sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział II - Wspomnienie.

Powoli zaczyna się coś dziać, ale potrzebuję jeszcze jakiś dwóch rozdziałów, żeby to rozkręcić.

~Mary.
_________________________________________


     Siedziała w pokoju wspólnym gryfonów i wpatrywała się w ogień płonący w kominku. Jak mogła być tak głupia? Nie wiedziała co w nią wstąpiło. Miała świadomość swojego nieodpowiedzialnego zachowania, musiała ponieść za nie karę. Czekała zdenerwowana, aż zegar wybije dwudziestą.
- Mało brakowało, a byłby to jeden z najlepszych widoków w moim życiu – roześmiany rudzielec rozsiadł się wygodnie na kanapie obok niej.
- Nawet nie przemyślałam, jakiego zaklęcia bym użyła – odpowiedziała z bladym uśmiechem.
Kochała Rona przyjacielską miłością, był dla niej bratem. Zawsze doprowadzał ją do śmiechu i wspierał jak tylko mógł. Czasem próbowała sobie wyobrazić, że są razem, wiedziała, że ona nie jest mu obojętna. Ginny wygadała się kiedyś przypadkiem, że uczucie, którym darzy ją chłopak, jest silne. Podobno mówił tylko o niej, ale ona nie potrafiła tego odwzajemnić, nie ważne jak bardzo się starała.
- Może nie powinnaś się już z nami zadawać, doszły mnie słuchy, że cię demoralizujemy! - Harry zaśmiał się zaraz za jej uchem.
- To bardzo prawdopodobne, chociaż zawsze miałam wrażenie, że to ja przeciągam was na tę dobrą stronę.
- Emmm... Bo widzisz Hermiono, pomyśleliśmy, że skoro masz jeszcze dwie godziny do szlabanu, to zdążysz sprawdzić nam eseje z transmutacji - rudzielec uśmiechnął się przymilnie.
Nie potrafiła im odmówić, była już do tego przyzwyczajona. Co oni by bez niej zrobili? Uśmiechnęła się w duchu.

- Naprawdę idziesz w tym? – Lavender zadała to pytanie z lekko wyczuwalną nutką grozy.
- A co jest z tym nie tak? - Hermiona spojrzała po sobie. Jeansy i niebieski sweter. Nie wiedziała co było w tym takiego przerażającego.
- Naprawdę idziesz w tym na spotkanie z Draco?
Hermiona znała zdanie swojej współlokatorki na temat młodego Malfoya, uważała, że to zdecydowanie najprzystojniejszy Ślizgon jaki istnieje. Mimo tego, że miała trochę racji, to zdecydowanie jego charakter psuł całokształt.
- To szlaban, nie spotkanie – upomniała ją Hemiona.
- Nieważne, chyba nie chcesz, żeby widział cię w takiej wersji. Powinnaś zrobić coś z włosami i zdecydowanie się przebrać – upierała się.
- Skończ! – jęknęła Gryfonka. – Obojętne mi to jak według niego będę wyglądać. Naprawdę nie widzisz, że jest zepsuty do szpiku kości?
Nie miała ochoty na dalsze dyskusje, opuściła dormitorium jak najszybciej.

- Och, Draco, nie jesteś jeszcze z tą swoją szlamą? - Katy zarzuciła mu ręce na szyje i pocałowała w usta.
- Mam jeszcze czas – odparł zdawkowo.
Katy była piękna, nie mógł temu zaprzeczyć, miała wszystko, co dziewczyna mieć powinna. Lubiła eksponować swoje duże piersi i długie nogi. Nie było chłopaka, który nie odwracałby się za nią na korytarzu. A ona była jego, tylko jego. Nie dziewczyną, ale zabawką. Była głupia, wyobrażała sobie, że w przyszłości zostanie panią Malfoy i będą mieli razem dzieci. Śmiał się z niej w duchu. Przecież tylko się z nią zabawiał, to wszystko. A teraz nie miał ochoty na jej towarzystwo. Odsunął ją od siebie delikatnie.
- Przykro mi, ale muszę iść – powiedział chłodno.
Wyszedł z pokoju wspólnego i ruszył powoli w stronę sali, w której odbywały się lekcje transmutacji. Granger już na niego czekała. Co ta głupia szlama sobie myślała? Chciała go upokorzyć w głównym holu? Chciał się zemścić, myślał nad tym od kilku godzin.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz – warknęła.
- Zrezygnować z kilku godzin z tobą? Nigdy w życiu – odpowiedział z przekąsem.
Drzwi do sali otworzyły się powoli. Nauczycielka transmutacji, profesor McGonagall, patrzyła na nich beznamiętnie i ruchem ręki zaprosiła ich do sali.
- Waszym dzisiejszym zadaniem jest przepisanie tych dwóch, starych ksiąg. Po jednej na każde z was. To logiczne, że nie zdążycie zrobić tego do północy, więc przyjdziecie też jutro. Życzę państwu powodzenia.
Zabrała im różdżki i wyszła. Zostali sami. Dziewczyna bez słowa usiadła przy biurku i zabrała się do pracy. Blondyn spojrzał na nią, nie była nikim specjalnym, była ładna, ale nie wyróżniała się... Do tego była szlamą.
- Musisz być szczęśliwa, pół nocy siedzenia przy książkach – niechętnie zajął miejsce obok niej.
- Zamknij się i pracuj.
Nie wytrzymał długo w ciszy.
- Nie powinno mnie tu być, tylko się broniłem, to nie moja wina, że jesteś wariatką – poskarżył się zniechęconym tonem.
- Zasłużyłeś na to, uważasz się za kogoś lepszego – odparła nie odrywając się od przepisywania księgi.
- Mam dla ciebie, Granger, zaskakującą informację, ja jestem lepszy, kiedy w końcu to zrozumiesz?
Spojrzała na niego nienawistnie.
- Dlaczego?! Bo jesteś bogaty, masz nazwisko, które otwiera ci wszystkie drzwi?! Tak naprawdę jesteś nikim, jesteś arystokratycznym dupkiem bez uczuć, nic nie obchodzą cię ludzie wokół ciebie! Równie dobrze mogliby nie żyć! - krzyczała.
Malfoy zerwał się z krzesła. Blondyna zaskoczył jej nagły wybuch, ale ostatnie zdanie przywołało bolesne wspomnienia.
- No, Draco, pokaż na co cię stać – jego głos był spokojny, zawierał jakąś dozę uprzejmości, ale nadal był zimny i przerażający.
Bał się na niego spojrzeć, Czarny Pan mógł zabić go bez mrugnięcia okiem. Pod ścianą leżała piękna blondynka i płakała cicho, jej oddech był słaby, a ciało zakrwawione. Była jak zaszczute zwierzę, przerażonym wzrokiem błądziła po wszystkich otaczających ją Śmierciożercach.
- No dalej – zachęcał go Voldemort, a jego ton stawał się niecierpliwy. – Pokaż nam wszystkim, jak powinno wyglądać zaklęcie uśmiercające.
Dziewczyna krzyknęła, chyba już ostatkiem sił.
- Crucio – beznosa postać lekko machnęła różdżką.
Ten krzyk... Ten mrożący krzyk... Draco zrobił krok w jej stronę, a jego spojrzenie napotkało jej oczy. Była w nich rezygnacja i strach. Chłopak wiedział, że rzucając mordercze zaklęcie oszczędzi jej tortur i cierpienia. Zrobił kolejny krok.
- Nie, błagam... Nie.... - wyjęczała słabym głosem.
Nie miał siły. Chciał zrezygnować, nawet, gdyby oznaczało to dla niego śmierć. Po prostu nie potrafił jej zabić. Wcale się o to nie prosił, wszystko przez to nazwisko, przez tradycje, przez jego ojca. Spojrzał na niego i w jego oczach zobaczył wyczekiwanie pomieszane z niepewnością. Wiedział już, że musi to zrobić, jest przecież jego synem, nie może go zawieść, nie dzisiaj. Wyciągnął różdżkę i wycelował nią w dziewczynę. Z całej siły starał się nie patrzeć na jej zmaltretowane ciało.
- Avada Kedavra – wyszeptał słabo.
Ciemność rozjaśnił zielony promień. Draco znowu spojrzał na starszą wersję siebie i tym razem na jego twarzy malowała się duma. Jednak nawet to nie potrafiło zmienić tego, co teraz czuł.

-
Gówno o mnie wiesz, Granger! - krzyknął - Myślisz, że zeżarłaś wszystkie, jebane rozumy, a tak naprawdę nie wiesz nic, nic o mnie, o moim życiu, o tym kim jestem!
Patrzyła na niego z zawziętą miną.
- Myślisz, że to nazwisko robi ze mnie kogoś, z kogo jestem dumny?! Jest przekleństwem! - łzy wściekłości napłynęły mu do oczu.
W jej tęczówkach zobaczył coś na kształt strachu. Uspokoił się trochę i ciężko usiadł z powrotem na krześle.
- Nie chciałam, przepraszam – wyszeptała.
- Zabierz się lepiej do pracy – warknął i zaczął znowu przepisywać księgę.
Miał ochotę się zemścić, za to wszystko, za to jak bardzo go irytuje, za to, że jest szlamą i za to jak na niego patrzyła.
Aż do momentu, kiedy przyszła po niech McGonagall, nie odzywali się do siebie, a Darco miał przed oczami obraz zakrwawionego ciała i pustych, martwych oczu wpatrujących się prosto w niego.

wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział I - Jedno słowo za dużo.

      Stała na peronie wyglądając nerwowo swoich przyjaciół. Co chwile spoglądała na swój mogolski zegarek ze zniecierpliwieniem. Przecież powinni już tu być... Wreszcie w oddali dostrzegła rudą czuprynę jej przyjaciela. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, potem wyściskała jeszcze jego młodszą siostrę oraz wysokiego, czarnowłosego chłopaka w okularach.
- Tak bardzo tęskniłam! - prawie krzyknęła i zmierzyła swoich towarzyszy wzrokiem.
Ron jakby troszkę urósł, miał na sobie czerwony sweter, który komponował się z jego piegami i czupryną, a twarz chłopaka była jak zwykle rozpromieniona. Mała Ginny nabrała trochę kobiecych kształtów albo może to wszystko się po prostu Hermionie wydawało, przecież nie widziała ich tylko przez dwa miesiące. Za to Harry pozostał dokładnie taki, jakim dziewczyna go zapamiętała. Mimo tego, że wakacje minęły jej cudownie, to dopiero teraz czuła się w pełni szczęśliwa, mając przy sobie wszystkich, których kocha.
Do pociągu weszli chyba jako ostatni. Szli korytarzem w poszukiwaniu wolnego przedziału, kiedy do uszu Hermiony dotarł donośny śmiech. Odruchowo zerknęła w stronę, z której się wydobywał i spojrzała prosto w szare, zimne oczy... Odruchowo spuściła wzrok, ale zaraz dyskretnie zerknęła do przedziału, w którym siedział Draco Malfoy razem z całą śmietanką Slytherinu. Oprócz jego stałej straży przybocznej, czyli Crabbe'a i Goyle'a, był tam również przystojny brunet, Blaise Zabini, który był prawie tak samo przerażający, jak siedzący obok niego wysoki blondyn, arystokracja była wręcz wypisana na jego twarzy. Mimo tego, że kąciki jego ust się unosiły, uśmiech nie obejmował stalowych, świdrujących oczu. Był młodszą wersją swojego ojca, te same rysy i pogarda wypisana na twarzy. Patrzył beznamiętnie na dziewczynę siedzącą na jego kolanach. Katy Moller. Metr osiemdziesiąt czystego zła. Długie, srebrzyste włosy odziedziczyła po swojej matce, która była w połowie wilą, miała duże niebieskie oczy, idealną figurę długie nogi, całokształt jej wyglądu sprawiał, że przypominała anioła, wcielenie dobra. Nic bardziej mylnego, poglądy odziedziczyła po swoim arystokratycznym ojcu, wyznawcy czystej krwi. Teraz patrzyła maślanymi oczami na Draco, od zawsze wiadomo było, kto jest jej celem.
- Chcesz się przyłączyć, szlamo? - krzyknęła aksamitnym głosem, a Hermiona przeklęła się w duchu za nieostrożność i szybko ruszyła przed siebie.

      Siedzieli już w czwórkę w przedziale, jedząc czekoladowe żaby i żartując głośno.
- Jest jeszcze piękniejsza, jeśli to w ogóle możliwe – rudy chłopak wypowiedział to z zapartym tchem.
- O kim mówisz, braciszku? - zapytała Ginny z przekąsem, chociaż dobrze znała odpowiedź.
- O Katy! Widziałaś jak pięknie się porusza? A te oczy... - rozmarzył się.
- Gdybyś czasem posłuchał co mówi, zamiast patrzeć na jej nogi, wiedziałbyś, że wcale nie jest cudowna! - w głosie rudej dziewczyny zabrzmiała irytacja. Spojrzała na Hermionę.
Brązowowłosa szybko odwróciła wzrok i udała, że interesują ją widoki za oknem. W szkole było wiele osób, które gardziło nią ze względu na to, że pochodzi z niemagicznej rodziny, ale tylko dwie otwarcie jej nienawidziły, obie miały srebrny odcień włosów, a ich ulubionym zajęciem było mówienie o swoim pochodzeniu i czystej krwi. Podczas wakacji obiecała sobie, że w tym roku coś się zmieni, że udowodni im, ile jest warta. Jest przecież Gryfonką! To dom ludzi odważnych i niezłomnych. Mimo wszystko bolało ją, że jest oceniana na podstawie tego, w jakiej rodzinie się urodziła, a nie tego, co osiągnęła.

      Pierwsze dni nowego roku szkolnego minęły w ogólnym zamieszaniu. Hermiona tradycyjnie uczęszczała na wszystkie zajęcia, nawet te nieobowiązkowe, jak nauka o runach. Zdołała zdobyć 30 punktów dla Gryffindoru oraz stracić 10 za rzekomą pomoc Ronowi podczas testu z eliksirów. Nie było to dla niej zaskoczeniem, Snape po wakacjach zrobił się jeszcze bardziej wymagający i nienawistny, o ile to w ogóle możliwe.
- Hermiono! Hermino wstawaj, spóźnisz się na lekcje! - ktoś delikatnie szarpał ją za ramię.
Dziewczyna otworzyła zaspane oczy i zobaczyła pochylająca się nad nią Lavender Brown, jej współlokatorkę.
- Lavender... ale... co....? - wydukała nie do końca rozbudzona.
- Masz mało czasu! Zaspałaś! Wstawaj! - krzyknęła śmiejąc się, po czym odwróciła się zarzucając swoimi blond falami.
Hermiona zerwała się jak oparzona i spojrzała na swój zegarek, miała dwadzieścia minut do pierwszej lekcji. W duchu przeklinała siebie i wszystkich innych, za to, że jej nie obudzili. Podbiegła do lustra, przeczesała pobieżnie burzę kasztanowych loków, które za nic w świecie nie chciały się układać. Wykonała poranną toaletę i znalazła jeszcze chwilę, żeby przyjrzeć się swojej twarzy. Nie widziała w niej nic szczególnego, orzechowe oczy, kilka piegów.
Podbiegła do szafy i wyjęła pierwszą lepszą szatę. Z czasem było nawet lepiej niż przypuszczała, zostało go akurat tyle, żeby zbiec do lochów na eliksiry. Była to lekcja, na którą zdecydowanie nie chciała się spóźnić.

      Siedziała w trzyosobowej ławce razem z Ronem i Harrym, przed nimi stał kociołek z gotującym się Eliksirem Zapomnienia. Mimo tego, że była to praca grupowa, ona robiła prawie wszystko sama, ale była już do tego przyzwyczajona. Zerknęła na stół ślizgonów. Malfoy siedział rozłożony na krześle i rozmawiał w Goylem, a Pansy Parkinson robiła wszystko sama. Gryfonka zaśmiała się do siebie, ta głupia dziewczyna myśli, że zdobędzie tym jego względy.
- Widzę, że panna Granger ma ciekawsze zajęcia, niż praca nad zleconym zadaniem – usłyszała nad sobą zimny głos Mistrza Eliksirów. – Odejmuję Gryffindorowi pięć punktów, a teraz bierz się do pracy.
Nie miała ochoty dyskutować, niesprawiedliwość panująca na lekcjach ze Snape'm była niezwyciężona, a nie mogła narażać gryfonów na kolejne straty w rankingu. Usłyszała za sobą śmiech i napotkała kpiące spojrzenie stalowych oczu.

      Hermiona wychodziła właśnie z Wielkiej Sali w towarzystwie swojego przyjaciela, Rona Weasleya. Szli śmiejąc się głośno, kiedy na swojej drodze spotkali wysokiego blondyna ze swoimi gorylami. Draco Malfoy uśmiechnął się kpiąco na ich widok.
- Królowa Szlam i Wieprzlej – jego towarzysze zaśmiali się głupkowato.
- Szukasz kłopotów, Malfoy? - Ron zrobił krok w przód.
Smok zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.
- Czyżbyś mi groził? - zapytał z nutką rozbawienia. – Lepiej pilnuj swojej szlamy, słyszałem, że o takie, jak ona nie trzeba długo się starać, same wchodzą do łóżka.
Rudzielec poczerwieniał na twarzy i zrobił kolejny krok z stronę Ślizgona. Hermiona złapała go za rękę.
- Daj spokój, nie warto – szepnęła.
Nagle jednak poczuła w sobie odwagę.
- O co ci tak właściwie chodzi? Z czym masz problem? - prawie krzyknęła w stronę blondyna.
- O ciebie, ty jesteś moim problemem, w szkole do której chodzę nie powinno być takich brudnych szlam jak ty, Granger – jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
Ślizgon wyminął ich, a jego goryle podążyli za nim. Hermiona stała chwilę jak sparaliżowana, po czym wyciągnęła różdżkę, odwróciła się i wycelowała nią w Malfoya.
- Jesteś arystokratycznym dupkiem – krzyknęła.
Chłopak odwrócił się, przez jego twarz przemknął cień zaskoczenia, ale zaraz wyciągnął różdżkę.
- Hermiona, nie – powiedział cicho Ron i tym samym rozproszył na chwilę jej uwagę.
Malfoy wykorzystał to momentalnie, usłyszała ciche Expelliarmus i poczuła, że niewidzialna siła odrzuciła ją na ścianę.
- Panie Malfoy, Panno Granger, proszę natychmiast przestać! - usłyszała kobiecy głos.
Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć co się dzieje, była jeszcze zamroczona siłą uderzenia. Zobaczyła, że pochylają się nad nią rudzielec i nauczycielka transmutacji, profesor McGonagall.
- Proszę się zgłosić dzisiaj, punktualnie o dwudziestej, do mojego gabinetu, oboje.

niedziela, 22 czerwca 2014

Prolog

     Szedł ciemnym korytarzem, w powietrzu unosił się zapach wilgoci, a ze ścian spływała woda. Czuł strach, z każdym usłyszanym dźwiękiem odwracał się nerwowo, próbując w otaczającej go czerni zauważyć jakiś zarys postaci, ruch. Nie miał różdżki, był bezbronny, a na swoim karku czuł oddech śmierci. Jeszcze jeden korytarz... Jeszcze tylko zakręt... W końcu to dostrzegł, blade światło, praktycznie czuł jego ciepło, zaczął biec. W końcu dotarł do jego źródła, smukła, zakapturzona postać trzymała w ręku lampę. Poczuł się bezpiecznie, zostawił za sobą mrok i strach. Dziewczyna szybkim ruchem ręki ściągnęła w głowy kaptur i wtedy ją zobaczył... Wyglądała zupełnie tak, jak wtedy gdy zobaczył ją pierwszy i ostatni raz w swoim życiu. Długie blond włosy sięgały smukłej talii, piękna twarz o łagodnych rysach, duże, sine usta i orzechowe, załzawione oczy wpatrujące się w niego. Uniosła błagalnie zakrwawioną dłoń w jego stronę, a z jej gardła wydobył się krzyk bólu. Chłopak wiedział, że wpadł w paszczę lwa, że nie ma dla niego już ratunku.
 - Ja przepraszam! - krzyknął rozpaczliwie. – Nie chciałem żebyś umierała! To nie moja wina, ja musiałem Cię zabić!
Na bladej postaci te słowa nie wywarły żadnego wrażenia. Zrobiła mały krok w stronę przerażonego blondyna. Próbował się cofnąć, ale natrafił na ścianę w miejscu, w którym powinien być korytarz. Zrozumiał, że to koniec.
- Przepraszam... - zdążył jeszcze jęknąć.

     Kiedy otworzył oczy, obraz bladej kobiety nadal wydawał się realny. Powoli docierało do niego, że to tylko zły sen. Nie mógł się o nic winić, przecież nie miał wyboru, nie mógł zawieść ludzi, do których miał dołączyć, nie mógł zawieść Czarnego Pana, a przede wszystkim nie mógł zawieść swojego ojca, to na jego uznaniu zależało mu najbardziej. Niechętnie wstał z łóżka, miał mało czasu, a przecież to właśnie dzisiaj zaczynał się kolejny, już szósty, rok jego nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.