przechodzi z ojca na syna w dniu, kiedy ten zaczyna edukacje. Tak samo, jak kolczyki, moja przyszła żona, Astoria, dostanie je w dniu ślubu.
- Twoja przyszła żona? To twój wybór, czy twojej rodziny? - zapytała cicho.
- Nic nie jest moim wyborem, czasem mam wrażenie, że ktoś zaplanował całe moje życie – sam nawet nie wiedział, dlaczego jej to mówi. Może po prostu chciał to komuś powiedzieć, a ona była w odpowiednim miejscu i czasie. Przecież nie powie Zabiniemu lub Pansy, że ma czasem dość swojego życia. A skoro Granger i tak widziała jego skok...
- Dlaczego się nie zbuntujesz? - zapytała patrząc na niego czujnie.
- Nie mogę, nawet nie chcę myśleć jakby się to skończyło. Jeszcze nie zwariowałem, mojej rodzinie nie można się przeciwstawiać, to źle się kończy – zaśmiał się gorzko.
- Dlatego skoczyłeś?
Poczuł jak zalewa go fala żalu, chciał żyć po swojemu i być szczęśliwym, a skończył jako wystraszony chłopiec, bez perspektyw, jedynej osoby, którą kochał i nadziei.
- Można tak powiedzieć – przestał już warczeć, że to nie jest jej sprawa. Każdy potrzebuje czasem wsparcia, nawet ktoś, kto z pozoru nie posiada serca. Nie chciał, żeby odchodziła. Mimo całego zła, które jej wyrządził, siedziała teraz i go słuchała.
- To było bardzo egoistyczne z twojej strony, nie pomyślałeś o swojej rodzinie...
- Nie mam rodziny – przerwał jej ostrym tonem – Matka nie żyje, a tylko ją mogłem tak nazywać. Człowieka, który mnie wychowywał nie mogę nazwać ojcem, nie zasłużył na to miano.
- Przepraszam, nie wiedziałam – spuściła wzrok. - Mój ojciec nie żyje, zabili go śmierciożercy, rok temu – spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
- Widzisz, Granger, siedzimy w tym razem – westchnął. - Czy mogłabyś zachować tę rozmowę dla siebie?
- Oczywiście, masz moje słowo.
Ruszył się spod drzewa, pomógł dziewczynie wstać i oboje ruszyli, w ciszy, w stronę zamku. Rozstali się przy schodach z krótkim dobranoc i ruszyli w swoje strony.

* * *

      Harry, Ron i Hermiona siedzieli w pokoju wspólnym Gryffindoru i czekali, aż opustoszeje. Kiedy tylko ostatnie dwie, rozchichotane uczennice opuściły pomieszczenie, przyjaciele natychmiast spojrzeli po sobie.
- I jak poszło? - zapytał cicho Harry.
- Słuchajcie, ja nie wiem, czy to ma sens... On chyba nie jest taki, jak się wszystkim wydaje, odniosłam wrażenie, że jest po prostu zagubiony, nie wygląda na kogoś niebezpiecznego – odpowiedziała Hermiona, dokładnie ważąc słowa.
- Nie wiesz, do czego są zdolni zdesperowani ludzie. Im mniej ma do stracenia, tym na więcej go stać.
- On niedawno stracił matkę, a o ojcu wypowiadał się z odrazą. Wydaje mi się, że potrzebuje pomocy, nie unieszkodliwienia.
- Nie ty o tym decydujesz – mruknął Harry. - Dumbledore zdecydował, że musimy pilnować Malfoy'a i padło na ciebie. Ja nawet nie byłem brany pod uwagę, a Ron... no cóż, myślę, że nie skończyłby się to dobrze.
- Rozumiem, ale moim zdaniem on wcale nie jest taki zły. Z pewnością kryje się w nim dobro, ktoś musi mu je tylko pokazać.
- Nie jest taki zły? - prychnął Ron. - Czy ty siebie słyszysz? Możesz spróbować pokazać mu to dobro, kiedy nadal będziesz wypełniać swoją misję - mruknął z przekąsem.
- Żebyś wiedział, że spróbuję – warknęła.
- Dobra, wystarczy – powiedział Harry zdecydowanym tonem. - Skoro udało ci się już do niego dotrzeć. To jaki będzie kolejny etap?
- Muszę się do niego zbliżyć bardziej, ale to nie będzie łatwe.
- Chyba mam pomysł...

* * *

      Usiadła pod ścianą i czekała. Minuty mijały, a nieznośny wiatr targał jej włosy i wył przedostając się przez małe otwory w murze. Opatuliła się szczelniej szatą. Była na siebie wściekła, bo nic ie zapowiadało, że chłopak i tym razem przyjdzie na Wieżę Astronomiczną, straciła tylko wieczór i przemarzła. Nagle niedaleko niej trzasnęły drzwi i usłyszała znajomy głos.
- Granger? Co ty tu, do cholery, robisz?
- Pilnuję, żebyś znowu nie skoczył. Z resztą... chciałam z tobą porozmawiać.
Chłopak wydawał się zaskoczony, ale usiadł obok niej.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał trochę łagodniej.
- Wspomniałeś wczoraj o swojej matce...
- Nie chcę o tym rozmawiać – przerwał jej.
- Ja tylko – posmutniała. - Odkąd straciłam ojca, nie mam z kim o tym rozmawiać, te wszystkie puste słowa w stylu, że będzie dobrze lub wszystko się ułoży... - westchnęła. Gdybyś chciał o tym porozmawiać...
- Nie chcę, naprawdę, ale doceniam twoje zaangażowanie.
Przeklęła w myślach, nie podziałało. Nie miała już pomysłu, jak mogłaby nawiązać z nim kontakt. Chciała natychmiast pójść do Dumbledora i powiedzieć, że nie da rady, że powinien przydzielić tę misję komuś innemu. Ale wtedy Draco się odezwał.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie tak po prostu koło ciebie siedzieć. Nie powinnaś chcieć mi pomóc. Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś pozwoliła mi wtedy spaść. Zbliża się wojna i chyba nie muszę ukrywać, że staniemy po różnych stronach barykady.
- Nie musi tak być – powiedziała cicho. - Nie jesteś mordercą, nie jesteś złym człowiekiem.
- Nic o mnie nie wiesz, ja nie mam wyboru, muszę to zrobić, to nie ja o tym wszystkim decyduję – w jego głosie wyczuła nutkę histerii. - Moja matka się sprzeciwiła, chciała żyć normalnie, a teraz nie żyje.
- Więc po to była jej ofiara? Żebyś chował głowę w piach i robił to, co ci każą? - starała się mówić łagodnie.
- Chcę jeszcze pożyć! Przykro mi, Granger, ale muszę już iść – wstał zirytowany i wyszedł trzaskając drzwiami.
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i westchnęła zrezygnowana. Jak mogła być tak głupia? Jak mogła myśleć, że uda jej się przeciągnąć go na właściwą stronę? Wojna się zbliżała, a według doniesień, Draco miał odegrać znaczącą rolę. Czasu było coraz mniej, a Malfoy nadal był podobno niebezpieczny. Hermiona jednak uważała, że on potrzebuje po prostu trochę pomocy, wsparcia i ciepła. Każda osoba pozostawiona sama sobie z problemami, które ją przerastają, zaczyna robić rzeczy, które nie są przemyślane. Działa instynktownie i po prostu lekkomyślnie. Dziewczyna zaczęła mu współczuć, on po prostu musiał się bać. Naprawdę chciała mu pomóc, ale nie umiała do niego dotrzeć. Tyle lat upokorzeń poszło w zapomnienie, teraz liczyło się tylko widmo wojny. Jeżeli Draco zrobi coś głupiego, to wielu dobrych ludzi zginie, zbyt wiele.

* * *

      Leżał w swoim łóżku. Obudził się godzinę temu i nie mógł już zasnąć. Miał jeszcze ponad godzinę do momentu, w którym zwykle wstawał. Znów powrócił ten dziwny niepokój duszy. Zostało mu już tak mało czasu... Po raz pierwszy pomyślał, że może Granger miała rację. Nie po to zginęła jego matka, dla idei słusznej sprawy, żeby teraz on się jej przeciwstawiał. Powoli tracił rozum i nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim. Kiedyś nienawidził Hermiony, ale teraz nie przeszkadzało mu jej pochodzenie ani dom, do którego należała. Ważne, że mógł przy niej być choć trochę sobą. Nie musiał udawać podekscytowanego swoją misją lub dumnego, że jest Malfoy'em. Nie znał jej, a mimo wszystko nienawidził i upokarzał. Teraz to się zmieniło, to ona siedziała z nim i próbowała rozmawiać, interesowała jego uczuciami, nie Blaise, Pansy czy jego ojciec. Nagle zachciał poznać ją trochę bliżej, lepiej. Dowiedzieć się, kim ona tak naprawdę jest, co lubi. Zdecydował, że postara się ją poznać, może w końcu będzie ktoś, przy kim będzie mógł się czuć swobodnie, sobą.
Wstał niechętnie, obudził brutalnie Blaisa, z którym dzielił dormitorium, i ruszył do łazienki. Ubrał się i zszedł na śniadanie. Jadł w pośpiechu swoją jajecznicę, z uwagą przyglądając się Granger, która uśmiechnięta rozmawiała z Ronem. Włosy zaplotła w warkocz, a z dokładnych obserwacji Dracona wychodziło, że pod szatą miała krótką, szkolną spódniczkę. Nadchodził wiosna i na dworze w końcu zaczęło robić się ciepło. Młody Malfoy uwielbiał tę porę roku, nad wszystkimi zaczynała wisieć wizja wakacji, a dziewczyny ubierały na siebie coraz mniej. W tym roku jednak nie potrafił się tym cieszyć, nie w obliczu tego, co miało się stać. Jak najszybciej skończył jeść i wyszedł na korytarz. Stanął za zakrętem i prosił wszystkie magiczne siły, żeby skręciła akurat tutaj. Udało się, nie musiał czekać długo. Szła w jego stronę z nosem w książce, nie patrząc przed siebie. Rozejrzał się wokół siebie czy przypadkiem nie ma żadnych niepożądanych gapiów. Szybkim ruchem wciągnął dziewczynę za róg, pisnęła przestraszona, ale odetchnęła z ulgą, kiedy go rozpoznała.
- Malfoy? Ale o co... - zapytała zdziwiona.
- Spotkajmy się na wieży, o dziesiątej, będę czekał – szepnął prosto do jej ucha i wyminął ja szybko.
Nie chciał, żeby ktokolwiek widział ich razem. To było zbyt wiele nawet jak dla niego, wystarczyło, że nawet on nie wierzył w tę całą chorą sytuację. Pełen sprzecznych uczuć ruszył na zajęcia. Nie zamierzał w tym momencie martwić się tym, co będzie wieczorem.
Siedział już na wieży i klął na siebie. Nie przyszła. Jak mógł być tak głupi? Przecież po tych wszystkich latach upokorzeń ona go nienawidzi. Jak mogłoby być inaczej? Znów pomyślał o matce, ona jedyna go rozumiała. Przecież jego nie dało się kochać, a przecież ona darzyła go tak wielkim uczuciem. Jak mógł stać się takim potworem? Powinien ją pomścić, walczyć z Lordem Voldemortem i swoim ojcem, a tymczasem posłusznie spełniał wszystkie ich rozkazy. Poczuł straszną pustkę w sercu, chciałby po prostu chwilę z nią porozmawiać, usłyszeć jej głos. Powiedzieć jej, że będzie odważny, dla niej. Ale ona nie żyła, zamordował ją własny mąż, kiedy próbowała mu się przeciwstawić. Znów podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Tym razem nie zamierzał skakać, chciał po prostu czuć wiatr, tę odrobinę wolności. Odetchnął głęboko. Nagle usłyszał za sobą cichutki głos.
- Draco, nie – szepnęła, a on zachwiał się delikatnie.
Natychmiast odzyskał równowagę i odwrócił się.
- Jednak przyszłaś – powiedział spokojnie.
- Proszę, odejdź od krawędzi, porozmawiajmy – w jej głosie wyczuwał nutkę paniki.
- Spokojnie, nie zamierzałem skoczyć, nie tym razem – uśmiechnął się smutno i usiadł pod ścianą.
- Dlaczego chciałeś się spotkać? - zajęła miejsce obok niego.
- Chciałem tylko porozmawiać, tak po prostu. I... Przeprosić. Tak, przeprosić. Za wszystkie lata, nie znałem cię. Mimo wszystko ostatnio byłaś przy mnie, kiedy tego potrzebowałem – patrzył w ziemię, nie mógł unieść ciężaru tych słów. Zbyt wiele go kosztowało przeproszenie kogoś takiego, w ogóle przeproszenie kogokolwiek. Dziewczyna kiwnęła głową na znak aprobaty.
- Ludzie się zmieniają – powiedziała bardzo cicho.
- Opowiesz mi o swoim ojcu? - zapytał po chwili ciszy.
Gryfonka wbiła wzrok w swoje dłonie i już myślał, że sprawił jej przykrość tym pytanie, ale uśmiechnęła się.
- On był... - zaczęła, ale najwidoczniej zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie, żeby wyrazić tylko jedną. Czekał cierpliwie.
- Był moim autorytetem, pod każdym względem. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą, miał dom, rodzinę, żonę, mnie... Wiem, że mnie kochał. Bezgranicznie i bezwarunkowo. A potem znalazł się w złym miejscu i czasie. Firmę w której pracował zaatakowali Śmierciożercy, nikt nie przeżył – Draco zważył, że po policzkach dziewczyny spływają łzy.
Nie do końca wiedział, jak ma zareagować. Nie taki był jego cel , nie chciał, żeby płakała...
- Przykro mi, naprawdę mi przykro. Moja matka była jedyną osobą na świecie, która mnie kochała. Pamiętam, jak byłem jeszcze mały. Kąpała mnie w wielkiej wannie pełnej piany, a potem sadzała na swojej toaletce i wycierała, suszyła włosy... Dokładnie pamiętam zapach szamponu, jej śmiech. To były najszczęśliwsze momenty mojego życia, spędzone z nią. A potem nadeszła wojna, w sumie... Widmo wojny. Ona nie chciała tego wszystkiego, co dzieje się wokół nas, próbowała przekonać ojca... Później przeszła na waszą stronę, nie na długo. Lucjusz dowiedział się o tym i sam ją zabił. Żeby oszczędzić całej rodzinie zawodu Czarnego Pana. Rozumiesz? Zamordował swoją własną żonę, a ja na to patrzyłem. To była tylko chwila, a ja nie mogłem nic zrobić. Tylko stać. Stać i patrzeć – ukrył twarz w dłoniach i starał się powstrzymać emocje.
Ze zdziwieniem poczuł jej dłoń na swoim ramieniu.
- Może teraz w to nie wierzysz, ale czas naprawdę leczy rany. Po kilku miesiącach już jest lepiej, nadal boli, ale da się już z tym żyć.
Siedzieli na tej wierzy długo i po prostu rozmawiali. Jak nigdy. Hermiona opowiadała mu o tym, że co roku jeździła z rodzicami na wakacje i on przygodach z Harrym i Ronem, a Draco o swojej przyjaźni z Blaise'm i dziwnych relacjach z Pansy. Wreszcie, kiedy dochodziła pierwsza w nocy, wstali cali przemarznięci i ruszyli do zamku. Rozstali się w tym samym miejscu co ostatnio i każde ruszyło w swoim kierunku.

* * *

      Od tamtego czasu spotykali się w tym miejscu prawie codziennie. Draco zawsze czekał na dziewczynę po śniadaniu i szybko omawiali godzinę. Po jakimś czasie Wieża Astronomiczna stała się ich wieżą. Spotkajmy się na naszej wieży o dwudziestej – mówił często Draco. Kiedy będziesz szedł na naszą wieżę, weź, proszę, coś do jedzenia i koc – zwykła mówić Hermiona. Spędzali tam długie godziny. Ślizgon choć przez chwilę mógł poczuć się sobą, a Gryfonka przestała traktować go jak przedmiot swojej misji. Ich normalna relacja trwała tylko tę małą jednostkę czasu. Przez resztę dnia zachowywali się tak jak zwykle, nie rozmawiali, nie rzucali ukradkowych spojrzeń, istnieli tylko przez te kilka godzin. Hermiona mówiła, że chodzi do biblioteki, Draco nie musiał mówić nic, nikt nie interesował się, gdzie znika.
- Nigdy nie sądziłem, że jesteś taka... Zwyczajna – powiedział któregoś razu.
Siedzieli akurat oparci o ścianę, pod kraciastym kocem.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Jesteś zupełnie taka jak ja i inni czarodzieje. Ojciec całe życie wmawiał mi, że wy, mugolaki, jesteście gorsi. Nie jesteście godni nauki magii. Jednak ja tego teraz nie widzę. To wszystko było fałszem, jesteś takim samym człowiekiem jak inni, a może nawet i lepszym.
W odpowiedzi położyła mu tylko głowę na ramieniu. Ostatnio często to robiła, ale żadne z nich nie odbierało tego jako jakąś sugestię, zwykły, przyjacielski gest. Tym razem było jednak trochę inaczej. Draco dokładnie wiedział, co się zbliża. To mógł być koniec jej, jego, wszystkich. Zostały już tylko dwa tygodnie. Musiał się pospieszyć i to bardzo. Od jakiegoś czasu ta dziewczyna była dla niego tak ważna... Przy niej nie musiał nikogo udawać, sprawiała, że się śmiał. Spojrzał na nią uważnie, jej brązowe loki łaskotały go w szyję.
- Hermiono... - zaczął, a ona w odpowiedzi podniosła głowę i spojrzała na niego.
Tylko na to czekał, bardzo delikatnie złapał ją za brodę i przyciągnął do siebie. Zanin zdążył zmienić zdanie, pocałował ją. W końcu poczuł jej ciepłe usta, o których myślał od tak dawna. Były delikatne, jak cała ona, i wyjątkowo miękkie. Nie sprzeciwiała się, po sekundzie rozchyliła lekko wargi i pozwoliła mu na głębszy pocałunek. Z fascynacja jedną ręką objął ją w talii, a drugą położył na jej policzku. Poczuł, jak jej dłoń wplata się w jego włosy. Miał wrażenie, że znów jest małym chłopcem, który całuje się po raz pierwszy. Towarzyszyła temu ekscytacja i pewna doza niedoświadczenia. Kiedy w końcu odsunął się od niej, spojrzał na nią niepewnie, jakby nie był pewien czy zrobił dobrze.
- Może nie powinienem... - zaczął.
- Wszystko dobrze – powiedziała cicho i wtuliła się w niego.
Od tamtej chwili byli razem, nazywali się parą, ale tylko przez te kilka godzin w ciągu doby. Po całym dniu obojętności wyczekiwali, kiedy znów będą mogli się spotkać i być po prostu ze sobą. Byli szczęśliwi, Hermiona odpoczywała w jego ramionach po męczącym dniu, a on w jej ustach odnajdował ukojenie. Ich utopia trwała dwa tygodnie, aż do wydarzenia, które zmieniło całe ich życie...

* * *

- Hermiono, obudź się, szybko! - usłyszała krzyk Lavender i natychmiast się zerwała.
- Co się stało? - zapytała nieprzytomnym tonem.
- śmierciożercy! Zaatakowali Hogwart!
Hermiona wręcz poczuła jak pod wpływem adrenaliny rozszerzają się jej źrenice. Wstała z łóżka i zaczęła się w pośpiechu ubierać.
- Mów co się dzieje – krzyknęła do swojej współlokatorki.
- Przyszli przed chwilą, Dumbledore kazał postawić na nogi cały zamek. Jest ich zdecydowanie zbyt wielu, nikt nie wie skąd się wzięli. Można uciekać przez pokój życzeń.
- Ja będę walczyć – powiedziała i wybiegła z dormitorium.
Była zdezorientowana, ale na szczęście w pokoju wspólnym zastała Harrego i Rona.
- Hermiono, ty i Harry musicie uciekać, ja będę walczył – powiedział zdecydowany rudzielec.
- Nie odejdę, będę walczyć – powiedziała pewnym głosem.
Wzięli pelerynę niewidkę i niewidzialni ruszyli. Potter musiał uciekać, według doniesień wśród śmierciożerców nie było Voldemorta, chociaż Harry się stawiał, to nie mógł ryzykować. Był ich tajną bronią, bez niego ta wojna byłaby od razu przegrana. Pożegnali się z nim najszybciej, ale najlepiej jak tylko mogli. Odprowadzili go jeszcze wzrokiem, a potem rzucili się w wir walki. Całość toczyła się w okolicach Wielkiej Sali. Wszędzie widać było postacie w czarnych szatach i kapturach. Niektórzy utracili już swoje maski i odsłonili twarze. Większości Hermiona nie rozpoznawała, ale gdzieś w tłumie mignęły jej długie, platynowe włosy Lucjusza Malfoya. Draco... Dziewczyna nagle poczuła ukłucie paniki. Co się z nim działo? Czy to on stał za tym wszystkim? Natychmiast odrzuciła tę myśl, ale starała się odnaleźć go w tłumie. W pewnym momencie tuż koło jej głowy świsnęło mordercze zaklęcie, dopiero w tym momencie otrząsnęła się z zamyślenia i zganiła na swoją głupotę. Trafiła w jakiegoś śmierciożercę ogłuszającym czarem i szybko wbiegła do Wielkiej Sali. Próbowała odnaleźć rudą czuprynę Rona lub Ginny. Widziała koło siebie walczących czarodziejów, smugi kolorowych świateł i martwych ludzi. W pewnym momencie spojrzała na swoją rudą przyjaciółkę, akurat, kiedy trafiło w nią mordercze zaklęcie. Hermiona patrzyła jak w sekundę z jej oczu uchodzi życie. Krzyknęła, ale jej głos zginął w ogólnym hałasie. Łzy popłynęły po jej policzkach i dziewczyna zaczęła działać jak w transie. Ogłuszyła mordercę Ginny i podbiegła do niej. Chciała uklęknąć przy niej, przytulić jej ciało i płakać, ale nie miała czasu, nie mogła ryzykować. Zostawiła rozpacz na później, nie wiedziała nawet, czy dożyje kolejnego dnia. Nagle ktoś złapał ją za włosy i przyłożył różdżkę do gardła, później była już tylko ciemność...

* * *


      Szedł korytarzem w stronę Wielkiej Sali i rozglądał się nerwowo. Wszystko było w ruinie, gruzy nosiły nadal ślady walki, która skończyła się przed chwilą. Wygrali, Hogwart nie miał szans. Draco nie był pewien, nie chciał tej bitwy, ale nie miał wyboru. Musiał wpuścić do zamku śmierciożerców. Powinien się sprzeciwić, ale nie był w stanie. Kiedyś był przekonany, że stoi po tej słusznej stronie, ale później pojawiła się Ona. Nie widział jej jeszcze, mógłby przysiąc, że mignęła mu w tłumie podczas walki... Co się teraz z nią działo? Czy żyła? Może zdążyła uciec? Nie chciał teraz o tym myśleć. Wszedł do pomieszczenia i uchylił głowę przed Czarnym Panem, który przybył tu przed chwilą.
- Witaj, panie – powiedział spokojnie.
- Witaj, Draco – jego głos był zimny i przypominał syczenie węża.
- Czy ktoś pojmał Pottera? - ośmielił się zapytać, wciąż patrząc w ziemię.
- Niestety nie, za to pojmaliśmy jego przyjaciół.
Serce Dracona przeszył skurcz. Złapali ją, więc co teraz? Będą ją więzić i czekać, aż Potter po nią wróci? Jeśli tak, to on, Malfoy, jakoś ją uratuje, przygotuje ucieczkę, zrobi wszystko, żeby była bezpieczna.
- Wprowadzić ją – powiedział cicho Voldemort.
Dwóch śmierciożerców wprowadziło Hermionę, wyglądała okropnie. Twarz miała zakrwawioną i posiniaczoną. Ledwo trzymała się na nogach i kiedy tylko ją puścili, osunęła się na kolana. Z pewnością była torturowana i Draco poczuł na tę myśl nieopisaną wściekłość.
- Nie będzie nam już potrzebna. Zostawiam ją tobie, zabij tę szlamę – usłyszał i miał wrażenie, że to wcale nie było skierowane do niego.
W tym momencie wszystko w co wierzył umarło. Stał przed dziewczyną, która tyle dla niego znaczyła i nie miał wyboru. W jej oczach zobaczył przyzwolenie i lekko kiwnęła głową. Wiedziała, że jeśli Draco tego nie zrobi, zginie. Dla niej i tak nie było już szans, jej życie dobiegło końca. Mimo wszystko nie mógł tego zrobić. Stał i wpatrywał się w nią tępo. Nie mógł jej zabić, nie zasługiwała na to.
- Zrób to – powiedziała słabym tonem.
Wiedział jedno, kiedy tylko skończy się ten dzień, skontaktuje się jakoś z Potterem i zostanie ich szpiegiem. To wszystko dla niej i dzięki niej. Pokazała mu, że może być lepszym człowiekiem, dała iskierkę nadziei.
Wycelował różdżkę prosto w jej serce...

10 komentarzy:

  1. Ależ piękne:-) niesamowite, bardzo mi się podoba. :-) Po prostu brak słów:-) tak trzymać :-) przepięknie opisujesz głebokie przeżycia ludzi, w prostych, ale wymownych szkicach ...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem, jestem wręcz dumna, twoje pomysły znów nas nie zawiodły i mamy przed sobą genialną miniaturkę, ale nie słodko-mdłą jak to bywa zazwyczaj! Bardzo oryginalny pomysł, chyba nie muszę powtarzać, że piszesz genialnie, cokolwiek by to nie było! Dasz następną część? Lub kolejną miniaturkę? Mimo, że końcówka pozostawia wiele niepewności i pytań, to chyba to jest w tym wszystkim najlepsze!
    Gratuluje!
    Vanillia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Miniaturka jest wspaniała ♥
    Bożebożebożeboże, pochłonęłam ją, dosłownie, w jednej chwili. Masz niesamowity talent, pomysł cudowny i tak samo świetnie opisana. Jestem pod takim wrażeniem, szczególnie, że to Twój pierwszy one-shot, że nie jestem w stanie napisać niczego więcej *o*
    Pozdrawiam i liczę, że wena szybko powróci i nowy rozdział ukaże się niedługo,
    Mrs Black ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna miniaturka, świetnie piszesz. ;) Czy będzie kolejna część?
    Buziaki
    Bells :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow... Mam nadzieję, że szybko do nas wrócisz, ale nie musisz się śpieszyć. Każdy ma prawo do odpoczynku i nauki do egzaminów. A ogólnie to cudna miniaturka. Czekam na więcej takich i na następną część tej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Potwierdzam opinie poprzedników. Miniaturka jest fantastyczna :) Zarówno bohaterowie, charaktery, wartości, akcja - wszystko wprawia wyobraźnię w bardzo pozytywny wir :)

    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest takie piękne ♥ Masz talent do pisania i to bardzo a miniaturka jest po prostu fantastyczna♥aż się rozpłakałam a ja rzadko płacze ♥ Czekam na kolejną :) Codziennie będę sprawdzać ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. ło żesz aż łzy mi poleciały z jednego oka. dziwne nie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Ojej, dlaczego kończysz zawsze w taki smutny sposób? :) Wiem, to Twój konik. Historia była bardzo wzruszająca.

    OdpowiedzUsuń