piątek, 28 listopada 2014

Rozdział XXVI - Strach.

Dzisiaj rozdział dłuższy. Mi osobiście podoba się bardzo, aż dziwne! :D Dziękuję Wam za 20 000 wyświetleń, jesteście kochani! <3
______________________________________________

      Każdy dzień wyglądał tak samo i był jednakowo długi. Nie miała pojęcia o czasie, jedynym źródłem światła było to, wypływające ze szpary pod drzwiami. Tutaj wyznacznikiem godzin były posiłki. Dokładnie jeden dziennie. Miska wody, mały garnuszek zupy i kilka kromek chleba sprzed kilku dni nie wystarczało, aby ukoić pragnienie i głód, ale musiało wystarczyć. Nie mieli pojęcia, o której godzinie pojawiają się posiłki. Równie dobrze mogło to być śniadanie, obiad lub kolacja. Ważne było jednak, że mijały kolejne dwadzieścia cztery godziny. Kolejna doba ich zniewolenia, bólu i nadziei, którą powoli tracili. W tym miejscu jedli już pięć skromnych posiłków. Starali się dzielić nimi po równo, ale zawsze wynikały z tego tylko kłótnie. Ron, który na co dzień jadł o wiele więcej od niej, teraz starał się oddawać jej sporą cześć swojego pożywienia. Sam stanowczo podupadł na zdrowiu, słabł w oczach, a popękane żebra dawały o sobie znać przy każdym ruchu. Starała się jak mogła, ale w żaden sposób nie potrafiła mu pomóc. Często tylko udawała, że pije wodę, żeby nieświadomemu chłopakowi zostawić jak najwięcej. Ostatniej nocy (tak nazywali okres dnia, w którym kładli się oboje spać) pojawiła się u niego gorączka, cały rozpalony majaczył. Mówił niezrozumiałe dla dziewczyny wyrazy i wołał Ginny. Zimne okłady z wody, która jeszcze im została, troszkę pomogły, ale na dłuższą metę nie było to dobre rozwiązanie. Była przerażona, przy okazji dzisiejszego posiłku, oddała mu całą swoją wodę. Nie było to szczególnie trudne, chłopak nie miał siły stanowczo zaprzeczać. Co będzie z nimi dalej? W takim tempie Ron wkrótce się odwodni. Z Hermioną też nie było najlepiej. Rana na nodze, której nie miała szans zdezynfekować, zaropiała i przy najmniejszym dotyku paliła żywym ogniem. Chociaż dziewczyna, kulejąc, mogła chodzić, to każdy krok był dla niej prawdziwą męczarnią. Starała się jednak o tym nie myśleć, teraz ważniejszy był Ron, jej noga mogła poczekać. Teraz starała się odwlec od siebie wszystkie złe myśli. Chciała myśleć pozytywnie. Z pewnością już ich szukają, nie ma innej opcji. Ktoś musi coś wiedzieć o miejscu ich pobytu. Może Malfoy? Jest jednym z nich, tylko on może im pomóc. Ale czy chce to zrobić? Dokonał już wyboru, trzy tygodnie temu. Skoro jest dla niego tylko szlamą, to nie będzie jej żałował, kiedy zgnije w tym cholernym lochu. Tego było już dla niej żeby wiele, te myśli tylko ją jeszcze dobiły. Starała się być silna i nie okazywać słabości przy Ronie, ale jak mogła być teraz odważna? Zawalił się cały jej świat. Gniją razem w lochu, oboje ranni i jest z nimi coraz gorzej. Nikt najprawdopodobniej nie ma pojęcia i miejscu ich przetrzymywania, a jedyną osobą, która mogłaby im pomóc, to Draco Malfoy. Chłopak, który ją oszukał, zdradził i po raz tysięczny nazwał szlamą. A żeby było jeszcze gorzej, na dodatek go kochała. Swoje łzy zostawiła jednak na moment, w którym zaśnie Ron. Ona tej nocy i tak nie zmruży oka, będzie musiała czuwać na wypadek, jeśli chłopakowi się pogorszy. Miała nadzieję, że brak snu nie pogorszy jej słabego stanu. I tak była już wykończona bólem, brakiem wody i pożywienia. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się z bólu, kiedy napięła mięśnie na rannej nodze. Delikatnie odwiązała materiał z którego zrobiła opaskę uciskową, a potem ten, którym zabezpieczyła ranę. Zagryzła z bólu rękę i stłumiła jęk bólu, kiedy razem z materiałem, twardym od jej krwi i ropy, oderwała kawałeczki swoich tkanek. W je oczach pojawiły się łzy, ale mocniej zacisnęła zęby na dłoni. Z podartej bluzki oderwała jeszcze jeden, kolejny pasek. Położyła go obok reszty. Jeden z nich zamoczyła w resztce wody i zawiązała na ranie. Zimno przyniosło jej ulgę. Miała nadzieję, że nie wdało się zakażenie, o które nie było trudno w tych warunkach. Z trudem starała się podejść do Rona. Podskakiwała na jednej nodze, aby ograniczyć ból. To był wyjątkowo niepewny i niestabilny sposób, ale z czasem nauczyła się poruszać dość pewnie. Jej serce na chwilę się zatrzymało, kiedy straciła równowagę i jak w zwolnionym tempie czuła jak leci na chorą nogę. Z impetem przeniosła na nią cały ciężar swojego ciała i jej umysł zamroczył ból. Z jej gardła wydobył się niekontrolowany krzyk. Upadła na ziemię, przetoczyła się na bok i skulona w kłębek złapała kurczowo za kolano. Zapłakała z bólu, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Usłyszała jak Ron niewyraźnie mamrocze jej imię. Zacisnęła zęby i zaczęła czołgać się w jego stronę. Uspokajająco pogłaskała go po włosach, zdjęła nasączony wodą kawałek materiału z jego głowy, gorący od jego ciała i zamoczyła go w resztce zimnej wody. Na szczęście był wystarczająco chłodny. Znów położyła go na czole chłopaka, a jego ciało przeszyły dreszcze. I tak było już lepiej, gorączka powoli ustępowała, ale popękane żebra bolały coraz gorzej. A co jeśli któraś ze złamanych kości się przemieści? Jeśli zrani jego płuco? Tutaj nie mogli liczyć na żadną pomoc. Hermiona nie wiedziała, dlaczego w ogóle nadal ich tu trzymają. Oprócz osoby, która przynosiła im posiłki, nie przyszedł do nich nikt. Więc dlaczego po prostu ich nie zabiją? Może chodzi o okup? Dziewczyna natychmiast odrzuciła tę myśl, była zbyt niedorzeczna. Jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Cokolwiek to jednak nie było, to nadal trzymali ich przy życiu. I dziewczyna miała nadzieję, że mimo wszystko tak zostanie. To dawało więcej czasu na znalezienie ich. Być może tylko dzięki temu mieli jeszcze szansę stąd wyjść. O ile Draco okaże choć trochę rozsądku i współczucia. Jeżeli powie Dumbledore'owi gdzie mogą ich przetrzymywać. Ale ona już w to nie wierzyła, nie wierzyła w nic, co związane była z Malfoy'em. Nie wierzyła jemu, jego słowom, gestom, pocałunkom, dotykowi. Nie wierzyła nawet sobie, że dała się tak omamić i wykorzystać. Taka była głupia, że mu zaufała... Jednak teraz on jest jej ostatnią nadzieją, a ona nie potrafi zaufać, że mógłby jeszcze kiedykolwiek zrobić coś dobrego. A co, jeśli Dumbledore zataił ich zniknięcie? Po prostu je przemilczał? Powiedział, że musieli wyjechać i tym samym uniemożliwił Draco pomoc? To bez znaczenia, zupełnie. I tak nic by nie zrobił, po co miałby narażać siebie dla szlamy, która nie może równać się z arystokratą czystej krwi....

       Straciła ich oboje. Brata i najlepszą przyjaciółkę. Z dnia na dzień traciła nadzieję i zatracała się w smutku. Poszukiwania nie przynosiły rezultatów, chociaż Harry nadal uważał, że nie wszystko stracone. Mówił, że Dumbledore robi zbyt mało i sam aż rwał się do poszukiwań. Ona jednak była realistką, chociaż jeśli byłaby szansa, też chciałaby jakoś pomóc. Jeśli żyli, to byli uwięzieni w jakimś zabezpieczonym miejscu. Wszystko rozbijało się o domysły i przypuszczenia. Ale Ginny chciała mieć pewność, wiedzieć, co teraz się z nimi dzieje. Chciała mieć nadzieję i wierzyć w ich powrót, ale czas mijał, a nikt nie miał żadnych wieści. Zrobiłaby wszystko za jedną, choćby najmniejszą informację. Jej rodzice zostali już powiadomieni i Dumbledore proponował jej, żeby wróciła na kilka dni do Nory. Ona jednak wolała zostać w zamku. Nie miała ochoty, żeby przebywać w wisielczej atmosferze, która panowała teraz w jej domu. Wolała zachować pozory normalności. Chociaż świadomość dwóch zaginionych uczniów wisiała w powietrzu, to mimo wszystko zamek tętnił swoim zwykłym życiem. Tylko jakby spokojniej, ciszej. W Wielkiej Sali obok Harry'ego zostawała wolna przestrzeń dla nieobecnego Rona, a koło Ginny też nikt nie siadał. Przez to jeszcze dotkliwiej odbierała brak najlepszej przyjaciółki. Te puste miejsca raniły ją do żywego. Teraz to ona karmiła Krzywołapa i zapewniała mu dzienną dawkę pieszczot. Stęskniony towarzystwa kot przychodził co noc do dormitorium i kładł się na jej łóżku, pyszczkiem i przednimi łapami na jej brzuchu. Przynosił jej więcej pocieszenia, niż ta sama formułka słyszana od kilku uczniów pod rząd. Teraz nawet z Harry'm było im do siebie bliżej. Nie była już wściekła o Cho, nie teraz, kiedy mieli poważniejsze problemy. Jechali na tym samym wózku, oboje zrobiliby wszystko, żeby odnaleźć najbliższych. Z resztą... Teraz w jej życiu pojawił się ktoś inny, chociaż może niezbyt nowy. Tyle czasu minęło, odkąd ją pocałował, a ona nie mogła o tym zapomnieć. Szczególnie tego, że prawie złamała sobie rękę na jego szczęce. Nie odzywała się do niego, ale bardzo brakowało jej obecności tego chłopaka. Randka, którą dla niej wtedy przygotował była idealna. Aktywna, dokładnie taka, jakie Ginny uwielbia. Potrzebowała go przede wszystkim teraz, kiedy została sama. Po tym, co Hermiona powiedziała jej o Malfoy'u i Katy, zmieniła zupełnie stosunek do jej słów. Nie mogła ufać komuś takiego, a na pewno nie w kwestii swojego szczęścia. Była już pewna, czego teraz potrzebuje. Wstała zdecydowana i unikając spojrzeń innych uczniów, zeszła na dół. Przeszła szybko przez pokój wspólny i przelazła przez portret. Nie było jeszcze zbyt późno, miała nadzieję, że zastanie go w swoim dormitorium. Przemierzała korytarze w pośpiechu, aż napotkała przeszkodę. Dość znaczącą. Stanęła przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów, ale nie znała hasła. Przeklęła w duchu. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Oczywiście może wejść za jakimś Ślizgonem, który nie będzie miał ochoty jej przepuścić. Narazić się na nieprzychylne spojrzenia i komentarze. Co teraz zrobi? Po prostu ma tam tak wejść i pewnym krokiem przemaszerować aż do dormitorium Zabiniego? A jeśli będzie właśnie z jakąś dziewczyną? Zmieniła taktykę na trochę bezpieczniejszą. Stanęła wprost przed wejściem i wymieniła kilka haseł, które wydawały jej się odpowiednie.
- Czysta krew! Arystokraci! Wielki Slytherin! Chwała Slytherinowi! Porażka Gryffindoru? Starożytne rody! Wielkie... - wyrzucała z siebie, kiedy nagle ściana zaczęła się rozsuwać.
Spojrzała na nią szczerze zaskoczona i wytrzeszczyła oczy.
- Starożytne rody, serio? - mruknęła do siebie, kręcąc głową.
Odetchnęła głęboko i pewnym krokiem wmaszerowała do środka. Głowę miała uniesioną wysoko i starała się patrzeć każdemu w oczy. Nie dać po sobie poznać, że czuje się nieswojo i jest zagubiona. Widziała ich spojrzenia bardzo wyraźnie. Młodsi patrzyli na nią wrogo, ale nie odważyli się odezwać. Reszta szeptała między sobą, a do Ginny docierało coraz więcej ich słów. Była dla nich Gryfonką, zdrajczynią krwi, biedną Weasley, ale ona nie przyszła tu dla nich. Nie oni się liczyli.
- Czego tu szukasz? - usłyszała obok siebie głos przepełniony wrogością i natychmiast się odwróciła.
Jakiś Ślizgon wyższy od niej o dwie głowy zerkał na nią spod byka. Wzięła się w garść i spojrzała mu prosto w oczy. Nie spuścił wzroku i teraz prowadzili niemy pojedynek.
- Wyjazd stąd – czarnoskóra Ślizgonka podeszła do nich szybko.
Ginny otaczało coraz więcej negatywnie nastawionych do niej osób. Czuła się przez nich osaczona, jak zaszczute zwierzę. Patrzyła jednak im wyzywająco w oczy.
- Nie wasza sprawa, szukam kogoś – warknęła i próbowała przepchnąć się przez tłum.
W efekcie tylko jeszcze bardziej zacieśnił się wokół niej. Głosy wciąż się podnosiły.
- Stop! Zamknąć się i ją przepuścić – usłyszała znajomy głos, dochodzący spoza kręgu. - Ona jest moim gościem!
Spojrzała na Blaise'a z wdzięcznością. Ślizgoni rozstąpili się trochę, robiąc jej przejście, ale ich spojrzenia nadal były takie same. Z wysoko uniesioną głową i pewnym krokiem podeszła do Zabiniego.
- Chodźmy do mnie – powiedział cicho i zaprowadził ją w stronę swojego dormitorium.
Było spore i dzielił je z jeszcze trzema osobami. Teraz było jednak puste. Gestem ręki wskazał jej swoje łóżko. Usiadła na nim niepewnie i wpatrzyła się w swoje dłonie. Uleciała z niej cała pewność siebie.
- Po co tu przyszłaś? - zapytał łagodnym tonem.
- Czułam się samotna – odpowiedziała zaskakująco szczerze.
Usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Nie odsunęła się ani o centymetr. Wtuliła się w niego całym ciałem i przymknęła oczy.
- Wiem, ale wkrótce się odnajdą – mówił cicho, ale wyraźnie słyszała każde jego słowo.
- A co, jeśli nie? - zapytała słabym tonem.
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem? Zaufaj mi, proszę, i uwierz, że niedługo wrócą. A na pewno niedługo dowiemy się czegoś znaczącego. Dumbledore z pewnością robi wszystko, żeby ich odnaleźć. Naprawdę.
- Dziękuję – powiedziała i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. - Mogę tu zostać? Przy tobie?
- Zostań, Wiewióreczko, zostań – pogłaskał ją po włosach.

- Znów pijesz? Jesteś zupełnie, jak twój ojciec – usłyszał z sobą znajomy, kobiecy głos, ale nie zareagował.
Nadal siedział z otwartą butelką i wpatrywał się zamyślony w okno. Zbyt wiele miał teraz na głowie, by przejmować się matką. Przybył tu najszybciej jak zdołał, ale i tak musiał czekać prawie tydzień. Wmówił Snape'owi, że należy mu się odpoczynek w domu, bo ma już dość przebywania wśród tych ścierw. Przelał w te słowa całą swoją arystokrację, próżność i pychę. Udało się, ale nadal nie miał planu. Nie zszedł nawet jeszcze do lochów, nie czuł się na to gotowy na trzeźwo.
- Kochasz go? - niespodziewanie przerwał ciszę.
Nie odpowiedziała od razu, chociaż nie widział wyrazu jej twarzy, wiedział, że jest zaskoczona pytaniem.
- Oczywiście, że tak. Tylko nie mów mu o tym, bo uzna mnie za słabą i niegodną jego arystokratycznego nazwiska – zaśmiała się krótko, ale łagodnie.
- A jak wiele byłabyś w stanie dla niego poświęcić? Nawet, gdyby stawką było twoje życie? Gdybyś musiała ratować go od śmierci i zapewnić bezpieczeństwo?
Nadal nie odwrócił się w jej stronę, ale teraz podeszła i stanęła naprzeciw niego. Wreszcie zdobył się, żeby spojrzeć na jej twarz. Była bledsza niż zwykle i wyglądała na starszą. Twarz miała zmęczoną, ale nadal piękną. Długie włosy spięła w wysoki kok.
- Wszystko – odpowiedziała pewnym tonem.
- A mnie kochasz? - zapytał z zamyśleniem.
- Do czego zmierzasz? - jej ton stał się ostrzejszy.
- Czy potrafiłabyś zaakceptować, gdybym kochał kogoś, kto w mniemaniu twoim i ojca byłby tego zupełnie niegodny? - nie wiedział, dlaczego z nią o tym rozmawia. Może był zbyt pijany albo po prostu potrzebował kontaktu z bliską osobą?
Zapadła cisza. Narcyza z napiętą miną wpatrywała się w widok za oknem. Rysy jej stężały. Bardzo, bardzo powoli odwróciła się znów w jego stronę. Nagle uśmiechnęła się delikatnie.
- Zejdę na dół i cofnę zaklęcie wyciszające – powiedziała łagodnym tonem.
- Słucham? - zapytał z nutką paniki w głosie.
- Nie jestem głupia. Zjawiasz się tutaj bez wyraźnego powodu tydzień po tym, jak ich przywieźli. Jesteś nieobecny, zamyślony i wyraźnie zmartwiony. Mówisz o miłości do kogoś, kto nie spodoba się mi i ojcu. Oraz o poświęcaniu siebie dla kogoś i zapewnianiu bezpieczeństwa. Mylę się? Mam tylko nadzieję, że chodzi ci o Hermionę Granger, nie Ronalda Weasley'a – uśmiechnęła się szeroko, ale jej twarz była napięta, czekała na jego odpowiedź.
Wiedział, że jest bystra. W przeciwieństwie do ojca, który był po prostu przebiegły. Bardzo mało faktów mogło uciec Narcyzie Malfoy. Nie wiedział czy jest na siebie wściekły, że się domyśliła, czy czuje ulgę.
- Nie jesteś zła? - zapytał cicho.
- Jestem, nawet bardzo. Dobrze wiesz, kim ona jest. Zbliża się wojna, której oni nie mają szans wygrać. Dobrze wiesz, co się z nią stanie. Nie dasz rady jej obronić, nie przed wszystkimi Śmierciożercami. Ale jeśli chcesz ją teraz wyciągnąć z lochu, to nie zabronię ci. Tylko proszę, uważaj na siebie i bądź ostrożny. Jesteś moim jedynym synem – pocałowała go w czoło, ale natychmiast się odsunął. Nie był już małym chłopcem i nienawidził, gdy tak się go traktowało.
- Pójdę teraz na dół i cofnę zaklęcie wyciszające, abyś mógł pilnować czy jest bezpieczna.
- Nie mów nic ojcu – Draco spojrzał na nią uważnie.
- Nie powiem, ale nie pij już więcej – powiedziała i wyszła.

      Doczołgała się do drzwi celi, byleby jak najdalej od przyjaciela. Łzy już od dawna zbierały się w jej oczach, ale w końcu chłopak zasnął. Odsunęła się jak najdalej, żeby nie obudzić go żadnym dźwiękiem. W końcu poczuł się lepiej i zeszła z niego gorączka. Miała nadzieję, że głęboki sen choć trochę zregeneruje jego siły. Położyła się twarzą do światła przelewającego się przez szparę między drzwiami a posadzką. Dawało nadzieję, było cząstką tego, co czeka ją poza celą. Wyciągnęła delikatnie rękę i położyła ją w smudze światła. Wpatrywała się w nią jak oczarowana. Tracisz rozum – pomyślała i natychmiast cofnęła dłoń. Myślami była daleko, w swoim rodzinnym domu. Razem z matką i ojcem jadła ostatnią kolację przed jej powrotem do zamku. Wtedy jeszcze nie wiedziała, ile zmian przyniesie dla niej ten rok. A teraz ma tu umrzeć. Może z wycieńczenia, głodu. Albo zabije ją zakażenie, które wdało się w ranę na jej nodze. Może z tęsknoty. Albo zwariuje, straci rozum i nawet, jeśli ją odnajdą, to po prostu ich nie pozna. Zamknie się we własnym świecie z którego nie będzie już wyjścia. Bała się tego okropnie. Chciała tylko wyjść z tego miejsca całą i zdrowa. Znów zobaczyć rodzinę i przyjaciół. Załkała, zaciskając zęby na dłoni, aby nie obudzić Rona. Na ręce miała już wiele śladów sprzed kilku dni, które widziała dokładnie, gdy położyła dłoń w bladej smudze światła. Otworzyła na chwilę załzawione oczy i zamarła. Coś zasłaniało prawie całą smugę i poruszało się delikatnie. Słyszała ciężki oddech przybysza. Ktoś najwidoczniej siedział po drugiej stronie drzwi i opierał się o nie plecami. Skrawek jego białej koszuli wsunął się w wolną przestrzeń i był na wyciągnięcie jej ręki. Adrenalina zapulsowała w jej żyłach. Kim jest ta postać? Kto siedziałby pod drzwiami celi i nie zdradzał swojej obecności? Jakie miał względem nich zamiary?
- Kto tu jest? - odważyła się zapytać słabym, zachrypniętym głosem.
Odpowiedziała jej cisza, ale była pewna, że ciało przybysza lekko się naprężyło. Po chwili zobaczyła szybki ruch. Postać wstała i pospiesznie oddaliła się od drzwi.

      Czuł się już wystarczająco pijany. Wreszcie był gotowy, aby zejść na dół. W gardle mu zaschło, a z każdym krokiem miał ochotę uciec. Przecież w końcu musiał się na to zdobyć, po to tutaj przybył. Oparł się o drzwi celi i osunął po nich. Wypił jeszcze kilka łyków z butelki, którą zabrał ze sobą. Kiedy w końcu przestał się poruszać, usłyszał cichy płacz zza drzwi. Należał do niej, nie miał co do tego wątpliwości. Ten dźwięk rozrywał mu serce, ale nie mógł nic na to poradzić. Słuchał go z niemą bezradnością. Miał ochotę położyć się na ziemi i szepnąć jej, że wszystko będzie dobrze. Że wkrótce ją stąd wyciągnie i nie pozwoli zrobić jej krzywdy. Ale sam nie był tego pewien, nie miał nawet planu. I jak zareagowałaby teraz na jego obecność? Po tym, co jej zrobił? Na razie musiał pozostać niezauważonym. Nie chciał robić jej złudnej nadziei, na wypadek, jeśli nie uda mu się ich uwolnić. Znów wypił, miał ochotę schlać się do nieprzytomności.
- Kto tu jest? - usłyszał głos, którego prawi nie rozpoznał. Był słaby, zmęczony i zbolały.
Nie mógł dłużej tam siedzieć, nie po tym, jak zauważyła jego obecność. Teraz już nie mógłby siedzieć cicho i udawać swoją nieobecność. Wstał szybko, wypił jeszcze trochę i chwiejnym krokiem ruszył w górę schodów.

       Mijały kolejne godziny. Albo minuty... W tym miejscu pojęcie czasu było wyjątkowo względne. Ron czuł się już lepiej, ale noga Hermiony bolała coraz bardziej. Teraz chód sprawiał jej jeszcze więcej bólu. Zastanawiała ją jeszcze postać, która pojawia się tutaj kilka godzin temu. Gdzieś głęboko w jej umyśle pojawiał się Draco. Kto inny mógłby to być? Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Westchnęła głęboko. Nagle drzwi do celi otworzyły się. Czyżby był to już czas posiłku? Stanął w nich jednak ten sam Śmirciożerca, który pomagał w ich pojmaniu. Zatrzasnął za sobą drzwi. Wyciągnął różdżkę i więźniowie skulili się w sobie. Czyżby w końcu sobie o nich przypomniano? Tylko dlaczego akurat teraz? Mężczyzna wymamrotał coś cicho i promień oszołamiacza pomknął w stronę Rona, który nie zdążył zareagować. Hermiona pisnęła tylko cicho. Mężczyzna podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za włosy. Wrzasnęła słabo, tylko tyle miała sił. Próbowała się wyrywać, bić, ale było to na nic. Śmierciożerca zaprowadził ją siłą na środek sali i rzucił brutalnie na ziemię. Krzyknęła z bólu, kiedy upadła na ranną nogę.
- Krzycz, krzycz i tak nikt ci nie pomoże. Mogę zrobić z tobą co chcę, dostałem takie pozwolenie – uśmiechnął się obleśnie.
Próbowała się podnieść, krzyczeć, wyrywać, ale uderzył ją w twarz. Znów spotkała się z zimną posadzką. Twarz zapiekła ją żywym ogniem. Mężczyzna siłą odwrócił ją na plecy i położył dłonie na jej brzuchu. Zaczął podwijać bluzkę. Powstrzymała łzy, nie mogła się poddać. Nie weźmie jej bez walki. Prędzej da się zabić, niż zgwałcić. Kiedy tylko zauważyła okazję z całej siły wbiła paznokcie w policzek Śmierciożercy i szarpnęła. Odskoczył od niej z krzykiem i z satysfakcją poczuła jego krew na opuszkach swoich palców. Zostanie mu po niej pamiątka. Nie złamie jej, będzie walczyła, dopóki wystarczy jej sił. Mężczyzna wymierzył mocne kopnięcie w ranę na jej nodze. Zawyła z bólu i jej umysł zamroczył ból. Od krzyku zdarła sobie gardło. Przez chwilę była pewna że zemdleje. Potem wymierzył jej jeszcze jeden policzek i poczuła jego ręce na swoim ciele.
__________________________________________________________________

Nie zanudziliście się? Ktoś jeszcze to w ogóle czyta? :D

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział XXV - Ciemność.

Czasu nie mam, ale mam rozdział. Szczerze mówiąc, to jestem z niego zadowolona, ale czekam na opinie, bo pod tym rozdziałem zależy mi szczególnie! :)
_______________________________

      Otworzyła oczy, ale nie zrobiło jej to wielkiej różnicy. Zamrugała kilka razy opuchniętymi powiekami i zaczęła widzieć kontury pomieszczenia. W ustach miała zupełnie sucho. Odchrząknęła, a gardło zapiekło ją mocno, aż pojawił się grymas na jej twarzy. Czuła się oszołomiona, nie wiedziała która jest godzina ani ile czasu była nieprzytomna. Ciało miała obolałe od długiego leżenia na twardej ziemi. Powoli wracały do niej wspomnienia.
- Lestrange! - Ron wycelował palcem w kobietę.
- Gdzie Potter? Powinien być z wami – jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz.
Wyciągnęli różdżki, Bellatrix zrobiła to samo, ale wycelowała nią w dziewczynkę. Zaśmiała się szaleńczo.
- Mam ich zabić? - usłyszeli za sobą zachrypnięty głos i odwrócili się natychmiast.
Zobaczyli niskiego, krępego mężczyznę. Miał zmierzwioną brodę i krzaczaste brwi. Wyglądał niechlujnie, w zabrudzonej, poszarpanej szacie. Celował w nich swoją różdżką.
- Nie! - krzyknęła kobieta. - Słyszałeś rozkazy, mają być żywi!
- I tak nie ma wśród nich Pottera! Lepiej od razu ich zamordować i mieć mniej roboty!
W tym momencie w głowie Hermiony po raz pierwszy zaświtała myśl, że to już koniec. Nie mieli szans, chociaż liczebność była ta sama, to dziewczyna nie chciała igrać z życiem dziecka.
- Jak śmiesz podważać rozkazy Czarnego Pana, mieszańcu! - głos Bellatrix poniósł się po małym pomieszczeniu. - Gdzie Potter? - zwróciła się w stronę uczniów, jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na ciele dziewczynki.
- Nie poszedł z nami, dostał szlaban – powiedziała Hermiona, starając się, żeby jej głos był opanowany.
W tym momencie dziękowała wszystkim nadprzyrodzonym mocom, że Harry'ego nie ma z nimi. A tak strasznie żałował, że nie może iść...
- No tak, plan był dobry... Ale tego nie przewidzieliśmy – odpowiedziała kobieta, mówiąc bardziej do siebie, niż do nich.
Hermiona nadal wpatrywała się w dziecko, które stało spokojnie, nie wykonując żadnego ruchu.
- Klątwa Imperiusa – odpowiedziała Bellatrix na jej nieme pytanie. - Miło, że mi o niej przypomniałaś. Nie będzie nam dłużej potrzebna.
W tym momencie kilka rzeczy stało się w wyjątkowo krótkim czasie. Rozbłysło zielone światło, z gardła Hermiony wyrwał się niekontrolowany krzyk i rzuciła się w stronę kobiety. Posłała w jej kierunku pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy. Kobieta krótkim ruchem odbiła oszołamiacz, który pomknął zaraz obok głowy Rona. Chłopak złapał mocno Gryfonkę w pasie i przytrzymał jej rękę, w której trzymała różdżkę.
- Hermiono! Nie! Już jej nie pomożesz! - krzyczał, ale dziewczyna nadal poróbowała walczyć.
- Jak możesz być tak okrutna – wrzasnęła, przełykając słone łzy.
- Jak śmiałaś podnieść różdżkę na czarownicę czystej krwi, ty odrażająca szlamo! - jej głos był szaleńczy, po ciele Hermiony przebiegły dreszcze.
Ron szybko wyszedł przed Hermionę i osłonił ją własnym ciałem. Stał między nią, a rozwścieczoną Bellatrix, gotową zamordować ich bez mrugnięcia okiem. Puścił Hermionę, która całą siłą woli powstrzymywała się, żeby nie podbiec do ciała dziewczynki. Ron miał rację, nie mogła już jej pomóc. Teraz to oni byli na granicy śmierci.
- Och, Weasley – zaśmiała się czarownica. - Zdrajca krwi osłania szlamę, jakie to słodkie. Pamiętajcie, jeden niewłaściwy ruch, a któremuś z was stanie się krzywda, lepiej bądźcie grzeczni.
Skinęła głową na Śmierciożercę stojącego za nimi. Hermiona poczuła, jak łapie ją mocno za ramię i ciągnie w stronę Bellatrix. Próbowała się wyrwać, ale miała zbyt mało siły. Ron rzucił się w jej kierunku, ale natychmiast został oszołomiony. Wciąż trzymając Hermionę, mężczyzna kopnął go kilka razy w żebra i brzuch.
- Przestań. Nie możesz go zabić, nie takie macie rozkazy – krzyknęła Gryfonka łamiącym się głosem.
Poskutkowało, Śmierciożerca jakby się opamiętał. Popchnął dziewczynę brutalnie do stóp czarownicy. Upadła boleśnie na drewnianą podłogę.
- Jesteś zbyt śmiała, Granger! Nie masz prawa używać różdżki przeciw czarownicy czystej krwi! Crucio!
Hermiona poczuła, jakby znalazła się w ogniu. Płonęła jej skóra, wnętrzności i kości. Wiła się na podłodze, a ból nie ustępował. Nie potrafiła o niczym myśleć, bo ból wypełniał jej umysł, a jedyną myślą było, żeby umrzeć. Słyszała szaleńczy śmiech Bellatrix, ale jakiś odległy. Po chwili zaczął wypełniać jej umysł wraz z bólem. Marzyła tylko o chwili ciszy, jej własny krzyk był tłem tego wszystkiego, po prostu brzmiał, ale nie odgrywał żadnej roli. Jakby cichł przy tym przerażającym i bolesnym śmiechu. Umrzeć... Tylko tyle. Po prostu zamknąć oczy, nie czuć już nigdy nic więcej. Czuła, jak odpływa i przestaje zupełnie kontrolować swój umysł. Wszystko cichło, a jej powieki stawały się coraz cięższe. Wreszcie upragniony spokój...
-
Ron? - rzuciła w przestrzeń słabym, zachrypniętym głosem. - Ron!
Odpowiedziała jej cisza. Wytężyła wzrok i rozejrzała się po pomieszczeniu. W kącie dostrzegła skuloną postać. Wstała zbyt szybko, zakręciło jej się w głowie, a prawa noga eksplodowała bólem. Krzyknęła i osunęła się po ścianie. Dotknęła swojego kolana i poczuła ciecz na swoich palcach. Kiedy przybliżyła je do twarzy, poczuła metaliczny zapach. Krew. Nie pamiętała w którym momencie dorobiła się tej rany, musiała być już nieprzytomna. Dlaczego nie poczuła tego wcześniej? Musiała być najwidoczniej zbyt oszołomiona po przebudzeniu. Spróbowała zgiąć nogę w kolanie. Syknęła z bólu, ale dała radę. Położyła się na brzuchu i zaczęła bardzo powoli czołgać na łokciach w stronę Rona, uważając, żeby nie dotknąć raną posadzki. Usiadła obok niego i westchnęła ciężko. Przyłożyła policzek do jego twarzy, oddychał, ale był nieprzytomny. Oparła głowę o ścianę. Potrzebowała wody. Próbowała przemyśleć ich położenie, ale doszła tylko do wniosku, że jest opłakane. Tkwili w zamkniętym lochu, bez szans na ucieczkę. Nawet jeśli już ich szukali, to jakie mieli szanse na znalezienie? Pod jej powiekami zebrały się łzy i znalazły ujście, spływając po jej policzkach. Otarła je szybko wierzchem dłoni. Nie mogła pozwolić sobie na płacz, musiała teraz myśleć trzeźwo. Skoro nie mogą liczyć na pomoc z zewnątrz, muszą liczyć na siebie. Ron poruszył się delikatnie i wydał z siebie krótki pomruk. Natychmiast spojrzała w jego stronę i dotknęła delikatnie ramienia. Znów się poruszył i usłyszała ciche przekleństwo. Odetchnęła z ulgą, obudził się... Zakaszlał, dramatycznie próbując złapać oddech. Pochyliła się nad nim z niepokojem.
- Ron? - zapytała cicho.
Znów tylko kaszel. Dopiero po dłuższej chwili chłopak podniósł się do pozycji siedzącej. Mimo panującego mroku, Hermiona czuła, że patrzy prosto na nią.
- Jak sie czujesz? - odważyła się zapytać.
- Cholernie bolą mnie żebra, ciężko mi oddychać – powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Hermiona przypomniała sobie siłę, jaką Śmierciożerca wkładał w kopanie chłopaka i była pewna, że nie obyło się bez pękniętych kości. Od powstrzymywanych łez zapiekły ją oczy.
- To przejdzie – powiedziała nienaturalnym, obcym głosem.
- A jak ty się czujesz? - usłyszała troskę w jego głosie.
- Dobrze – odpowiedziała mechanicznie.
W jej gardle rosła kula strachu i żalu. Nie mogła dłużej udawać. Zaszlochała cicho, a reakcja Rona była natychmiastowa. Objął ją mocno w talii, tłumiąc jęk bólu. Delikatnie położyła mu głowę na ramieniu, To była taka maleńka cząstka bezpieczeństwa, bardzo złudna. Nie była sama, mieli siebie i mogli coś wymyślić.
- Na pewno już nas szukają – chłopak pogłaskał ją uspokajająco po głowie.
Chciała powstrzymać płacz, ale kiedy wtuliła się w chłopaka, nie mogła się już opanować. Łzy spływały po jej policzkach swobodnie.
- Znajdą nas, przysięgam – szepnął.
Kiwnęła lekko głową, chociaż nie wierzyła w jego słowa. Byli tutaj zupełnie odizolowani od świata. Nawet, jeżeli w zamku dojdą do wniosku, że dwójka uczniów została porwana, to skąd będą wiedzieć, gdzie ich szukać? Zatrzęsła się z zimna i mocniej wtuliła w Rona. Hermiona znała tylko jedną osobę, która mogła im teraz pomóc, ale dziewczyna nie chciała jej widzieć na oczy. Raczej cieszyłby się tym, że gniją w lochu, niż próbował uratować. Szczególnie po tym, co usłyszała od niego ostatnio. Nienawidziła go każdą cząstką swojej duszy, ale musiała przyznać, że teraz przydałby się ktoś taki. Gdyby kłamstwa, którymi ją karmił okazały się jednak prawdą, to może mieliby szanse na ucieczkę...

      Harry był skrajnie zmęczony. Snape kazał mu szorować dwie sale i chłopak ledwo stał na nogach. Przemierzając wysokie schody myślał tylko i wyłącznie o ciepłym, miękkim łóżku. Krok za krokiem był coraz bliżej wieży Gryfonów i starał się jeszcze przyspieszyć tempa. Zasnąć, po prostu zasnąć we własnym łóżku, tylko tyle. Czuł wielki szczęście i ulgę, wchodząc do pokoju wspólnego. Już tak mało dzieliło go od upragnionego wypoczynku... Przy komiku siedziała Ginny i zamyślona wpatrywała się w płomienie. Najpierw jakby nie zauważyła, że wszedł, ale potem odezwała się, nawet na niego nie patrząc.
- Nie wrócili – powiedziała obcym głosem.
- Co masz na myśli? - Harry zmarszczył brwi.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Twarz miała pochmurną i zmartwioną. Czekała na nich przed zamkiem, ale nie przyszli... Myślała, że wrócili wcześniej, ale w środku też ich nie zastała. Wypytała kilku Gryfonów, ale żaden od wyjścia do Hogsmeade ich nie widział. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.
- Jesteś pewna? - zapytał Harry zmęczonym głosem.
- Tak, jestem pewna – Ginny spojrzała na niego zirytowanym wzrokiem.
- Nie powinnaś wszczynać paniki, może po prostu...
- Nie, ja nie wszczynam paniki! - przerwała mu ostro. - Sam-Wiesz-Kto rośnie w siłę, Śmierciożercy szykują się do wojny, a mój brat i przyjaciółka nagle znikają. Przypominam, że to też twoi przyjaciele, Harry Potterze! - wycelowała w niego oskarżycielsko palcem.
- Ginny, im po prostu nie mogła stać się krzywda.
Mówił, jakby próbował przekonać sam siebie, jakby wmawiał sobie, że nie jest niczemu winny. Usprawiedliwiał się, chociaż nie zrobił nic złego. Nie chciał do siebie dopuścić myśl, że przez niego jego przyjaciele są w niebezpieczeństwie. Wstał szybko i gwałtownie.
- Idziemy – rzucił w stronę Ginny.
- Gdzie? - zapytała wytrzeszczając na niego oczy.
- Przecież trzeba to gdzieś zgłosić! Nie możemy ich tak zostawić. McGonagall będzie wiedziała, co robić...
Harry szedł szybko i stawiał długie kroki, więc Ginny co chwilę musiała do niego podbiegać. Z każdą sekundą rosła w nim niepewność. A jeżeli Ginny ma rację? Jakie są szanse, że jego przyjaciele nadal żyją? A jeżeli tak, to jak uda im się ich odnaleźć? Zapukał energicznie do drzwi gabinetu McGonagall i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Ginny podążyła za nim. Nauczycielka zmierzyła ich srogim spojrzeniem i już otwierała usta, żeby się odezwać, ale Herry był szybszy.
- Hermiona i Ron nie wrócili – wydusił z siebie.
- Słucham? - brwi McGonagall zbiegły się w jedną linię.
- Hermiona i Ron nie wrócili z Hogsmeade, pani profesor... - powiedział spokojniejszym tonem.
- A jeśli nie żyją? - zapiszczał Ginny.
- Proszę o spokój, panno Weasley. Mam rozumieć, że dwoje uczniów nie wróciło z wioski?
- A jeśli dopadli ich Śmierciożercy? - znów odezwała się Gryfonka.
- Nie ma ich, po prostu nie wrócili. Co, jeśli Ginny ma rację? Jeśli przeze mnie stali się celem? - zapytał Harry.
Był na siebie wściekły. Powinien iść z nimi, może dałby radę ich obronić. Przecież to jego chcieli, a celują w bliskie mu osoby. Patrzył na nauczycielkę ze zniecierpliwieniem.
- Czy nie powinniśmy zacząć coś robić? - warknął.
- Tak, panie Potter, musimy niezwłocznie udać się do dyrektora.
Była zupełnie blada, a wargi zacisnęła w wąską linię. Wstała i wymaszerowała z pomieszczenia. Dwójka uczniów podążyła za nią.

      Draco zszedł na śniadanie, ale był ledwo żywy. Zeszłej nocy nieźle zaszaleli z Zabinim i teraz zmagał się z kacem. Usiadł przy stole, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jedzenie, żeby zrobiło mu się niedobrze. Blaise co chwilę rzucał mu kpiące spojrzenia, na co blondyn starał się nie reagować. Po raz setny przysięgał sobie, że już nigdy więcej nei spojrzy na alkohol. Nalał sobie szklaneczkę soku pomarańczowego i uznał, że to musi mu wystarczyć. Dyrektor wyszedł na mównice i wszyscy umilkli. Patrzyli na niego zaskoczeni, nieczęsto to robił.
- Mam dla was dziś przykrą informację – zaczął spokojnym tonem. - Wczoraj dwoje uczniów nie wróciło z Hogsmeade. Najprawdopodobniej zostali pojmani lub zamordowani przez zwolenników Lorda Voldemorta, innego wytłumaczenia nie dostrzegam. Dla bezpieczeństwa uczniów, odwołuję następne wyjścia do Hogsmeade, aż do końca roku. Przyłożymy wszelkich starań, aby odnaleźć pannę Hermionę Granger i pana Ronalda Weasleya całych i zdrowych.
Na dźwięk tych słów Draco zamarł. Porwawni lub zamordowani... Jeżeli pojmani, to on doskonale wiedział gdzie ich trzymają. Musiał jak najszybciej znaleźć się we własnym domu. Próbował wstać, ale Blaise przejrzał jego zamiary. Złapał go za ramię i przytrzymał.
- Nie wychodź teraz. Wzbudzisz zainteresowanie – szepnął.
Draco kiwnął tylko głową, ale myślami był już w korytarzu prowadzącym do lochów jego domu...

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XXIV - Nadzieja.

Dedykuję ten krótki rozdział Vanilli, która jest bardzo kochaną osobą! <3
_________________________________________________________________


     Siedział ze szklaneczką ognistej whisky i patrzył przed siebie. Spędzał tak teraz wszystkie swoje wieczory. Sam na sam ze swoim smutkiem i alkoholem. Przez chwilę miał wszystko, o czym mógł tylko zamarzyć, ale jego świat legł w gruzach. Miał jakieś niemiłe wrażenie, że bez niego będzie szczęśliwsza. Nawet się do niej teraz nie zbliżał, tak było lepiej dla wszystkich. I bezpieczniej. Ciszę przerwało pukanie do drzwi, zignorował to, mając nadzieję, że przybysz stwierdzi, że pokój jest pusty i odejdzie. Drzwi jednak otworzyły się i do środka wszedł Blaise Zabini. Draco przeklął się w duchu, że nie zamknął ich zaklęciem.
- Czego chcesz? - zapytał blondyn pretensjonalnym tonem. – Chcę być sam.
- Martwię się, siedzisz tu od dwóch tygodnia, widzę, jak cierpisz. Wiem, że ją kochasz.
- Nic nie wiesz! - warknął nagle chłopak.
- Nie możesz siedzieć tu cały czas! Spieprzyłeś, ale jeszcze możesz to naprawić.
- Co mam ci powiedzieć, Zabini? - próbował wykrzyczeć wszystkie emocje – Że ją kocham? Że pokazała mi, że jednak mam serce? A może, że nie mogę spać i wszędzie czuję jej zapach? Że kiedy przytulałem ją, czułem, że mam jakiś cel, mam po co żyć? Że przy niej jestem kimś lepszym? Straciłem wszystko! Była ostatnim, co mi zostało! To wszystko kłamstwa, a ona była tylko zabawką, nikim, zwykłą szlamą. – uśmiechnął się gorzko.
Próbował przekonać sam siebie i chciał, żeby wszystko było jak dawniej. Zanim ją poznał. Niestety każda dziewczyna teraz wydawała mu się nieatrakcyjna i wyjątkowo mało inteligentna. Pragnął tylko jednej osoby.
- Mów co chcesz, ale mnie nie oszukasz, siedzisz tu sam, zapijasz uczucia i poczucie winy. Ona nigdy nie była twoją zabawką, nie traktowałeś jej tak, była dla ciebie kimś o wiele, wiele więcej. Powiedz jej to wszystko, co mi.
- Postradałeś zmysły, Diable? To stek kłamstw, nie kocham jej, nie potrzebuję, a mój sen jest spokojny, jak nigdy.
- Nie, nie kłamałeś, kiedy jesteś przy niej coś zmienia się w wyrazie twoich oczu, stajesz się kimś innym. Nie potrafiłbyś tego udawać, nie da się udawać miłości, a ty ją kochasz. Widać to w każdym Twoim słowie i geście. Siedzisz tutaj z Ognistą, bo nie możesz znieść, że tak ja zraniłeś i, że możesz już nigdy jej nie odzyskać i tym samym już nigdy nie poczuć tego, co czułeś przy niej.
Uderzył w samo sedno.
- Wynoś się!
- Nie! Masz stąd wyjść, pójść do niej i powiedzieć, że ją kochasz! Zjebałeś, ale może ci wybaczy...
Zapadła cisza, w której Draco wszystko analizował.
- Jak udałą się randka z Weasley? - zapytał w końcu spokojnym głosem.
- Niezbyt – odpowiedział Ślizgon zdawkowo.
- Więc co zrobiłeś później, gdzie poszedłeś?
- Do siebie, napiłem się, a potem poszedłem do Katy – odpowiedział, marszcząc brwi. - Ale jakie to ma teraz znaczenie?
- A pamiętasz pobyt u Katy? - Malfoy nie spuszczał z niego uważnego wzroku.
- Nie bardzo... Urwał mi się film...
- To teraz posłuchaj mnie bardzo, bardzo uważnie i przeanalizuj to, co teraz powiem oraz to, że nie pamiętasz pobytu u Katy.
Zabini skinął krótko głową.
- Co czujesz do Weasley? - zapytał nagle.
- Nie jestem pewien, ale jest dla mnie bardzo ważna. Chyba zaczynam się zakochiwać.
- Dobrze. Skoro czujesz coś do niej, to interesują cię inne dziewczyny?
- Nie i to jest najgorsze. Każda wydaje się od niej gorsza pod każdym względem.
- Idealnie. Teraz wytęż słuch. Czujesz, że zakochujesz się w Ginny, a ja
kocham Hermionę. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Jestem pewien swoich uczuć. Też bardzo lubisz towarzystwo dziewczyn, ale jakoś teraz przestało ci ono odpowiadać. Przemyśl to, bo ja nic nie mogę ci powiedzieć.
Miał nadzieję, że to zmusi jego przyjaciela do myślenia. W napięciu czekał, aż Zabini się odezwie i miał nadzieję, że wyciągnie właściwe wnioski. Blaise myślał intensywnie, widać to było po nim od razu. Jego twarz przybierała poważny wyraz i patrzył w przestrzeń. Milkł, jakby każdy dźwięk mógł zakłócić przepływ jego myśli.
- Jeżeli to to, co myślę, to przepraszam cię, stary... Naprawdę. O ile dobrze myślę, to przez przypadek wygadałem coś Katy. Znam cię tak długo i wiem, że mimo tej powłoki skurwiela, to zabiłbyś za osoby, które kochasz. A Katy to żmija, domyślam się, że wymusiła to na tobie. I z jakiegoś powodu nie możesz mi o tym powiedzieć. Uznajmy więc, że nie zrobiłeś tego z własnej woli. Ale przespałeś się z nią? - zapytał patrząc na niego uważnie.
Akurat Draco nie mógł odpowiedzieć na to pytanie. Złamałby przysięgę.
- Kocham ją – powiedział tylko z naciskiem.
Patrzył Zabiniemu w oczy i miał nadzieję, że zrozumie.
- Dobrze. Jutro jest wypad do Hogsmeade. Pójdę do niej później i przekażę to wszystko. Ona na pewno to zrozumie. Jeszcze wszystko będzie w porządku, zobaczysz.
- Mam nadzieję, że zrozumie i mi wybaczy – odpowiedział blondyn bez entuzjazmu.
Nie wiedział, czy robi dobrze. Może byłaby bez niego szczęśliwsza? Ich relacja nie była łatwa, wciąż musieli się ukrywać, a o ukazaniu się światu nie było mowy. Mimo wszystko był w stanie poświęcić dla niej wszystko. Była dla niego nadzieją. Światłem w jego życiu. Miał nadzieję, że ona czuje to samo. Blaise pójdzie do niej i wszystko jej powie. A ona wróci, musi wrócić. Katy już nie wyjawi ich sekretu, więc będą mogli żyć spokojnie, razem. Może jednak jego życie nie będzie tak beznadziejne, jak myślał? Znalazł przecież miłość, która dawała mu siłę, żeby każdego rana mierzyć się ze sobą samym. Tak... Oni są sobie przeznaczeni, więc to wszystko nie może sie tak skończyć. Nie pozwoli jej uciec.
- Teraz wszystko w twoich rękach – spojrzał na Zabiniego.
- Nie zawiodę, stary, nie tym razem. Sprowadzę ją do ciebie, wszystko odkręcę. Nie zrobiłeś nic złego.
Draco pokiwał tylko głową i miał nadzieję, że to wystarczy. Że mu uwierzy. Że nie uzna, że Balise kłamie. On był teraz jego jedyną nadzieją i musiał mu zaufać. Jeszcze chociaż ten ostatni raz. Teraz ma szansę naprawić to, co zniszczył swoją głupotą. Rozpowiadaniem po pijaku sekretów przyjaciół.
- Pójdę do niej, kiedy tylko wróci z Hogsmeade...


- Pospiesz się! - usłyszała dobiegający z pokoju wspólnego krzyk Rona.
- Już idę, poczekaj chwilę – odkrzyknęła.
Jej rudy przyjaciel uznał, że Hermiona nie może całymi dniami zamknięta w swoim dormitorium. Chociaż nie znał powodu jej smutku, bardzo starał się jej pomóc. Prawie siłą zaciągnął ją do jej dormitorium, żeby się przebrała na pójście do Hogsmeade. Teraz stał przed schodami na które mi mógł wejść i czekał na nią. Chociaż na początku była na niego wściekła, teraz czuła wdzięczność. W końcu wyszła ze swojej skorupy, w której przez ostatnie dwa tygodnie chowała się przed światem. W dzień zakładała maskę obojętności i względnej radości. Bardzo pilnowała, aby ani odrobina smutku nie rysowała się na jej twarzy. Nie mogła sobie na to pozwolić. Dopiero w nocy zagryzała ręce i szlochała bezdźwięcznie w poduszkę. Nie chciała, żeby ktokolwiek to słyszał. Musiała być silna. Nie mogła dać po sobie poznać, jak bardzo ją złamał. Przez pierwsze kilka dni czuła się nikim. Nie mogła patrzeć w lustro i obwiniała się o wszystko. Teraz było lepiej, miała swoją maskę. Czasem nawet sama prawie dawała się na nią nabrać.
Wyszła wreszcie na schody, co Ron przyjął z widoczną ulgą.
- Już myślałem, że będę musiał kogoś po ciebie wysłać.
- Spokojnie, przecież powiedziałam, że pójdę – uśmiechnęła się z przymusem.
- Zazdroszczę wam – usłyszeli głos Harry'ego dobiegający z kanapy.
Ron spojrzał na niego widocznie rozbawiony.
- Trzeba było uważać na eliksirach, stary – zaśmiał się.
- Snape specjalnie dowalił mi szlaban w dzień wyjścia do Hogsmeade – skrzywił się.
Harry dobrodusznie nie wspominał o incydencie sprzed dwóch tygodni, kiedy zapłakana Hermiona rzuciła mu się na szyję, a potem odbiegła prawie bez słowa. Dziewczyna jednak wiedziała, że on pamięta. Widziała to w sposobie, w jaki czasem na nią patrzył. Nie zadawał jednak żadnych pytań i za to była mu wdzięczna. Nie miała zamiaru mówić mu o Draco, szczególnie teraz, kiedy było już po wszystkim. Wiedziała tylko Ginny i to Hermionie wystarczyło.
- Nie martw się, pójdziesz następnym razem – Hermiona uśmiechnęła się do niego delikatnie.

     Przeszli przez zamek, a potem przez uliczki Hogsmeade. Rozmawiali jak za dawnych czasów. Hermiona nawet przez chwilę poczuła się szczęśliwa. Straciła tego egoistycznego Ślizgona, ale za to miała przy sobie prawdziwych przyjaciół. Którzy nigdy ich nie opuszczą, ani nie zdradzą. Powinna się cieszyć tym, co ma. Weszli do Trzech Mioteł i wypili po kuflu piwa kremowego. Siedzieli i śmiali się z jakiś błahych rzeczy. Rozmawiali trochę o Harry'm i Cho oraz Ginny. Hermiona zgrabnie przemilczała temat Zabiniego, o którym Ron nic nie wiedział. Żałowała, że nie ma z nimi Harry'ego. Mogliby teraz razem śmiać się i rozmawiać o zbliżającym się meczu ze Ślizgonami. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł On. Jej obolałe serce przyspieszyło swój bieg. Cała radość natychmiast z niej uszła. Teraz pragnęła tylko znaleźć się daleko stąd. Razem ze swoimi Gorylami i Zabinim usiadł w odległym kącie sali. Jej wzrok mechanicznie wędrował tam co chwilę. Złapała na chwilę spojrzenie Blaise'a i szybko spuściła wzrok. Za późno. Chłopak wstał i zaczął iść w ich stronę. Czego on chce, do jasne cholery? - myślała Hermiona gorączkowo. Chciała szybko wstać i uciec z tego miejsca, ale zabrakło jej czasu.
- Możemy porozmawiać? - usłyszała nad sobą jego głos.
- Wątpię – odpowiedziała, patrząc na niego z pogardą.
- Czego chcesz? - Ron spojrzał na niego z irytacją.
- Tylko z nią porozmawiać – odpowiedział Śligon, nie spuszczając wzroku z Hermiony.
- Ale ona nie chce rozmawiać z tobą, zmiataj stąd! - warknął.
- Powinnaś ze mną porozmawiać – powiedział Zabini z naciskiem.
- Nie – warknęła Hermiona i wstała. - Chodźmy Ron, chcę się przejść.
Wymaszerowała z pomieszczenia, czując łzy pod swoimi powiekami. Nie płacz! Tylko nie płacz, głupia! - powtarzała uparcie w myślach.
- Co to było? - zapytał zaskoczony Ron.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała, tłumiąc w sobie emocje. - Chodźmy w stronę Wrzeszczącej Chaty.
Kiedy dotarli na miejsce, oparli się o płot i pogrążyli we wspomnieniach. Rozmawiali o tym, jak Syriusz zaatakował Rona, bo chciał dopaść jego szczura i o locie na Hardodziobie. To był dla Hermiony dobre wspomnienia. A szczególnie to, kiedy uderzyła Malfoy'a w twarz. Żałowała, że nie zrobiła tego dwa tygodnie temu, ale wtedy nie chciała go dotknąć w żaden sposób, brzydziła się nim. Słońce było coraz niżej nad horyzontem i uznali, że powinni już wracać.
- Pomóżcie mi – usłyszeli za sobą cuchu głos i aż podskoczyli.
Stała za nimi około dziewięcioletnia dziewczynka i patrzył pustymi oczami. Jakby w ogóle ich nie widziała. Miała długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Była bardzo drobna, ubrana w niebieską sukienkę.
- Pomóżcie mi – powtórzyła.
- Co się stało? - zapytała Hermiona zaskoczona.
- Pomóżcie mi – powiedziała dziewczynka jeszcze raz i zaczęła szybko biec w stronę chaty.
Hermiona i Ron spojrzeli na siebie zaskoczeni.
- Co robimy? - zapytał chłopak?
- Musimy jej pomóc! Nie zostawię jej tak! - warknęła Hermiona i ruszyła za oddalającą się postacią.
Ron zrobił to samo, choć z ociąganiem.Wbiegli do środka.
- Jesteś tutaj? - zawołała dziewczyna spokojnym głosem.
Na piętrze usłyszeli pisk dziewczynki i natychmiast pobiegli w jej stronę. Jak burza wpadli do pokoju na piętrze.
Wysoka kobieta stała z wysoko uniesioną głową i trzymała mocno dziewczynkę za ramię. Długie czarne loki opadały jej na twarz, patrzyła na nich spod ciężkich powiek i zasłony rzęs. Jej usta wykrzywiał grymas. Podła imitacja uśmiechu.

środa, 12 listopada 2014

Rozdział XXIII - Przysięga.

Wyjeżdżam na trochę i najprawdopodobniej nie  będzie ze mną kontaktu do soboty! :)
Podjęłam 'pracę' w szabloniarni, zapraszam tutaj!
Po tym rozdziale wchodzę już na moją ulubioną część tego opowiadania! Będzie, mam nadzieję, ciekawie!
_______________________________________________________

        Nie zmrużył tej nocy oka. Myślał o Hermionie i o tym, jak ona teraz się czuje. Przysięgał sobie, że już nigdy jej nie zrani, ale tym razem nie miał najmniejszego wyboru. Musiał o nią zadbać, nie mógł jej narażać. Mógł poświęcić dla niej swoje szczęście, byleby tylko była bezpieczna. Pragnął powiedzieć jej o wszystkim, co zaszło. Że nawet nie tknął Katy i kocha tylko ją, niepozorną Gryfonkę. Nienawidził Ślizgonki całym sercem. Jeszcze raz wrócił myślami o poprzedniego wieczoru.
Ktoś zapukał do jego dormitorium i chłopak zmarszczył brwi. Nie spodziewał się teraz nikogo. Hermiona niedawno od niego wyszła, a Blaise był teraz na szlabanie. Zaskoczony otworzył drzwi. Stała za nimi wysoka blondynka i uśmiechała się słodko. Zatrzepotała zalotnie rzęsami.
- Katy? Co ty tu robisz? Nie mam teraz czasu – powiedział wypranym z uczuć tonem i próbował zamknąć jej drzwi przed nosem.
Dziewczyna przytrzymała je ręką.Nie zamierzał się z nią siłować. Znów otworzył drzwi i zaszczycił ją zirytowanym spojrzeniem.
- Nie radzę – spojrzała na niego kpiąco.
- Daj mi spokój – warknął.
- Jak chcesz – znów się uśmiechnęła. - Chciałam ubić z tobą targu, ale skoro wolisz narażać swoją szlamę...
Poczuł uderzenie gorąca. To nie mogła być prawda, ona nie mogła wiedzieć... Przecież byli tacy ostrożni... Wiedziały o nich tylko dwie osoby, najbliżsi przyjaciele.
- Wejdź – odsunął się od drzwi, żeby ją przepuścić.
Bez zaproszenia rozłożyła się na jego łóżku i przeciągnęła jak kot. Przewróciła się na brzuch i oparła głowę na dłoniach.
- Czego chcesz? - warknął.
- Draco, bądź milszy – uśmiechnęła się do niego przymilnie.
- Katy, powiedz w końcu, o co chodzi, proszę – zmienił taktykę i przełknął swoją dumę.
Jeden nieproszony ruch i słowo zbyt wiele, a jego ojciec może dowiedzieć się o Hermionie. Nie chciał, aby przez to stała jej się krzywda.
- Od razu lepiej. Powinniście być dyskretniejsi, to było dość zabawne, kiedy otwierałeś drzwi, mówiłeś w przestrzeń, a potem wpuszczałeś kogoś niewidzialnego. A oprócz tego, trochę rozsądniej dobierałabym sobie przyjaciół.
- Masz na myśli Zabiniego? - patrzył na nią chłodno chociaż w jego wnętrzu płonął ogień nienawiści.
- Alkohol idealnie rozwiązuje mu język – zaśmiała się aksamitnie.
Trzeźwemu przyjacielowi Draco zawierzyłby swoje życie, ale do pijanego nie miał za grosz zaufania. To nie do końca była jego wina, on po prostu nie panował nad tym, co mówi po alkoholu. Mimo tego był na niego wściekły. Wszystko zniszczył, ryzykował ich związek i życie Hermiony.
- Wracając do tematu... Jak myślisz, co by się stało, gdybym przypadkiem wspomniała o niej twojemu ojcu? - uśmiechnęła się przebiegle.
- Nie zrobisz tego – odrzekł twardo.
- To twoja decyzja. Tylko twoja. Jak wiele zrobisz, żeby była bezpieczna? - podeszła do niego wolno i dotknęła jego policzka.
- Powiedz mi po prostu, czego ode mnie chcesz. Mam dość twoich gierek.
- Bardzo lubiłam naszą relację – powiedziała melancholijnym tonem. - A później pojawiła się ona i wszystko zniszczyła. Musisz zakończyć ten związek. I to, że tak powiem, z hukiem. Żeby zapamiętała, że nie jest warta żadnego Ślizgona.
Starał się uważać, żeby nie wyprowadziła go z równowagi. Wiedziała zbyt wiele, nie mógł ryzykować. Chociaż jakaś część jego pragnęła ją uderzyć, strzelić Cruciatusem lub Avadą Kedavrą.
- Rozwiniesz swoją myśl? - wydusił z siebie, siląc się na uprzejmy ton.
- Możemy chyba tak się umówić, że ja nikomu, nic nie powiem, a ty oznajmisz jej, że się ze mną przespałeś. Co ty na to? Albo nie! Mam lepszy pomysł. Nawet więcej, zobaczy nas razem.
- Nie dotknę cię – warknął i odsunął się od niej gwałtownie.
- Wystarczy, że zobaczy nas w jakiejś sugestywnej sytuacji, Masz czas do namysłu. Dokładnie do jutra. Och, jeszcze jedno. Może i nie znam się najlepiej na eliksirach, ale umiem przyrządzić jeden – uśmiechnęła się chytrze. - Veritaserum – szepnęła prosto do jego ucha.
- Nie radzę mówić jej o naszej rozmowie, bo kilka kropel znajdzie się w twojej whisky. I będzie po niej.
Rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale nie odpowiedział.
- I jeszcze mała rada na koniec, nigdy więcej się mną nie baw, bo źle to się kończy – puściła do niego oczko.
Ruszyła w stronę drzwi, kusząco kręcąc biodrami.
- Moller! - zawołał za nią. - To jeszcze nie koniec.
- Co masz na myśli? - uśmiechnęła się z powątpiewaniem.
- Wieczystą Przysięgę.
Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i strachu.
- Ty nie mówisz nic o mnie i Hermionie, a ja nie powiem jej o twoim podstępie. Może być?
Dziewczyna ewidentnie się bała, ale nie mogła stchórzyć. Spojrzała na niego wyzywająco.
- Zgoda.
- Idź po Blaise'a – polecił jej ostrym tonem.
- Nie jestem głupia, on wtedy wszystko przekaże twojej szlamie. Mili będzie odpowiedniejsza.
Wyszła, a blondyn odetchnął ciężko. Złoży przysięgę z której nie będzie już ucieczki. Ale zrobi to, byleby tylko mieć pewność, że Hermiona jest bezpieczna. Katy wróciła po chwili z zaspaną Milicentą. Czarnowłosa Ślizgonka patrzyła na nich zaskoczona.
- Umiesz rzucić zaklęcie wieczystej przysięgi? - zapytał Draco z powątpiewaniem
Dziewczyna krótko skinęła głową.
- Idealnie – odpowiedział i wyciągnął rękę w stronę Katy.
Złapała ją z ociąganiem. Patrzyła na chłopaka niepewnie, rozważając wycofanie się.
- Zaczynaj, mała żmijo – powiedział spokojnie.
- Przysięgam, że nikomu nie zdradzę twojej tajemnicy, jeśli zrobisz to, na co się umawialiśmy – powiedziała bardzo cicho.
Po ich dłoniach przeszedł wiążący promień światła. Draco dokładnie przemyślał słowa swojej przysięgi i miał nadzieję, że to wystarczy. Katy jest za głupia, żeby w chwili stresu zauważyć mały podstęp.
- Przysięgam, że nikomu nie powiem o naszej umowie ani niczym innym co zdarzyło się dzisiaj. Nie wyjawię też, co zajdzie między nami jutro – wszystko brzmiało tak dokładnie i szczegółowo.
Znów ten snop światła.
      Prosto z jego pokoju chciała pobiec do swojego dormitorium, ale po kilku metrach osunęła się po ścianie i załkała. Nie chciała się zdradzić, bo była noc, więc zacisnęła zęby na dłoni i trzęsła się od niemego szlochu. Nie mogła w to wszystko uwierzyć, nie spodziewała się, że znów ją zrani. A już szczególnie w ten sposób. Wiedziała, że jest kobieciarzem, ale nie spodziewała się tego. Myślała, że się zmienił, że wszystko będzie inaczej. Zwinęła się w kłębek na zimnej posadzce, pod peleryną niewidką. Nie miała siły ani ochoty wstać. Nie była pewna, ile dokładnie czasu tan spędziła, ale ciało zaczęło już dawać o sobie znać. Zmarznięta i obolała ruszyła w stronę dormitorium. W wieży Gryffindoru poczuła się dziwnie bezpiecznie. Zwinęła się w kłębek przy dogasającym kominku i zasnęła.
- Hermiona? Hermiono! - usłyszała obok siebie zaspany głos i zerwała się szybko z miejsca.
Harry patrzył na nią zatroskanym wzrokiem. Domyślała się jak musi teraz wyglądać. Opuchnięta od płaczu.
- Co się stało? - zapytał łagodnie.
Wszystko do niej wróciło a w jej oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Oparła się o ramię przyjaciela i załkała. Chłopak objął ją zaskoczony.
- Nie... Nie mogę – zaszlochała.
- Proszę, pomogę ci jakoś.
- Musze już iść – zerwała się szybko z miejsca.
Pobiegła do swojego dormitorium, zasłaniając twarz rękami. Kiedy była już przed drzwiami, zrezygnowała. Skręciła w lewo i cicho weszła do pokoju Ginny. Stała chwilę przed jej łóżkiem, zastanawiając się, czy przyjaciółka będzie zła za obudzenie jej.
- Ginny – szepnęła i dotknęła jej ramienia.
Dziewczyna miała bardzo lekki sen, zerwała się natychmiast i spojrzała nieprzytomnie na Hermionę. Zamrugała szybko powiekami.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana.
Hermiona rozejrzała się po pomieszczeniu, w obawie, że ktoś może je podsłuchać. Chciała powiedzieć Ginny co ją do niej sprowadza, ale głos ugrzązł w jej gardle. Nie chciała powiedzieć tego na głos.
- Zastała go w łóżku z Katy – szepnęła ledwie słyszalnie, a po jej policzkach znów popłynęły łzy.
Otarła je szybko wierzchem dłoni. Na dźwięk jej słów ruda dziewczyna jakby się rozbudziła. Patrzyła na nią teraz z niedowierzaniem, nie do końca wiedząc, co robić. Wreszcie przytuliła ją do siebie mocno i pozwoliła wypłakiwać się w swoje ramię.
- Może to tylko tak wygląda? - szepnęła. - Przyłapałaś ich na czymś konkretnym?
- Spali, przytulani.
- Może to o niczym nie świadczy? - zapytała bez przekonania Ginny. - Mam ją zabić? - zapytała pewnym i w pełni poważnym tonem.
- Och, przestań – mimo wszystko Hermiona lekko się uśmiechnęła.
Kiedy była przy Ginny, czuła, że jest komuś potrzebna. Wiedziała, że przyjaciółka nie da jej skrzywdzić i może czuć się przy niej w pełni bezpieczna.
- Z chęcią to zrobię. Albo jego! Podpadł mi już drugi raz, powinnam strzelić w niego jakimś porządnym upiorogackiem, naprawdę! Co ty na to? - spojrzała na Hermionę z uśmiechem.
- Nie chcę go już nigdy widzieć na oczy – chlipnęła dziewczyna.
- Ależ musisz! Otrzesz łzy, pójdziesz do niego jutro i uderzysz go w ten wstrętny pysk. Pokaż mu, że jesteś silna. Że nie da rady cię złamać. Pokaż, że poradzisz sobie bez niego i nim gardzisz. Zrobisz to, prawda? Powiedz, że tak! Jesteś Gryfonką, nie możesz dać się pomiatać jakiemuś skretyniałemu Ślizgonowi. To wszystko jest jego stratą. Mógł mieć wspaniałą, piękną dziewczynę, a wybrał tę idiotkę. Będzie jeszcze żałował. Przysięgnij mi, że będzie! No, już! Ocieramy łzy! Szybciutko, jutro musisz ładnie wyglądać! Niech widzi, co stracił.
Mimo wszystko te słowa dały Hermionie niezwykłą siłę. Nie da mu tej satysfakcji. Nigdy nie zobaczy jej łez, nie jest ich wart. Całą swoją żałosną osobą. Wytarła twarz.
- Brawo! Tak trzymaj. Kto jest najmądrzejszą Gryfonką w historii? Kto jest taki piękny? No, już! Odpowiadaj! - Ginny szturchnęła ją w bok i zaśmiała się.
Ten dźwięk przyniósł Hermionie ulgę. Miała w sobie teraz wiele siły, aby stawić mu czoła i zrobi to z samego rana. Załatwi tę sprawę raz na zawsze.

      Jeszcze raz wzięła od Harry'ego pelerynę. Była pewna, że już ostatni. Nadal utrzymywała się w niej jeszcze determinacja z poprzedniego wieczoru. Weszła do jego dormitorium bez pukania i z zaskoczeniem stwierdziła, że nie ma w nim Katy. Draco spał zupełnie sam. Podeszła do niego ze szklanką lodowatej wody, którą Ginny przemyciła z kuchni. Zawahała się przez chwilę, ale potem wylała całą ciecz na twarz chłopaka. Zerwał się natychmiast, krzycząc i przeklinając.
- Pojebało cię? - krzyknął.
Później dotarło do niego, kto stoi obok jego łóżka i jego rysy złagodniały.
- Przyszłam się tylko pożegnać – powiedziała pewnym tonem. - Widziałam cię wczoraj z Katy.
- Och, naprawdę myślałaś, że zadowolę się tylko jedną dziewczyną? - uśmiechnął się kpiąco. - I do tego szlamą? Powiedz mi, ile czasu mogłem tak czekać, aż w końcu zdecydujesz się pójść ze mną do łóżka?
Zabolało. Cholernie. Całe jej ciało przeszył dreszcz, a popękane serce eksplodowało falą żalu i smutku. Pozostała jednak spokojna, jej smutek pokaże mu, że wygrał. Obdarzyła go tylko obojętnym spojrzeniem i skierowała się w stronę drzwi.
- Do widzenia, Draco – rzuciła jeszcze przez ramię i wyszła.
Otarł twarz z ostatnich kropelek wody i wpatrywał się w drzwi, a którymi znikła. Musiał jej to powiedzieć, chciał ją zranić, miał nadzieję, że go znienawidzi. Wszystko, byleby tylko nie cierpiała zbyt długo. Żeby tylko wrócić do stanu rzeczy sprzed roku. 

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział XXII - Nie wszystko idzie po naszej myśli.

Chociaż wydaje mi się, że zawiodę Was tym rozdziałem, a dokładniej jego początkiem (taki miałam plan na to od początku i nie chciałam wprowadzać wątku, na który nie do końca miałam pomysł), to i tak jestem z tej notki naprawdę zadowolona. Straasznie dużo się tutaj dzieje, ale mam nadzieję, że Was to nie zniechęci. Ja po prostu musiałam dołączyć ostatni akapit do tego rozdziału i zostawić Was z nim w oczekiwaniu na kolejną notkę! :D
Mam małe zaległości z czytaniem Waszych blogów, ale nadrobię w ten długi weekend! :)
______________________________________

Chciałem się pozbierać, ale rozsypywałem się w takich miejscach, do których nie chcę wracać.


      Biegła korytarzem w stronę lochów. Musiała znaleźć go jak najszybciej i przeprosić. Przyznać się do błędu i prosić o wybaczenie. Dopiero, kiedy Simon próbował ją pocałować zrozumiała, jak bardzo on jej nie pasuje. Jak strasznie jest kimś innym, niż ona by chciała. Jego dotyk był obcy, a usta irytująco miękkie. Zrozumiała, że nikim nie da się zastąpić osoby, którą się kocha. Dotarło do niej, co czuj do Dracona i musiała jak najszybciej odkręcić swój błąd. Jeszcze trochę przyspieszyła swój bieg.
- Hermiona? Co ty tutaj robisz? - usłyszała niedaleko głos Zabiniego i zatrzymała się gwałtownie.
- Szukam Draco, jest u siebie? - zapytała zasapana.
- Nie, jest na szlabanie u McGonagall, ale co...
- Długo tam jest? - przerwała mu szybko.
- Ze dwie godziny już tam siedzi... - zmarszczył brwi.
Odwróciła się na pięcie i pognała w stronę sali od transmutacji.
- Dzięki – rzuciła jeszcze przez ramię w stronę Śligona.
Im bliżej celu była, tym bardziej martwiła się jego reakcją. W głowie miała kilka scenariuszy i żadnego optymistycznego. Stanęła przed drzwiami do sali i zaczęła nasłuchiwać w napięciu. Profesor McGonagall wygłaszała komuś reprymendę. Po chwili do jej uszu dotarł jego niewyraźny głos, odetchnęła z ulgą i usiadła pod ścianą. Czekała cierpliwie, aż w końcu drzwi się otworzyły i pojawił się w nich blondyn. Wstała szybko, a serce waliło jej jak oszalałe. Wpatrywała się w niego niepewnie.
- Granger? - zapytał blondyn ostrym tonem.
Odetchnęła głęboko i zdobyła się, aby spojrzeć mu w oczy.
- Chodź ze mną – powiedział tylko z determinacją.
- Zapomnij, Granger. Miałaś wybór i go dokonałaś – prychnął. - Czyżbyś zaczęła żałować? - uśmiechnął się złośliwie.
- Tak, zaczęłam go żałować – odpowiedziała ze szczerością, której się nie spodziewał.
Złapała go za rękę i podbiegła kawałek do pustej sali, w której kłócili się ostatnio. Zabezpieczyła drzwi zaklęciem. Draco patrzył na nią z zaskoczeniem i marszczył brwi. Nie chciała dłużej zwlekać, podeszła i pocałowała go zachłannie. Minął tylko ułamek sekundy, zanim zaczął oddawać pocałunek. Tak bardzo jej tego brakowało...
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Byłam taka głupia... Taka naiwna... Jak mogłam myśleć, że ktoś zastąpi mi ciebie... Miałeś rację, jestem twoja... Tylko, tylko twoja – szeptała między pocałunkami.
- Cicho, Granger, wszystko psujesz – przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej i rozkoszował jej zapachem.
Był trochę rozdarty. Z jednej strony nie powinien jej na to pozwalać, ot tak, dla zasady, ale z drugiej... Nie chciał już tego ciągnąć, tej chorej przyjaźni i nieodzywania się do siebie. Wygląda na to, że w końcu mu wybaczyła i on nie zamierza tego zaprzepaścić, nie tym razem. Znów miał ją przy sobie, a nawet nie wiedział dokładnie, dlaczego znaleźli się w takiej sytuacji. Nie chciał przerywać tego, aby zapytać. Najwidoczniej nie zniszczył wszystkiego doszczętnie, była dla niego szansa na wybaczenie. Podniósł ją delikatnie i posadził na ławce. Stanął między jej nogami, chciał być jak najbliżej niej. Całował ją jeszcze namiętniej niż na początku.
- Kiedyś przez ciebie zwariuję, Granger – szepnął.
Położył rękę na jej udzie i wsunął lekko pod szkolną spódniczkę. Zaczął całować ją mocno po szyi, wręcz brutalnie. Odchyliła głowę do tyłu, czuł jej przyspieszony oddech i miał wrażenie, że byłby w stanie usłyszeć swojego bijące, jak oszalałe, serce. Znów odnalazł drogę do jej słodkich ust. Nie chcieli się od siebie odrywać, zbyt bardzo za sobą tęsknili. Wreszcie jednak odsunął się od niej lekko i spojrzał jej w oczy. Odgarnął jej z twarzy niesforny kosmyk. Delikatnie położył rękę na jej zaróżowionym policzku.
- Myślałem, że cię straciłem – powiedział cicho.
- Też tak myślałam, ale... Simon... Simon mnie pocałował, a ja zrozumiałam, że... - nie chciała wyznawać mu miłości, jeszcze nie teraz. - Że nikt nie zastąpi mi ciebie.
Mimo ukłucia zazdrości i wściekłości, był szczęśliwy. Zanotował sobie w pamięci, że Simonowi przypadkiem musi stać się jakaś krzywda. Przez chwilę rozważał kilka opcji, ale postanowił zostawić to sobie na później. Miał jakieś dziwne wrażenie, że już nic ich nie rozdzieli, że cokolwiek by się działo, oni już zawsze będą razem. Czuł coś jeszcze, coś nowego. Coś, czego nie doświadczył jeszcze nigdy. Chociaż nie miał porównania, to wiedział, że to musi być miłość. Po raz pierwszy w życiu kogoś kochał i był tego pewny, jak niczego innego na świecie. Teraz już nie da jej odejść. Był pewien, że teraz wszystko już się ułoży i nigdy jej nie skrzywdzi...


Dwa miesiące później.



       Zaczął topnieć śnieg, a pierwsze oznaki wiosny zawitały do Hogwartu. Kwitło wszystko, zaczynając od kwiatów na błoniach, a kończąc na miłości Gryfonki i Ślizgona. Spędzali ze sobą prawie każdą wolną chwilę i dopadło ich przeświadczenie, że są niezniszczalni, że nie dotknie ich już żadne nieszczęście, bo mają siebie. Chociaż się kochali i każde z nich było pewne swoich uczuć, nie byli w stanie ich wyznać. Hermiona bała się odrzucenia przez arystokratę, który z pozoru nie umie kochać. Wolała nie niszczyć pochopnymi wyznaniami tego, co mają. Z to młody pan Malfoy sam przed sobą ledwo się do tego przyznawał. A w dodatku czekał na lepszą okazję na wyznawanie swoich uczuć. Żyli więc tak razem, w tajemnicy przed światem, znajdując w sobie nawzajem lekarstwo na strach i problemy. Oboje byli wręcz tym wszystkim zaskoczeni, bo, choć sprzeczali się o zupełnie nieważne rzeczy, to byli szczęśliwi. Idealnie odnajdowali się w swoim towarzystwie. Hermiona potrafiła przy nim troszkę się odprężyć i oderwać od stosu prac domowych, a Draco przestawał na chwilę być człowiekiem z kamienia i pozwalał sobie na, większe niż zwykle, okazywanie uczuć. Byli idealnym przykładem, że przeciwieństwa się przyciągają...

      Ginny szła zdecydowanym krokiem przez błonia. Różdżką oświetlała sobie drogę. Była wściekła na siebie i Hermionę.
- Och, Ginny, Blaise ma urodziny, tak bardzo mu zależy, żeby się z tobą spotkać, nie odmawiaj mu w ten dzień – mruknęła pod nosem, przedrzeźniając przyjaciółkę.
Sama nie była do końca pewna, jak dała się wkopać w coś takiego. Wolała być teraz w ciepłym łóżku, zamiast marznąć na dworze. Co ta za pomysł, żeby spotykać się w nocy? Opatuliła się szczelniej płaszczem.
- Masz zbyt miękkie serce – mruknęła do siebie.
Wreszcie zobaczyła pod drzewem jego sylwetkę. Odetchnęła z ulgą, już się bała, że będzie musiała na niego czekać. Przyspieszyła kroku, żeby mieć to już za sobą. Stanęła zaraz koło czarnoskórego Śligona i zadrała głowę, aby móc spojrzeć prosto na niego.
- Wszystkiego najlepszego – mruknęła bez entuzjazmu.
- Dziękuję – przytulił ją niespodziewanie.
Dziewczyna cierpliwie poczekała, aż w końcu chłopak się od niej odsunie. Patrzył na nią z entuzjazmem, wyraźnie dumny z siebie. Mało rozumiała z tego wszystkiego, ale czekała, aż sam się odezwie. Z zimna przechodziła z nogi na nogę.
- Chodź – mruknął dziarskim tonem i ruszył w stronę boiska quidditcha.
Dziewczyna posłusznie i w ciszy ruszyła za nim. Kiedy weszli na murawę, oświetlając sobie drogę różdżkami, dziewczyna zobaczyła dwie miotły oparte o trybuny. Blaise cały czas kierował się w ich stronę.
- Pomyślałem, że chciałabyś może przelecieć sie na mojej Błyskawicy, ja wezmę starego Nimbusa 2001 Dracona – uśmiechał się do niej szeroko.
Mimowolnie się uśmiechnęła podekscytowana. Latała na miotle Harry'ego może tylko dwa razy, zbytnio o nią dbał. A teraz miała możliwość znów jej dosiąść. Najprawdopodobniej bez czujnych oczu właściciela, śledzących uważnie każdy jej ruch. Prawie bezwiednie wyciągnęła rękę, aby dotknąć jej rączki.
- To jest nielegalne. Nie mamy prawa teraz latać – oczy jej zabłyszczały.
- Właśnie o to chodzi, Weasley, o to chodzi. - powiedział uradowanym tonem. - To co? Mały wyścig? - zatarł ręce.
- Szykuj się na porażkę, Zabini – powiedziała, patrząc na niego zadziornie i wsiadła na miotłę.
Chłopak stanął ze swoją miotłą zaraz obok niej i teraz spoglądali na siebie z zaciętymi minami.
- Cztery okrążenia? - zapytał.
Kiwnęła głową w odpowiedzi.
- Dobra, Wealey, 3... 2... 1... Start!
Odbiła się szybko nogami od podłoża i znów poczuła chłodny wiatr we włosach. Ogarnęła ją znana ekscytacja. Wystartowała szybko do przodu i zostawiła Zabiniego za sobą. Była całkowicie w swoim żywiole. Spojrzała za siebie, Ślizgon był może pół metra za nią. Zrobiła jedno okrążenie, potem kolejne. A Blaise nadal jej nie wyprzedzał, wydawało jej się to trochę dziwne, ale nie przejmowała się tym. Liczyła się tylko wygrana. Mogłaby nie zasiadać z miotły, tak bardzo to kochała... Nie dziwiło jej nawet, że chłopak cały czas trzyma się lekko z tyłu, była zbyt podniecona czekającą na nią wygraną. Mogłaby wtedy bezkarnie kpić z Zabiniego. Wreszcie była już tylko kawałek od mety, dosłownie kawałek, kiedy nagle coś gwałtownie szarpnęło ją do tyłu. Na szczęście była tylko półtora metra na ziemią. Spadła z miotły, pociągnięta przez Zabiniego, a jego ciało asekurowało upadek. Gruchnęli razem o murawę. Chłopak szybko się przekręcił i teraz on był górą.
- To niesprawiedliwe! Nie miałeś prawa zrzucić mnie z miotły – warknęła.
- A kto ci, Weasley, nagadał głupot, że ja gram fair?
- Ślizgoński honor – prychnęła.
- Ślizgoński spryt – uśmiechnął się półgębkiem.
- Dobra, złaź już ze mnie – mruknęła wściekła.
- A co ja z tego będę miał? - uśmiechnął się chytrze.
- Jak myślisz, Filch chyba zainteresuje się krzyczącą uczennicą? - zrobiła wyjątkowo niewinną minę.
- Wygrałaś – westchnął i przetoczył się na bok.
Leżeli chwilę na trawie obok siebie. Nie odzywali się do siebie. Ginny wpatrywała się w gwieździste niebo, musiała przyznać, że Blaise wszystko idealnie zaplanował. Trafił dokładnie w jej gust. Jeżeli była to randka, to z pewnością najlepsza w jej życiu. Nie mogła jednak się rozczulać, idealnie pamiętała słowa Katy. Nie zamierzała znowu dać się zranić, samej było jej bardzo dobrze. Wstała gwałtownie.
- Czas wracać – powiedziała pewnym głosem.
Zabini też się podniósł i ruszył za nią w stronę zamku. Brnęli przez błonia w ciemności. Po chwili Ginny poczuła szarpnięcie za ramię. Odwróciła się gwałtownie, a Ślizgon złapał ją w pasie i pocałował mocno. Nie silił się na zbytnią delikatność. Kiedy minęło zaskoczenie, Ginny odsunęła się od niego gwałtownie. Nadal czuła dotyk jego ust... Przez chwilę rozważała, czy zrobiła dobrze. Przez chwile przeszło jej przez myśl, że chciałaby się teraz na niego rzucić i pocałować zachłannie. Musiała jednak myśleć logicznie.
- Nie waż się więcej tego robić – mruknęła.
- Daj spokój – znów złapał ją w pasie, ale od razu się oswobodziła.
- Nawet mnie nie dotykaj! Ostrzegam cię, Zabini! - warknęła, celując w niego palcem.
Mimo jej zakazu, spróbował jeszcze raz. Kiedy tylko jego dłoń znalazła się na jej talii, dziewczyna zamachnęła się i uderzyła go pięścią w twarz. Bardziej niż ból, odczuł zaskoczenie. Chociaż Ginny niewątpliwie użyła wiele swojej siły, on przywykł do o wiele mocniejszych ciosów. Za to dziewczyna przeklęła głośno. Kiedy otworzył oczy, trzymała się kurczowo za prawą dłoń.
- Czy ty jesteś, do jasnej cholery, zrobiony z jakiegoś kamienia, czy jak? - wycedziła przez zęby.
- Owszem, szlachetnego – odpowiedział pewnym głosem i uśmiechnął się do dziewczyny szeroko.
- Niech cię szlag, Zabini – warknęła.
Raz po raz prostowała i zaciskała palce, krzywiąc się z bólu.
- Idiota – warknęła jeszcze, odwracając się na pięcie.
- Ej, to ty mnie uderzyłaś – zaprotestował oburzonym tonem.
- Nie zbliżaj się do mnie, Zabini. Nigdy więcej – usłyszał jeszcze jej krzyk.
Patrzył z dziwnym smutkiem za odchodzącą w ciemność dziewczyną. Jego ręka bezwiednie powędrowała do policzka, w który go uderzyła. Nie był pewien, czy jest na nią wściekły, czy jeszcze bardziej zafascynowany jej osobą.

     Po raz pierwszy w życiu odczuł odrzucenie na swojej skórze. Nigdy wcześniej nie był po tej stronie barykady, to zawsze on ranił. A teraz stał nieruchomo, ze zranioną dumą i dziwną niechęcią do wszystkich Gryfonów. Z ociąganiem ruszył w stronę zamku, czując, że musi wypić, nawet dużo. Idąc, rozmyślał od kiedy przestała być dla niego Weasley – zdrajczynią krwi, a zaczęła być Ginny – małą, wredną wiewióreczką. Miał naturę zdobywcy, nie mógł tak po prostu się poddać, to nie było w jego stylu. Zawalczy i w końcu ją zdobędzie. Ale najpierw otworzy butelkę alkoholu...
Kiedy już obalił w samotności całą butelkę Ognistej Whiskey, zapragnął towarzystwa. Westchnął głośno nad swoim losem i wyszedł ze swojego dormitorium Rozejrzał się. Mógł iść do Dracona, ale z pewnością był teraz z Granger... Nie chciał im przeszkadzać. W ich szczęściu – pomyślał z prrzekąsem. Życzył przyjacielowi jak najlepiej, ale w tym momencie wolałby pójść z nim i znaleźć sobie jakieś miłe dziewczyny. Zdecydował się po chwili bezsensownego stania w miejscu. Ruszył w stronę drzwi do pokoju dziewczyn. Zapukał głośno. Po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich Millicenta Bulstrode. Odgarnęła z twarzy czarne włosy i spojrzała na chłopaka pytająco.
- Jest Katy? - wybełkotał.
- Tak, zawołać ją? - zapytała cicho.
- Nie, ja wejdę, Mogłabyś nas zostawić? - spojrzał na nią błagalnie.
Śligonka tylko kiwnęła głową i wyminęła go, zostawiając otwarte drzwi. Wszedł do pomieszczenia zataczając się lekko. Długonoga dziewczyna leżała na swoim łóżku, patrzyła na niego zaskoczona, wielkimi oczami. Zabini usiadł obok niej i ukrył twarz w dłoniach.
- Odrzuciła mnie – powiedział bez zbędnych wstępów.
- Kto? - dziewczyna uniosła się na łokciach.
- Ginny – odpowiedział grobowym tonem.
Dziewczyna zaśmiała się perliście.
- Weasley? Nie żartuj, Blaise! To Gryfonka, zdrajczyni krwi! - w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie.
- Daj spokój zależy mi na niej! A ona mnie odrzuciła, jako pierwsza! - plątał mu się język i nie był do końca pewien, co mówi.
- A może to i lepiej? - zapytała aksamitnym głosem i przytuliła go od tyłu. - W końcu ty i Draco, to wieczni single, związki do was nie pasują. Jak ty sobie to niby wyobrażasz? Miałbyś być wierny? Proszę, nie żartuj!
- Poprawka, tylko ja jestem singlem – odpowiedział z goryczą.
- Bez przesady – zaśmiała się. - Nie można nazywać tego związkiem, my tak tylko... W każdym razie nie jesteśmy oficjalnie razem. W sumie, to od dawna się nie odzywał...
- A kto mówi o tobie? - wypalił chłopak bez zastanowienia.
Dziewczyna spojrzała na niego szczerze zaskoczona. Uśmiech natychmiast zszedł z jej twarzy, na której teraz malowała się niepewność.
- A o kim? - zapytała, marszcząc brwi.
- Nieważne... - zreflektował się szybko.
- Chciałbyś wypić więcej? - dziewczyna wstała i wdzięcznym krokiem podeszła do komody.
Wróciła go niego z kolejną butelką Ognistej Whiskey. Patrzyła z zadowoleniem, jak chłopak ją otwiera i wypija kilka dużych łyków. Czekała, aż kolejna porcja alkoholu zrobi swoje. Na szczęście nie musiała długo. Po kilku minutach chłopak czknął i ciężko położył się na jej łóżku. Zapanowała cisza, która nie mogła trwać zbyt długo.
- Nie dla każdego są szczęśliwe zakończenia – powiedziała i położyła się obok niego.
Miała nadzieję, że ta mała prowokacja zrobi swoje i nie pomyliła się.
- Kurwa! - krzyknął w końcu Śligon. - To nie jest sprawiedliwe! Z jakiej racji ułożyło się Draco, nie mnie? Jestem przystojniejszy i też jestem arystokratą! Ten idiota ma tę swoją Hermionę, a ja myślałem, że będę miał Ginny! Czy to nie byłoby idealne i sprawiedliwe?
- Draco ma tę swoją Hermionę? - zapytała z niedowierzaniem.
Nie doczekała się odpowiedzi, usłyszała tylko ciche pochrapywanie...

      Hermiona weszła do jego dormitorium bez pukania, już dawno przestała to robić. Z pewnością już spał o tej porze. Chciała położyć się obok niego, podeszła po ciemku do łóżka i zobaczyła, że nie jest sam. Jej serce przeszył skurcz, a przez ciało przebiegł zimny dreszcz. Katy leżała wtulona w jego nagi tors. Jej długie, srebrne włosy omiatały jej twarz i ciało Draco. Hermiona w jednej sekundzie prawie usłyszała, jak jej serce pęka na kilka części. Nie chciała dłużej na to patrzeć, ale paradoksalnie nie mogła oderwać od nich wzroku. Tak bardzo do siebie pasowali. Oboje piękni, bogaci, z czystą krwią. Jej srebrne, gładkie włosy z pewnością nie łaskotały go irytująco w twarz. Byli tacy idealni, razem. Jako jedność. Hermiona poczuła ukłucie zazdrości i łzy zbierające się w oczach. Ona wyglądała przy nim, jak jakiś nieudany żart, za to Katy była jakby częścią jego, idealnie się dopełniali. Ślizgonka uśmiechała się lekko przez sen, jej nagie ramiona obejmowały Dracona tak mocno... Całą siłą woli Gryfonka oderwała od nich wzrok i szybko wyszła z pomieszczenia.
Otworzył oczy i odetchnął głęboko, kiedy tylko usłyszał trzask drzwi. Odepchnął od siebie Katy zdecydowanym ruchem. Uśmiechnęła się do niego tylko delikatnie.
- Wynoś się – warknął, nawet na nią nie patrząc.  

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział XXI - Rozczarowanie.

Bardzo, bardzo, bardzo serdecznie dziękuję Vanilii, która dała mi po prostu multum motywacji i szybciutko skończyłam ten rozdział oraz zaczęłam pisać kolejny. Jesteś po prostu kochana! <3

________________________________________________________

 - Draco, nie!
Odsunęła go od siebie delikatnie i spojrzała w oczy. Błyszczały zadziornie, uśmiechnął się do niej szelmowsko, najlepiej, jak potrafił. Tak bardzo kusząco, że aż zrobiło jej się gorąco. Nie mogła ulec, nie tym razem.
- Daj spokój – wymruczał.
Znów się do niej przybliżył. Cofnęła się szybko i przywarła do ściany. Całą siłą woli, powstrzymywała się, od rzucenia się na niego.
- Nie – warknęła i odepchnęła go gwałtowniej.
Chłopak usiadł na ławce i ukrył twarz w dłoniach.
- Mam dość – westchnął i spojrzał na nią ze zrezygnowaniem.
- Czego? - zapytała niepewnie.
- To się nie uda, Granger. Mam dość tej chorej sytuacji, nie umiem być dla ciebie tylko przyjacielem. Próbowałem do cholery, naprawdę się starałem! Zależy mi na tobie, rozumiesz? I to bardzo. Sam nie wierzę, że to mówię, ale taka jest prawda. Wiem, że cię zraniłem i żałuję, naprawdę, ale nie można tak żyć! Musisz się zdecydować! Albo mi wybaczasz, albo możesz stąd wyjść i nigdy więcej nie pojawiać się w moim życiu.
Poczuła ukłucie żalu. Ten wybór był zbyt trudny, a ona na podjęcie go miała bardzo mało czasu. Nie potrafiła tak po prostu z niego zrezygnować.
- Stawiasz mi ultimatum? - spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Tak, dokładnie! Albo mi ufasz i chcesz być ze mną, albo możesz stąd wyjść i związać się z Simonem. Przyjaźń nie wchodzi w grę.
- Nie chcę, żebyś tak mnie traktował – powiedział stanowczo.
- Kurwa mać, nie będę z tobą o tym dyskutował! Wychodzisz czy zostajesz? Bo ja mam dość tej zabawy w przyjaźń – krzyknął.
Spojrzała na niego z wyrzutem, nie spodziewała się tego wybuchu.
- Przepraszam, nie chciałem krzyczeć. Po prostu się zdecyduj, bo to męczące. Nigdy nie będziemy przyjaciółmi, nie po tym wszystkim – znów westchnął i spojrzał w przestrzeń.
- Świetnie, proszę bardzo! - warknęła pod wpływem chwili.
Ruszyła zdecydowanie w stronę drzwi, ale kiedy położyła rękę na klamce, dopadły ją możliwe konsekwencje tej dyskusji. Uświadomiła sobie, że wcale nie chce odejść. Nie chce tego kończyć. Ten wybór był dla niej zbyt obciążający. Nie była gotowa na całkowite wyrzucenie go ze swojego życia. Ani teraz, ani nigdy. Będzie musiała mu wybaczyć i spróbować żyć z nim dalej, bo nie chciała go stracić. Mogła krzyczeć, zaprzeczać, ale to nie zmieniało faktu, jak bardzo był dla niej ważny. Odetchnęła głęboko. Nie, Hermiono, zrobił coś niewybaczalnego – pomyślała. Są rzeczy, których się nie wybacza. Nawet uroczym blondynom o szelmowskim, kuszącym uśmiechu i zimnych, szarych oczach.
- Gdzie idziesz? - zapytał tonem, który świadczył, że chłopak był przekonany o pozostaniu Hermiony razem z nim.
- Umówiłam się – odrzekła oschle. Nie spodobało jej się to pytanie.
- Z kim?
- Z Simonem, muszę już iść – patrzyła na swoją dłoń zaciśniętą na klamce.
Draco podszedł do niej szybko, jego oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Z tym nudziarzem? Daj spokój, ty tak na serio? - zapytał z kpiną w głosie.
- Może i nie jest zbyt rozrywkowy, ale przynajmniej mogę mu ufać – powiedziała, patrząc na Malfoy'a znacząco.
- Nigdzie z nim nie pójdziesz – warknął i złapał ją mocno za ramię.
- Ty będziesz o tym decydował? - prychnęła.
- Tak! Jesteś moja, rozumiesz? - mówił niebezpiecznie cicho.
- Jesteś nienormalny – odpowiedziała Hermiona.
Wyrwała mu się i zdecydowanym krokiem wyszła na korytarz. Była wściekła. Nie miał prawa traktować jej jak swoją własność, rzecz, zabawkę. Musiała się od niego uwolnić. Od tej chorej, nierealnej relacji. To wszystko było toksyczne i nie miało prawa bytu, a ona powinna to skończyć jak najszybciej.

- Hermiono, czy ty mnie słuchasz? - usłyszała rozbawiony głos Simona, który wyrwał ją z rozmyślań.
Spojrzała na niego lekko zmieszana, nie powinna tak wyłączać swojej świadomości podczas rozmowy. To bardzo niegrzeczne...
- Tak, tak, oczywiście. Czy mógłbyś tylko powtórzyć ostatnie zdanie? - zapytała z niewinną miną.
Pokręcił tylko głową z rozbawieniem.
- Pamiętasz o niespodziance, którą ci obiecałem? - z tajemniczą miną trzymał coś za plecami i uśmiechał się szeroko.
Wreszcie wyciągnął w jej stronę książkę i kiedy Hermiona przeczytała tytuł, oczy aż jej się zaświeciły. Skrzaty domowe a przywileje, czyli walka o wolność. Prawie zapiszczała z radości, od tak dawna chciała ją przeczytać... Praktycznie w odruchu rzuciła się Simonowi na szyję, pachniał bardzo charakterystycznie, ciężkim zapachem męskich perfum. Natychmiast odsunęła się od niego zawstydzona i spuściła wzrok.
- Widzę, że prezent ci się spodobał – powiedział wyraźnie zadowolonym głosem. - Nawet nie wiesz, jak trudno było ją zdobyć. Nie jest zbyt popularna w świecie czarodziejów ze względu na swój temat.
- Och, tak, jak najbardziej! - uśmiechnęła się nieśmiało. - Naprawdę jeszcze raz dziękuję!
Ruszyli bardzo powoli w stronę jeziora. Nie rozmawiali o niczym konkretnym, raczej o swoich rodzinach i zainteresowaniach. Puchon był jej lustrzanym odbiciem, kochał książki i naukę. Był bardzo ambitny i nie miał rodzeństwa. Był jednak czystej krwi, to była jedyna cecha łącząca go z Malfoy'em. W głowie Hermiony nadal jednak pobrzmiewały słowa Dracona i ultimatum, jakie jej postawił. Nie była do końca pewna, czy zrobiła dobrze... Może jednak trzeba było dać mu szansę? Zapragnęła być w tym momencie sama, znaleźć się we własnym łóżku i nie musieć z niego wychodzić. Po prostu zaszyć się w kocach i uciec na chwilę od świata, swoich trudnych decyzji i problemów.
- Przepraszam, ale muszę już wracać – powiedziała nieprzytomnym głosem.
- Źle się czujesz? - zapytał z troską.
- Tak, boli mnie głowa – odpowiedziała bez zastanowienia i ruszyła w stronę zamku.
Nawet tak naprawdę się nie pożegnała. Nie miała ochoty rozmawiać o czymś tak prozaicznym, kiedy jej myśli uciekały gdzieś indziej. Nie ma co, nie było to ich najbardziej udane spotkanie.

Nie czuł nic oprócz wściekłości. To niemożliwe, że tak po prostu go odrzuciła. Szczerze mówiąc, to myślał, że właśnie to ultimatum pomoże jej podjąć decyzję o powrocie do niego. To wydawało się takie logiczne... On po prostu już tak nie mógł... Być cały czas obok niej, ale nigdy nie z nią. Skoro wybrała Simona, to on to uszanuje. Nie będzie już zjawiał się w jej życiu. Chociaż nie odpuści jej, nie tak łatwo... Powinien rozegrać to inaczej, delikatniej, subtelniej. Powinien to zaplanować, a nie iść na żywioł. Wszystko zniszczył swoją porywczością, już po raz drugi. W sumie, to nawet nie zdziwił się, że ona woli Simona. Był jego zupełnym przeciwieństwem...

Hermiona żuła tosta z marmoladą i rozglądała się po Wielkiej Sali. Harry i Ron ekscytowali się najbliższym meczem ze Ślizgonami, ale ją niewiele to interesowało. Pragnęła tylko jeszcze z większą mocą niż zwykle wygranej Gryfonów. Chciała zjeść szybko śniadanie i udać się do biblioteki, aby upewnić się, że niczego nie przeoczyła w swoim eseju na eliksiry. Nagle ktoś podszedł do niej od tyłu i zasłonił jej oczy dłońmi. Podskoczyła delikatnie, zaskoczona nagłym gestem. Usłyszała za sobą dźwięczny śmiech, który poznałaby wszędzie.
- Simon, przestań – powiedziała z uśmiechem.
Chłopak natychmiast usiadł obok niej i powitał krótkim czochrańcem. Szybko przygładziła swoje włosy, nie lubiła, kiedy ktoś ich dotykał.
- Nie pomyliły ci się stoły? - zapytał Ron z irytacją w głosie.
- Może odrobinę – Puchon uśmiechnął się do niego uprzejmie. - Spotkasz się ze mną dzisiaj? - zapytał Hermionę energicznym tonem.
Chciała jakoś szybko z tego wybrnąć, ale nie mogła niczego wymyślić na poczekaniu. Nie wiedziała, czy jakoś szczególnie ma ochotę na razie na kolejne spotkania. Bardzo polubiła tego chłopaka, ale kilka spraw musiała przemyśleć. Zdecydowała jednak, że nie chce tego wieczora siedzieć w swoim pokoju.
- Jasne – odpowiedziała z uśmiechem.
Chłopak uśmiechnął się, a jej oczy odruchowo powędrowały w stronę stołu Śligonów i napotkały stalowe, zimne spojrzenie. Natychmiast spoważniała. Zaśmiała się głośno z, bądź co bądź, nieudanego żartu Simona, nie spuszczając wzroku z oczu Dracona. Chłopak przez chwilę patrzył na nią obojętnie, a potem, nadal patrząc jej w oczy, objął Katy ramieniem. Spojrzał na Gryfonkę wyzywająco, z kpiącym uśmiechem. Rzucił jej nieme wyzwanie, którego ona nie mogła odrzucić. Chcąc, nie chcąc, podjęła tę grę. Musiała szybko coś wymyślić.
- Och, ubrudziłeś się czekoladą – powiedziała do Simona i delikatnym gestem dotknęła jego policzka.
Znów jej wzrok powędrował w stronę stołu Ślizgonów. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Patrzył na nią zimno. Zaraz jednak znów zobaczyła błysk w jego oku. Szepnął coś Katy do ucha, oboje wstali i ruszyli w stronę wyjścia. Chłopak objął dziewczynę w talii, a potem jego ręka zjechała na jej pośladek. Odwrócił się jeszcze przez ramię i uśmiechnął do Hermiony z wyższością. Tego było dla niej zbyt wiele. Odwróciła wzrok i tym samym przegrała ten bezsensowny pojedynek. Słowa Simona jakby przestały do niej docierać. Chciała tylko, żeby sylwetki Dracona i Katy zniknęły już z zasięgu jej wzroku. Krótkie ukłucie zazdrości przemieniło się w uczucie gorąca, które rozchodziło się po całym jej ciele. Nie tak to wszystko powinno wyglądać... Spostrzegła, że Puchon patrzy na nią wyczekująco i przeklęła w duchu. Zajęta swoimi myślami, nie słyszała pytania, które jej zadał.
- Przepraszam, zamyśliłam się – powiedziała, wpatrując się w wyjście z Wielkiej Sali. - Co mówiłeś?
- Pytałem, czy chcesz robić dzisiaj coś konkretnego...
- Zdam się na ciebie – odpowiedziała nieprzytomnym głosem, wciąż patrząc w jeden punkt.

Tym razem stawiła się na miejsce punktualnie. Jak zwykle umówili się przed wejściem do zamku. Zerkała nerwowo na zegarek. Wolała zostać w swoim dormitorium, ale nie chciała już odwoływać spotkania. Uznała, że przejdą się trochę po błoniach i wykręci się pod pozorem pisania prac domowych. Wreszcie zobaczyła sylwetkę Puchona i odetchnęła z ulgą. Im szybciej będzie miała to za sobą, tym lepiej.
- Cześć – przywitał ją krótkim przytuleniem.
Speszył ją trochę ten gest, była bardzo wyczulona na dotyk obcych ludzi. Jak najszybciej ruszyła do drzwi i wyszli na mroźne, zimowe powietrze.
Spacerowali już od godziny i Gryfonce zupełnie przeszła ochota na samotność. Było jej przy Simonie tak dobrze. W końcu czuła się rozumiana i doceniana przez ważną dla niej osobę. Mogłaby tak spacerować z nim całą wieczność, gdyby nie skostniałe z zimna palce. Prawie czuła ciepło płomieni, buchających z kominka w pokoju wspólnym. Tak bardzo chciała zostać i porozmawiać jeszcze chwilę z tym interesującym Puchonem, ale godzina zmuszała ją powoli do powrotu.
- Wracamy? - zapytała, uśmiechając się szeroko.
- Tak, tylko... - zamilkł i spojrzał na nią jakoś inaczej.
Speszona odwróciła szybko wzrok. Znała to spojrzenie i jak na razie znała je tylko w wykonaniu jednej osoby. To najprawdopodobniej znaczyło jedno...
- Możemy już iść, ale jest coś jeszcze, co chciałbym zrobić dzisiaj – powiedział cicho, był wyraźnie spięty.
Zbliżył do niej swoją twarz. Wiedziała, co zaraz nastąpi, ale było już zbyt późno, nie zdążyła zareagować. Chłopak pocałował ją krótko i niemożliwie delikatnie. Jago wargi były jakieś zbyt miękkie. Spojrzała w jego ciepłe, brązowe tęczówki, w których nie było nawet krzty zimnego, stalowego błysku. Simon uśmiechnął się do niej szeroko. Choć jego uśmiech był uroczy, według Hermiony brakowało mu czegoś bardzo ważnego. Dopiero po chwili dotarło do niej, że chodzi o nutkę złośliwości, sarkazmu i pewnej dozy samozadowolenia pomieszanego z kuszeniem. Szybko otrząsnęła się z tego odczucia, ale kiedy spojrzała na chłopaka, nie wiedziała już Simona, ale jakąś nieudaną podróbkę osoby, która powinna być na jego miejscu. Nagle zauważyła, że podbródek Puchona jest dziwnie szeroki, a oczy mają irytujący błysk wesołości. Jego dłonie nie były tak smukłe jak powinny, a cała sylwetka jakby zbyt niska. Dotyk zbyt delikatny, a pocałunek nieznośnie nieśmiały, jak cały Simon. I właśnie wtedy wszystko zrozumiała...