Na początek trzy ważne sprawy:
1. Nie mam czasu... Na nic, a tę miniaturkę wstawiam tylko dlatego, że większość miałam napisane wcześniej. Rozdziały mogą być teraz rzadziej.
2. "Dorobiłam" się bety. Co prawda ta miniaturka, jeszcze może być z błędami, ale niedługo dostanę poprawioną wersję. Wstawiam ją tak szybko, żeby przy okazji uprzedzić o zaległościach z pisaniem rozdziałów. Moją betą została kochana Hope, za co bardzo jej dziękuję! :)
3. Nad wstawieniem tej miniaturki zastanawiała się długo. Trochę nie wiem, czy podołałam tematowi. Nie jest tutaj jakoś bardzo dużo Dramione, ale chodzi tutaj w dużej mierze o inne kwestie. Omijając już te kwestie, to jest ona dla mnie bardzo ważna...
______________________________________________________________________
[MUZYKA!]
Ile warte jest życie, kiedy straci się wszystko inne? Cały jego sens? Zwykła egzystencja, puste istnienie. Wegetujesz, a twój własny umysł cię wykańcza, dzień po dniu. Po jakimś czasie przestajesz wierzyć, że istnieje nowy, lepszy dzień. Szczerze mówiąc, to nawet go nie chcesz, bo przyszłość przeraża cię bardziej niż cokolwiek innego. Tylko samotność zapewnia ci pozorne bezpieczeństwo. Chociaż wydaje ci się, że to wszyscy ludzie opuścili ciebie, to sam skazujesz się na ten los. To ty nie do końca świadomie wybierasz zamknięcie się w czterech ścianach. Każdą próbę pomocy odbierasz jako atak, wkroczenie w twoją strefę prywatną, w twoje życie. Po jakimś czasie czujesz się pusty, otępiały, wszystko ci obojętnieje. To właśnie ten etap jest najgorszy, bo nie masz już siły walczyć. O siebie, o swoje życie, o swoją przyszłość. Poddajesz się. Sięgasz dna i nie masz siły się odbić. Wiesz, że nie upadniesz już niżej. Czasem nawet chcesz zawalczyć, ale nie masz sił, bezsilność cię przytłacza, tak jak sam fakt istnienia. I wtedy nadchodzi następny etap, ten ostateczny. Z którego nie ma już powrotu...
Hermiona Granger snuła się po korytarzach jak cień. Wiecznie blada i niedożywiona. Loki opadały jej na twarz, kiedy szła ze spuszczoną głową, unikając spojrzeń innych uczniów. Wojna zabrała jej wszystko. Rodziców widziała tylko w snach, ich zmasakrowane ciała nie dawały jej w nocy spokojnie spać. Z Ginny było lepiej, jej śmierci przynajmniej nie widziała, mogła sobie tylko wyobrażać. Harry i Ron nie wrócili do szkoły na siódmy rok i ich kontakt po prostu się urwał. Może to przez nią? Miała przecież do nich wyrzuty, że nie ma ich przy niej, gdy tego potrzebuje... Ale to było dawno, kiedy jeszcze czuła cokolwiek. Teraz wszystko było jej obojętne, nie potrzebowała nikogo. Miała samotność, jej najlepszą przyjaciółkę. Rozmyślała czasem, co podczas tej rocznej wojny zniszczyło ją najbardziej. Brutalność którą widziała? Tortury, których doświadczyła czy może gwałt i strata wszystkiego, co kochała. To się teraz nie liczyło, cokolwiek to było uczyniło z niej wrak człowieka, złamało doszczętnie. Poniżenie, jakiego doświadczyła, sprawiało, że nie mogła patrzeć na siebie w lustrze. Czułą się brudna, skalana. Niewarta tego cholernego świata. Pełnego przemocy i bólu. Wreszcie dotarła do swojego dormitorium i rzuciła się na łóżko z westchnieniem. Zasłoniła kotary i po prostu tak leżała. W końcu mogła pobyć sama. Już niedługo – pomyślała. Już niedługo to wszystko się skończy, a ona będzie szczęśliwa...
Draco Malfoy wcale nie uważał się teraz za lepszego człowieka. Myślał o sobie w tych samych kategoriach co zawsze, ale zaczął czasem dostrzegać też innych ludzi. Zbyt wiele śmierci widział, żeby nie doceniać życia. Swojego, a nawet innych. Patrzył na Hermionę z pewnym zaciekawieniem, a nawet bólem. Nie rozumiał, jak pełna życia dziewczyna mogła zmienić się aż tak. Zawsze uważał ją za silny charakter, a teraz ona z dnia na dzień wydawała się jeszcze większym wrakiem człowieka. Nawet nie miał serca z niej drwić. Zbyt wiele przeszła, złamali ją. Uczynili tylko cieniem dawnej Hermiony, nieudolną imitacją. Draco był obecny, gdy mordowali jej rodziców. Jego ojciec był zamknięty w Azkabanie, ale przynajmniej żywy. Nie mógł nawet wyobrazić sobie jej bólu, gdy na to patrzyła. W pewien sposób cieszył się też, że Gryfonka nie wiedziała śmierci Ginny Weasley, to nawet dla niego był widok dość wstrząsający. Dobrze wiedział, co działo się z nią w lochach jego domu, ale nie umiał tego przerwać. Widział poniżenie, z jakim się spotkała. Dopiero, kiedy tylu ludzi straciło przez niego życie, dostrzegł, jakie głupstwo popełnił. To wszystko mogło wyglądać inaczej, gdyby nie jego ambicje. Czasem nie rozumiał dlaczego pozwolili mu nadal uczęszczać do Hogwartu i wybaczyli. Spojrzał jeszcze ostatni raz na Gryfonkę znikającą za rogiem i pokręcił głową z rezygnacją. Nie zasługiwała na taki los...
Plan był idealny. Dopracowany w najmniejszym szczególe. Zabrała wszystkie potrzebne jej rzeczy i ruszyła na błonia. Jakoś udało jej się wymknąć w nocy i pozostać niezauważoną. Wreszcie dotarła przed zamek i zaczęła szukać najlepszego miejsca. To musiało być coś specjalnego, najlepszego. Musiało mieć dla niej znaczenie. W końcu zdecydowała się usiąść koło jeziora, twarzą w stronę zamku. Chciała widzieć go dokładnie. Chciała, żeby to był ostatni widok w jej życiu. Usiadła i odetchnęła głęboko. Wyjęła z torby butelkę Ognistej Whiskey i trzy opakowania tabletek. Wysłał je jej Harry, kiedy mieli jeszcze kontakt. Wiedział o jej stanie, chciał jej pomóc. Myślał, że zażywa je regularnie i co jakiś czas dosyłał kolejne opakowanie. Dokładnie takie, o jakie go prosiła. Mówiła, że woli korzystać z mugolskich środków. Tak naprawdę zachowywała je co do jednej tabletki i czekała właśnie na ten dzień. Nad metodą myślała wiele, kres jej życia obfitował w tyle możliwości. Wiedziała jedno, chciała czegoś bezbolesnego, życie przyniosło jej wiele cierpień, śmierć powinna być od nich wybawieniem. Zdecydowała się na coś mugolskiego. Była szlamą, nie zasługiwała na nic magicznego. Dla pewności spojrzała jeszcze na białe blizny, które ukazywały jej status krwi. Jedno słowo, która w ostatnim czasie słyszała tyle razy, jako największą obelgę. Była, kim była i skoro miała umrzeć, to po swojemu, jak mugolaczka. Westchnęła kilka razy głęboko. Czy się bała? Oczywiście. Głupotą byłoby mówić, że samobójcy nie boją się śmierci, ale ich po prostu bardziej przeraża życie i to, co ze sobą niesie. Wybierają mniejsze zło, które w ich mniemaniu będzie dla nich najlepszym rozwiązaniem. Jedynym, jakie widzą. Wahała się. Zawsze pojawiają się jakieś wątpliwości, szczególnie przed tak ważną decyzją, nieodwracalną. Znów spojrzała na zamek, był taki pusty bez tych, których kochała... Szybkim ruchem odkręciła butelkę alkoholu i otworzyła pudełko z lekarstwami. Wysypała na rękę ich garść. Zawahała się tylko na sekundę. Zdecydowanym ruchem wsypała tabletki do ust i popiła je whiskey. Gorycz przelała się przez jej gardło, a po policzkach popłynęły łzy. Patrzyła otępiała na lekarstwa. Nie mogła się już wycofać, zbyt daleko zabrnęła. To nie był czas na sentymenty i przywiązanie do życia. Czuła, jakby coś w środku z niej ją do tego zmuszało. Nie próbowała się przeciwstawiać, zdała się na to uczucie. Połknęła jeszcze jedną porcję leków, a potem kolejną. Kiedy zażyła już wszystko, po prostu czekała. Wątpliwości dopadły ją dopiero, kiedy było już za późno. Nie było już odwrotu, a ona przez ułamek sekundy pomyślała, że chce żyć. Była szczęśliwa, że ma to już za sobą, nie może stchórzyć. Tak, ona wycofanie się z tego uważała za przejaw słabości, a przecież nie była słaba... Była odważna, skoro dała radę to zrobić. Światła Hogwartu zaczęły zlewać się w jedno, jej ostrość widzenia była znikoma. Położyła się na miękkiej, zimnej trawie, bo już trudno było jej trzymać ciało w pionie. Gwiazdy nad nią po kolei traciły i odzyskiwały ostrość, wirowały. Zrobiło jej się wyjątkowo niedobrze. Tylko nie wymiotuj, wszystko zniszczysz – myślała gorączkowo i całą siłą woli zmuszała zawartość swojego żołądka do pozostania na miejscu. Wytrzymaj jeszcze, już niedługo będzie po wszystkim. Czuła jak traci władze w kończynach, a potem jej powieki stały się takie ciężkie... Poddała się tamu uczuciu. Nagle poczuła strach. A co, jeśli jest życie po śmierci? - to była jej ostatnia świadoma myśl...
Musiał się przewietrzyć. Ten dzień był ciężki, a on potrzebował trochę oddechu, w samotności. Miał dość nienawistnych spojrzeń innych uczniów. Chciał po prostu przejść się brzegiem jeziora i przemyśleć swoją przeszłość i przyszłość w tej szkole. Ruszył powoli w dół, prosto do jeziora, a jego wzrok padł na ciemny, nieruchomy kształt leżący niedaleko. Zmarszczył brwi i wytężył wzrok. Zrobił jeszcze kilka kroków i jego serce przyspieszyło bieg. Poznał tę burzę loków. Zbiegł do niej szybko i uklęknął.
- Granger! Ej, Granger, co jest? - potrząsnął nią lekko.
Nie ruszała się, była blada i nie dawała żadnych oznak życia. Spojrzał na butelkę po alkoholu i opakowanie tabletek.
- Kurwa, Granger! - krzyknął.
Schował pudełko do kieszeni. Wziął dziewczynę na ręce i pobiegł ile sił w nogach w stronę zamku. Jej bezwładne ciało było wyjątkowo ciężkie. Nawet, jeśli oddychała, to bardzo słabo, wręcz niezauważalnie. Przyspieszył jeszcze trochę. Tyle złego przeżyła, nie mogła umrzeć w ten sposób.
- Granger, nie wygłupiaj się! Żyj, głupia dziewczyno, żyj! Zobaczysz, wyjdziesz z tego, jeszcze wszystko się ułoży, jeszcze będziesz szczęśliwa. Tylko żyj, jeszcze przez chwilę, zaraz ktoś ci pomoże. Już tylko chwila, wytrzymaj – mówił do niej błagalnym tonem, choć nie mogła go słyszeć. Wpadł jak burza do skrzydła szpitalnego i rozejrzał się po nim histerycznie.
- Pani Pomfrey! - wrzasnął – Pani Pomfrey!
Czarownica wyszła ze swojego pokoiku, zaspana i ubrana w zielony szlafrok. Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Nie krzycz, to jest... - przerwała gdy zobaczyła nieprzytomną dziewczynę na jego rękach. - Och, Merlinie! Co się z nią stało? - zapytała zaniepokojonym głosem i podbiegła do nich. - Połóż ją na najbliższym łóżku.
Draco z ulgą pozbył się ciężaru nieprzytomnego ciała i podał pielęgniarce opakowanie po tabletkach. Przyjrzała mu się uważnie i zmarszczyła brwi. Podeszła do dziewczyny i zmierzyła jej puls na przegubie.
- Będzie żyła. Proszę wyjść, panie Malfoy – warknęła.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, odetchnął z ulgą. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Tak mało brakowało... Co tej głupiej dziewczynie strzeliło do głowy?
Rozchyliła lekko powieki i natychmiast przymknęła je pod wpływem rażącego światła. Umarłam – pomyślała natychmiast. Ale skoro nie żyła, to dlaczego czuła ból i było jej tak cholernie niedobrze? Nie wytrzymała, odwróciła się i zwymiotowała za krawędź łóżka. Czyli jednak ją uratowali. Głupie sentymenty, mogła wybrać pewniejszy sposób, inne miejsce... A teraz wszystko trafił szlag. Po jej policzkach popłynęły łzy. Czuła okropny zawód, że nadal jest na świecie, plan był przecież idealny...
- O, obudziłaś się – usłyszała głos pani Pomfrey i spojrzała w tamą stronę. - Miałaś ogromne szczęście, że znalazł cię pan Malfoy. Ledwo udało mi się ciebie uratować.
Szczęście... - powtórzyła w myślach dziewczyna. To było bardzo względne stwierdzenie. Ona nie czuła nic oprócz smutku. Nie mówiąc już o jakimkolwiek przejawie wdzięczności do Malfoy'a. Znów coś zepsuł! Jak zwykle on... Nękał ją tyle lat, a teraz nawet nie dał w spokoju umrzeć. Zapałała do niego jeszcze większą niechęcią, niż zwykle. To nic, znajdzie inny sposób, ułoży nowy plan. Wszystko jeszcze będzie po jej myśli.
Czekali oboje przed gabinetem McGonalgall. Nie odzywali się do siebie, a Hermiona raz po raz rzucała mu niechętne spojrzenia.
- Myślę, że powinnaś mi podziękować. Gdyby nie ja, nie byłoby cię tu – powiedział w końcu obojętnym tonem.
- Och, tak, dziękuję ci, że mój plan, który układałam od miesięcy, trafił szlag – zironizowała.
- Przestań robić z siebie idiotkę. Stać cię na więcej, Granger...
- Świetnie, po prostu... - zaczęła, ale w tym momencie drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się.
- Zapraszam, panie Malfoy – usłyszeli surowy głos McGonagall.
Chłopak wszedł szybko i rozsiadł się na fotelu naprzeciwko biurka.
- Mam dla pana zadanie – zaczęła nauczycielka bez ogródek. - Panna Granger nie ma w zamku nikogo bliskiego, ale ktoś musi się nią zaopiekować. Pan będzie idealny.
Draco patrzył na nią przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wybuchnął śmiechem.
- To jakiś żart? - prychnął.
- Nie, to nie żart. Przecież chciałeś tak bardzo odkupić swoje winy, Teraz masz okazję, idealną. A może już nie chcesz? - uniosła brwi.
- Sęk w tym, że ja nie grzeszę delikatnością – powiedział, jakby to przesądzało całą sprawę.
- To nic, panie Malfoy. Jej nie jest potrzebny ktoś, kto będzie się nad nią litował i współczuł, ale ktoś, kto będzie stanowczy i bezpośredni.
- I co ja niby mam robić? - zapytał z rezygnacją.
Sam przecież w wakacje kontaktował się z McGonagall i prosił o pozwolenie na powrót do szkoły. Miał u niej dług wdzięczności.
- Pokazać, że życie to nie kara. Jakieś najprostsze przyjemności.
- Akurat na tym się znam – uśmiechnął się szelmowsko.
- Myślę, że się nie zrozumieliśmy. Chodziło mi raczej o zachody słońca i inne takie... - mruknęła patrząc na niego uważnie.
- Dobra, ale jak ja mam się z nią obchodzić? Nie mam doświadczenia z takimi ludźmi.
- Niech pan pod żadnym pozorem nie neguje jej postępowania. Nie krzyczy, nie denerwuje się na nią. Nie mówi, że wszystko będzie dobrze, bo to dla niej tylko puste słowa. I niech pan zapomni o wyśmiewaniu się z niej.
Przewrócił teatralnie oczami w odpowiedzi.
- Niech pan poprosi tutaj pannę Granger.
Niechętnie wstał i zawołał Gryfonkę. Przyszła i nie patrząc na nikogo, usiadła w fotelu obok niego. Głowę miała spuszczoną.
- Nie możemy pozwolić, aby taka sytuacja się powtórzyła. Przydzielam ci opiekuna, którym będzie pan Malfoy.
Dziewczyna spojrzała na nią przerażonymi oczami.
- Nie! Nie on! - spojrzała błagalnie na dyrektorkę.
- Tak zdecydowałam, a pan Malfoy się zgodził. Nie przyjmuję sprzeciwu.
- Ma pani może fiolki? - zapytał Draco niespodziewanie.
- Tak, mam – zmarszczyła brwi.
- Granger, potrzebuję twoich wspomnień – powiedział beztroskim tonem.
- Zapomnij – warknęła dziewczyna.
- Daj spokój, potrzebuję ich.
- Których? - dziewczyna zmiękła pod ostrym wzrokiem dyrektorki.
- Najważniejszych przez te lata szkoły.
Wziął fiolki, a dziewczyna wyciągnęła różdżkę.
- Nie ufam mu – powiedziała jeszcze do McGonagall.
- Ale ja ufam, to musi ci wystarczyć.
Dziewczyna po kolei przemieszczała swoje wspomnienia do fiolek. Kiedy skończyła, Draco schował wszystkie do kieszeni szaty. Miał już pewien plan...
- Pozę pan już iść, panie Malfoy.
Sam nawet nie wiedział, czemu nagle zaczęło mu zależeć na wykonaniu zadania. Może miał lekkie wyrzuty sumienia, bo to w jego domu była torturowana? Patrzył na to i nie mógł jej pomóc. Ale pomoże jej teraz. Musi jeszcze tylko napisać jeden list...
- Jaki plan na dzisiaj? - zapytała na wstępie, kiedy spotkali się kilka dni później.
Do tego czasu dziewczyna leżała pod obserwacją w skrzydle szpitalnym. Wszystko miał dokładnie opracowane i dopracowane w najmniejszym szczególe. Zaprowadził ją do nieużywanej sali, w której postawił myśloodsiewnię. Był wręcz dumny ze swojego planu, był taki idealny... Tak, Draco Malfoy miał tendencję do popadania w samozachwyt.
- Zrobimy sobie małą wycieczkę – powiedział dziarskim tonem.
Wlał zawartość fiolki do naczynia i dotknął niej różdżką.
- No, Granger, wchodzimy – na wszelki wypadek pozwolił jej zanurzyć się we wspomnieniach jako pierwszej.
Znaleźli się w pociągu, wiozącym ich do Hogwartu. Mała, jedenastoletnia Hermiona weszła w towarzystwie pulchnego chłopca. szybko do przedziału w którym siedzieli już Potter i Weasley. Czy ktoś nie widział ropuchy? Neville zgubił swoją – powiedziała.
Wspomnienia leciały szybko. Łazienka, kiedy zaatakował ich troll. Poszukiwania Kamienia Filozoficznego. Moment, w którym Ron wstawił się za nią na boisku, gdy Draco nazwał ją szlamą (w tym momencie Malfoy udawał, że jego palce są wyjątkowo interesujące). Stworzenie eliksiru wielosokowego. Spotkanie w Dziurawym Kotle. Wrzeszcząca Chata i zmieniacz czasu. Mistrzostwa świata, WESZ, turniej... Gwardia Dumbledore'a. Poszukiwanie horkruksów. Krzyki Rona, gdy torturowali ją w Malfoy Manor. Bitwa...
Draco był bardzo szczęśliwy, gdy dobiegło to końca. Wreszcie wrócili do prawdziwego świata i mógł odetchnąć. Hermiona miała łzy w oczach.
- Po co mi to pokazałeś? Żeby mi przypomnieć, jak wiele straciłam? - zapytała z wyrzutem.
- Nie, żeby ci przypomnieć, jak wiele masz.
Podszedł do drzwi kantorka przy klasie i otworzył je. Hermiona podeszła i zajrzała do niego niepewnie, jej serce zabiło szybciej. Harry i Ron poderwali się natychmiast, kiedy ją zobaczyli. Stała i patrzyła na nich oniemiała, niezdolna wykonać żadnego ruchu. Pierwszy podszedł do niej Harry i przytulił mocno.
- Jak mogłaś nam to zrobić, głuptasku? Nawet nie wiesz, jak się martwiliśmy.
Załkała w jego ramionach. Kiedy w końcu go puściła i przytuliła do Rona, Harry z ociąganiem podszedł do Draco. Uparcie starał się nie patrzeć na jego twarz.
- Eee... Dzięki za list i za opiekę nad nią – wydusił w końcu z siebie.
- Daruj sobie, Potter. Miałem dług u McGonagall – odpowiedział zimnym tonem.
- Co nie zmienia faktu, że się zaangażowałeś.
Znów podszedł do Hermiony.
- Gdybym wiedział, że nie zażywasz tych tabletek nigdy bym ci ich nie wysłał – powiedział łagodnym tonem.
- Wiemy, że straciłaś wiele – powiedział Weasley, patrząc na nią uważnie. - Chcemy jednak, żebyś zawsze pamiętała, że my jesteśmy twoją rodziną. Twój dom jest przy nas i zawsze możesz do niego wrócić. Nigdy cię nie opuścimy.
Hermiona nic nie odpowiedziała, po prostu znów ich przytuliła. Draco wymknął się z pomieszczenia dyskretnie. Nie chciał im przeszkadzać, ta scena była zbyt prywatna, nie powinien jej słuchać. Poczuł też małe ukłucie żalu w sercu...
Dni mijały, a Draco Malfoy z satysfakcją przyglądał się Hermionie. Częściej się odzywała i więcej jadła. Nie był nawet pewien, w którym momencie tak naprawdę się w to zaangażował, ale po raz pierwszy czuł, że robi coś dobrego. Naprawdę zrywa z bolesną przeszłością. A teraz miał dla niej kolejną niespodziankę. Coś innego, niż tradycyjne, wspólne odrabianie prac domowych. Był naprawdę dumny z siebie i swojego pomysłu. Zaprowadził ją do pustej sali, w której mieli zwyczaj przesiadywać, głównie w ciszy. Teraz jednak czekała tam na nich masa włóczki. Dziewczyna spojrzała tylko na niego pytająco.
- No co, Granger, nie uważasz, że skrzaty potrzebują twoich swetrów? - zapytał dziarskim tonem.
- Też będziesz je robił? - zapytała niepewnie.
- Jasne, jak ty, to i ja - siadł i wyciągnął różdżkę. - Idziesz? - zapytał niecierpliwym tonem.
Siedzieli tam ponad godzinę. Hermiony sweterki i czapki były prawie idealne, ale Draco ograniczył się do szalików, które były szczytem jego możliwości.
- Co teraz? - zapytała szatynka.
- Jak to co? Idziemy do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzieś trzeba je rozłożyć.
- Ale... Wiesz ilu będzie tam ludzi o tej porze? - zapytała teraz już wyraźnie zaskoczona.
Chłopak w odpowiedzi wyciągnął tylko srebrny materiał.
- Potter zostawił mi to, gdyby miało mi pomóc w nawróceniu cię na drogę normalności – uśmiechnął się złośliwie. - I tak, wiem ilu będzie ludzi i nie obchodzi mnie to.
Przed pokojem wspólnym odetchnął głęboko. To jego towarzyskie samobójstwo... Mimo tego wszedł do środka pewnym krokiem, upewniwszy się, że Hermiona idzie za nim. Bez słowa zaczął rozmieszczać kolorową garderobę w różnych kątach.
- Eee... Draco? Co ty robisz? - zapytała Pansy z zaskoczoną miną.
- Rozkładam szaliki dla skrzatów, żeby móc je uwolnić. Im też należą się urlopy – odpowiedział z pełną powagą.
- Stary... Czy ty się dobrze czujesz? - Zabini rzucił Parkinson przerażone spojrzenie.
- Lepiej niż kiedykolwiek, ale skrzaty z pewnością czują się źle. Zniewolone i lekceważone – rzucił obojętnym tonem, po czym wyszedł w pomieszczenia, a Hermiona wybiegła za nim.
Kiedy tylko ściągnęła pelerynę, zobaczył jej ucieszoną twarz. Nie był to jej tradycyjny cień uśmiechu, ale prawdziwy, szczery. To była dla niego najlepsza nagroda. Warto było zrobić z siebie idiotę wśród tylu Ślizgonów, aby tylko to zobaczyć. Radość na jej twarzy pokazała mu, że wszystkie jego starania nie poszły na marne...
Wreszcie nadeszła zima i w końcu Draco mógł wykonać ostatni etap planu. Hermiona uśmiechała się teraz coraz częściej. Czasem nawet pozwalała sobie na krótki, szczery śmiech, który przynosił mu niesamowitą ulgę. A tej nocy miało się wszystko zmienić na lepsze, czegoś takiego nie mogli przegapić. Czekał na nią przed wejściem do zamku, niecierpliwiąc się cholernie. Wreszcie pojawiła się na schodach. Głowę trzymała jakby wyżej, niż na początku ich spotkań i szła jakby pewniej.
- Gdzie idziemy? - zapytała, uśmiechając się delikatnie, ale Draco umiał już rozróżnić, że nie jest to szczery gest.
- Zobaczysz.
Zaprowadził ja przed bramę zamku, czuł się taki podekscytowany...
- Teleportujemy się – oświadczył.
Dziewczyna złapała go za ramię i świat zawirował. Wylądowali w kolorowym tłumie ludzi. Muzyka i śmiechy rozbrzmiewały wokół nich.
- Cholera – usłyszała głos Ślizgona i znów poczuła szarpnięcie w okolicach pępka.
Znaleźli się teraz na spadzistym dachu i cały ten tłum obserwowali z góry. Niebo rozjaśniały sztuczne ognie. Tłum ludzi pod nimi i papierowe smoki. Całość dawała efekt wprost pionujący, a Hermiona nie mogła oderwać od tego wzroku.
- Czy to chińskie Święto Wiosny? - zapytała, patrząc na wszystko zafascynowana.
Światło grało w jej oczach. Była taka piękna... Teraz albo nigdy – pomyślał.
- Hermiono... - zaczął.
Odwróciła głowę w jego stronę, tylko na to czekał. Złapał ją za podbródek i delikatnie pocałował. Miał nadzieję, że nie odtrąci go, ale ona tylko rozchyliła lekko swoje usta. Kiedy lekko się od niej odsunął., natychmiast spuściła wzrok.
Hermiona zerkała to na sztuczne ognie, to na twarz Dracona. Bez słowa położyła mu głowę na ramieniu. Była taka głupia, że chciała z tego wszystkiego zrezygnować... Teraz wiedziała już, że nadejdzie dla niej jeszcze nowy, lepszy dzień, a nawet wiele takich. Bo trzeba żyć, bez względu na to, ile razy runęło niebo...
1. Nie mam czasu... Na nic, a tę miniaturkę wstawiam tylko dlatego, że większość miałam napisane wcześniej. Rozdziały mogą być teraz rzadziej.
2. "Dorobiłam" się bety. Co prawda ta miniaturka, jeszcze może być z błędami, ale niedługo dostanę poprawioną wersję. Wstawiam ją tak szybko, żeby przy okazji uprzedzić o zaległościach z pisaniem rozdziałów. Moją betą została kochana Hope, za co bardzo jej dziękuję! :)
3. Nad wstawieniem tej miniaturki zastanawiała się długo. Trochę nie wiem, czy podołałam tematowi. Nie jest tutaj jakoś bardzo dużo Dramione, ale chodzi tutaj w dużej mierze o inne kwestie. Omijając już te kwestie, to jest ona dla mnie bardzo ważna...
______________________________________________________________________
[MUZYKA!]
Ile warte jest życie, kiedy straci się wszystko inne? Cały jego sens? Zwykła egzystencja, puste istnienie. Wegetujesz, a twój własny umysł cię wykańcza, dzień po dniu. Po jakimś czasie przestajesz wierzyć, że istnieje nowy, lepszy dzień. Szczerze mówiąc, to nawet go nie chcesz, bo przyszłość przeraża cię bardziej niż cokolwiek innego. Tylko samotność zapewnia ci pozorne bezpieczeństwo. Chociaż wydaje ci się, że to wszyscy ludzie opuścili ciebie, to sam skazujesz się na ten los. To ty nie do końca świadomie wybierasz zamknięcie się w czterech ścianach. Każdą próbę pomocy odbierasz jako atak, wkroczenie w twoją strefę prywatną, w twoje życie. Po jakimś czasie czujesz się pusty, otępiały, wszystko ci obojętnieje. To właśnie ten etap jest najgorszy, bo nie masz już siły walczyć. O siebie, o swoje życie, o swoją przyszłość. Poddajesz się. Sięgasz dna i nie masz siły się odbić. Wiesz, że nie upadniesz już niżej. Czasem nawet chcesz zawalczyć, ale nie masz sił, bezsilność cię przytłacza, tak jak sam fakt istnienia. I wtedy nadchodzi następny etap, ten ostateczny. Z którego nie ma już powrotu...
Hermiona Granger snuła się po korytarzach jak cień. Wiecznie blada i niedożywiona. Loki opadały jej na twarz, kiedy szła ze spuszczoną głową, unikając spojrzeń innych uczniów. Wojna zabrała jej wszystko. Rodziców widziała tylko w snach, ich zmasakrowane ciała nie dawały jej w nocy spokojnie spać. Z Ginny było lepiej, jej śmierci przynajmniej nie widziała, mogła sobie tylko wyobrażać. Harry i Ron nie wrócili do szkoły na siódmy rok i ich kontakt po prostu się urwał. Może to przez nią? Miała przecież do nich wyrzuty, że nie ma ich przy niej, gdy tego potrzebuje... Ale to było dawno, kiedy jeszcze czuła cokolwiek. Teraz wszystko było jej obojętne, nie potrzebowała nikogo. Miała samotność, jej najlepszą przyjaciółkę. Rozmyślała czasem, co podczas tej rocznej wojny zniszczyło ją najbardziej. Brutalność którą widziała? Tortury, których doświadczyła czy może gwałt i strata wszystkiego, co kochała. To się teraz nie liczyło, cokolwiek to było uczyniło z niej wrak człowieka, złamało doszczętnie. Poniżenie, jakiego doświadczyła, sprawiało, że nie mogła patrzeć na siebie w lustrze. Czułą się brudna, skalana. Niewarta tego cholernego świata. Pełnego przemocy i bólu. Wreszcie dotarła do swojego dormitorium i rzuciła się na łóżko z westchnieniem. Zasłoniła kotary i po prostu tak leżała. W końcu mogła pobyć sama. Już niedługo – pomyślała. Już niedługo to wszystko się skończy, a ona będzie szczęśliwa...
Draco Malfoy wcale nie uważał się teraz za lepszego człowieka. Myślał o sobie w tych samych kategoriach co zawsze, ale zaczął czasem dostrzegać też innych ludzi. Zbyt wiele śmierci widział, żeby nie doceniać życia. Swojego, a nawet innych. Patrzył na Hermionę z pewnym zaciekawieniem, a nawet bólem. Nie rozumiał, jak pełna życia dziewczyna mogła zmienić się aż tak. Zawsze uważał ją za silny charakter, a teraz ona z dnia na dzień wydawała się jeszcze większym wrakiem człowieka. Nawet nie miał serca z niej drwić. Zbyt wiele przeszła, złamali ją. Uczynili tylko cieniem dawnej Hermiony, nieudolną imitacją. Draco był obecny, gdy mordowali jej rodziców. Jego ojciec był zamknięty w Azkabanie, ale przynajmniej żywy. Nie mógł nawet wyobrazić sobie jej bólu, gdy na to patrzyła. W pewien sposób cieszył się też, że Gryfonka nie wiedziała śmierci Ginny Weasley, to nawet dla niego był widok dość wstrząsający. Dobrze wiedział, co działo się z nią w lochach jego domu, ale nie umiał tego przerwać. Widział poniżenie, z jakim się spotkała. Dopiero, kiedy tylu ludzi straciło przez niego życie, dostrzegł, jakie głupstwo popełnił. To wszystko mogło wyglądać inaczej, gdyby nie jego ambicje. Czasem nie rozumiał dlaczego pozwolili mu nadal uczęszczać do Hogwartu i wybaczyli. Spojrzał jeszcze ostatni raz na Gryfonkę znikającą za rogiem i pokręcił głową z rezygnacją. Nie zasługiwała na taki los...
Plan był idealny. Dopracowany w najmniejszym szczególe. Zabrała wszystkie potrzebne jej rzeczy i ruszyła na błonia. Jakoś udało jej się wymknąć w nocy i pozostać niezauważoną. Wreszcie dotarła przed zamek i zaczęła szukać najlepszego miejsca. To musiało być coś specjalnego, najlepszego. Musiało mieć dla niej znaczenie. W końcu zdecydowała się usiąść koło jeziora, twarzą w stronę zamku. Chciała widzieć go dokładnie. Chciała, żeby to był ostatni widok w jej życiu. Usiadła i odetchnęła głęboko. Wyjęła z torby butelkę Ognistej Whiskey i trzy opakowania tabletek. Wysłał je jej Harry, kiedy mieli jeszcze kontakt. Wiedział o jej stanie, chciał jej pomóc. Myślał, że zażywa je regularnie i co jakiś czas dosyłał kolejne opakowanie. Dokładnie takie, o jakie go prosiła. Mówiła, że woli korzystać z mugolskich środków. Tak naprawdę zachowywała je co do jednej tabletki i czekała właśnie na ten dzień. Nad metodą myślała wiele, kres jej życia obfitował w tyle możliwości. Wiedziała jedno, chciała czegoś bezbolesnego, życie przyniosło jej wiele cierpień, śmierć powinna być od nich wybawieniem. Zdecydowała się na coś mugolskiego. Była szlamą, nie zasługiwała na nic magicznego. Dla pewności spojrzała jeszcze na białe blizny, które ukazywały jej status krwi. Jedno słowo, która w ostatnim czasie słyszała tyle razy, jako największą obelgę. Była, kim była i skoro miała umrzeć, to po swojemu, jak mugolaczka. Westchnęła kilka razy głęboko. Czy się bała? Oczywiście. Głupotą byłoby mówić, że samobójcy nie boją się śmierci, ale ich po prostu bardziej przeraża życie i to, co ze sobą niesie. Wybierają mniejsze zło, które w ich mniemaniu będzie dla nich najlepszym rozwiązaniem. Jedynym, jakie widzą. Wahała się. Zawsze pojawiają się jakieś wątpliwości, szczególnie przed tak ważną decyzją, nieodwracalną. Znów spojrzała na zamek, był taki pusty bez tych, których kochała... Szybkim ruchem odkręciła butelkę alkoholu i otworzyła pudełko z lekarstwami. Wysypała na rękę ich garść. Zawahała się tylko na sekundę. Zdecydowanym ruchem wsypała tabletki do ust i popiła je whiskey. Gorycz przelała się przez jej gardło, a po policzkach popłynęły łzy. Patrzyła otępiała na lekarstwa. Nie mogła się już wycofać, zbyt daleko zabrnęła. To nie był czas na sentymenty i przywiązanie do życia. Czuła, jakby coś w środku z niej ją do tego zmuszało. Nie próbowała się przeciwstawiać, zdała się na to uczucie. Połknęła jeszcze jedną porcję leków, a potem kolejną. Kiedy zażyła już wszystko, po prostu czekała. Wątpliwości dopadły ją dopiero, kiedy było już za późno. Nie było już odwrotu, a ona przez ułamek sekundy pomyślała, że chce żyć. Była szczęśliwa, że ma to już za sobą, nie może stchórzyć. Tak, ona wycofanie się z tego uważała za przejaw słabości, a przecież nie była słaba... Była odważna, skoro dała radę to zrobić. Światła Hogwartu zaczęły zlewać się w jedno, jej ostrość widzenia była znikoma. Położyła się na miękkiej, zimnej trawie, bo już trudno było jej trzymać ciało w pionie. Gwiazdy nad nią po kolei traciły i odzyskiwały ostrość, wirowały. Zrobiło jej się wyjątkowo niedobrze. Tylko nie wymiotuj, wszystko zniszczysz – myślała gorączkowo i całą siłą woli zmuszała zawartość swojego żołądka do pozostania na miejscu. Wytrzymaj jeszcze, już niedługo będzie po wszystkim. Czuła jak traci władze w kończynach, a potem jej powieki stały się takie ciężkie... Poddała się tamu uczuciu. Nagle poczuła strach. A co, jeśli jest życie po śmierci? - to była jej ostatnia świadoma myśl...
Musiał się przewietrzyć. Ten dzień był ciężki, a on potrzebował trochę oddechu, w samotności. Miał dość nienawistnych spojrzeń innych uczniów. Chciał po prostu przejść się brzegiem jeziora i przemyśleć swoją przeszłość i przyszłość w tej szkole. Ruszył powoli w dół, prosto do jeziora, a jego wzrok padł na ciemny, nieruchomy kształt leżący niedaleko. Zmarszczył brwi i wytężył wzrok. Zrobił jeszcze kilka kroków i jego serce przyspieszyło bieg. Poznał tę burzę loków. Zbiegł do niej szybko i uklęknął.
- Granger! Ej, Granger, co jest? - potrząsnął nią lekko.
Nie ruszała się, była blada i nie dawała żadnych oznak życia. Spojrzał na butelkę po alkoholu i opakowanie tabletek.
- Kurwa, Granger! - krzyknął.
Schował pudełko do kieszeni. Wziął dziewczynę na ręce i pobiegł ile sił w nogach w stronę zamku. Jej bezwładne ciało było wyjątkowo ciężkie. Nawet, jeśli oddychała, to bardzo słabo, wręcz niezauważalnie. Przyspieszył jeszcze trochę. Tyle złego przeżyła, nie mogła umrzeć w ten sposób.
- Granger, nie wygłupiaj się! Żyj, głupia dziewczyno, żyj! Zobaczysz, wyjdziesz z tego, jeszcze wszystko się ułoży, jeszcze będziesz szczęśliwa. Tylko żyj, jeszcze przez chwilę, zaraz ktoś ci pomoże. Już tylko chwila, wytrzymaj – mówił do niej błagalnym tonem, choć nie mogła go słyszeć. Wpadł jak burza do skrzydła szpitalnego i rozejrzał się po nim histerycznie.
- Pani Pomfrey! - wrzasnął – Pani Pomfrey!
Czarownica wyszła ze swojego pokoiku, zaspana i ubrana w zielony szlafrok. Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Nie krzycz, to jest... - przerwała gdy zobaczyła nieprzytomną dziewczynę na jego rękach. - Och, Merlinie! Co się z nią stało? - zapytała zaniepokojonym głosem i podbiegła do nich. - Połóż ją na najbliższym łóżku.
Draco z ulgą pozbył się ciężaru nieprzytomnego ciała i podał pielęgniarce opakowanie po tabletkach. Przyjrzała mu się uważnie i zmarszczyła brwi. Podeszła do dziewczyny i zmierzyła jej puls na przegubie.
- Będzie żyła. Proszę wyjść, panie Malfoy – warknęła.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, odetchnął z ulgą. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Tak mało brakowało... Co tej głupiej dziewczynie strzeliło do głowy?
Rozchyliła lekko powieki i natychmiast przymknęła je pod wpływem rażącego światła. Umarłam – pomyślała natychmiast. Ale skoro nie żyła, to dlaczego czuła ból i było jej tak cholernie niedobrze? Nie wytrzymała, odwróciła się i zwymiotowała za krawędź łóżka. Czyli jednak ją uratowali. Głupie sentymenty, mogła wybrać pewniejszy sposób, inne miejsce... A teraz wszystko trafił szlag. Po jej policzkach popłynęły łzy. Czuła okropny zawód, że nadal jest na świecie, plan był przecież idealny...
- O, obudziłaś się – usłyszała głos pani Pomfrey i spojrzała w tamą stronę. - Miałaś ogromne szczęście, że znalazł cię pan Malfoy. Ledwo udało mi się ciebie uratować.
Szczęście... - powtórzyła w myślach dziewczyna. To było bardzo względne stwierdzenie. Ona nie czuła nic oprócz smutku. Nie mówiąc już o jakimkolwiek przejawie wdzięczności do Malfoy'a. Znów coś zepsuł! Jak zwykle on... Nękał ją tyle lat, a teraz nawet nie dał w spokoju umrzeć. Zapałała do niego jeszcze większą niechęcią, niż zwykle. To nic, znajdzie inny sposób, ułoży nowy plan. Wszystko jeszcze będzie po jej myśli.
Czekali oboje przed gabinetem McGonalgall. Nie odzywali się do siebie, a Hermiona raz po raz rzucała mu niechętne spojrzenia.
- Myślę, że powinnaś mi podziękować. Gdyby nie ja, nie byłoby cię tu – powiedział w końcu obojętnym tonem.
- Och, tak, dziękuję ci, że mój plan, który układałam od miesięcy, trafił szlag – zironizowała.
- Przestań robić z siebie idiotkę. Stać cię na więcej, Granger...
- Świetnie, po prostu... - zaczęła, ale w tym momencie drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się.
- Zapraszam, panie Malfoy – usłyszeli surowy głos McGonagall.
Chłopak wszedł szybko i rozsiadł się na fotelu naprzeciwko biurka.
- Mam dla pana zadanie – zaczęła nauczycielka bez ogródek. - Panna Granger nie ma w zamku nikogo bliskiego, ale ktoś musi się nią zaopiekować. Pan będzie idealny.
Draco patrzył na nią przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wybuchnął śmiechem.
- To jakiś żart? - prychnął.
- Nie, to nie żart. Przecież chciałeś tak bardzo odkupić swoje winy, Teraz masz okazję, idealną. A może już nie chcesz? - uniosła brwi.
- Sęk w tym, że ja nie grzeszę delikatnością – powiedział, jakby to przesądzało całą sprawę.
- To nic, panie Malfoy. Jej nie jest potrzebny ktoś, kto będzie się nad nią litował i współczuł, ale ktoś, kto będzie stanowczy i bezpośredni.
- I co ja niby mam robić? - zapytał z rezygnacją.
Sam przecież w wakacje kontaktował się z McGonagall i prosił o pozwolenie na powrót do szkoły. Miał u niej dług wdzięczności.
- Pokazać, że życie to nie kara. Jakieś najprostsze przyjemności.
- Akurat na tym się znam – uśmiechnął się szelmowsko.
- Myślę, że się nie zrozumieliśmy. Chodziło mi raczej o zachody słońca i inne takie... - mruknęła patrząc na niego uważnie.
- Dobra, ale jak ja mam się z nią obchodzić? Nie mam doświadczenia z takimi ludźmi.
- Niech pan pod żadnym pozorem nie neguje jej postępowania. Nie krzyczy, nie denerwuje się na nią. Nie mówi, że wszystko będzie dobrze, bo to dla niej tylko puste słowa. I niech pan zapomni o wyśmiewaniu się z niej.
Przewrócił teatralnie oczami w odpowiedzi.
- Niech pan poprosi tutaj pannę Granger.
Niechętnie wstał i zawołał Gryfonkę. Przyszła i nie patrząc na nikogo, usiadła w fotelu obok niego. Głowę miała spuszczoną.
- Nie możemy pozwolić, aby taka sytuacja się powtórzyła. Przydzielam ci opiekuna, którym będzie pan Malfoy.
Dziewczyna spojrzała na nią przerażonymi oczami.
- Nie! Nie on! - spojrzała błagalnie na dyrektorkę.
- Tak zdecydowałam, a pan Malfoy się zgodził. Nie przyjmuję sprzeciwu.
- Ma pani może fiolki? - zapytał Draco niespodziewanie.
- Tak, mam – zmarszczyła brwi.
- Granger, potrzebuję twoich wspomnień – powiedział beztroskim tonem.
- Zapomnij – warknęła dziewczyna.
- Daj spokój, potrzebuję ich.
- Których? - dziewczyna zmiękła pod ostrym wzrokiem dyrektorki.
- Najważniejszych przez te lata szkoły.
Wziął fiolki, a dziewczyna wyciągnęła różdżkę.
- Nie ufam mu – powiedziała jeszcze do McGonagall.
- Ale ja ufam, to musi ci wystarczyć.
Dziewczyna po kolei przemieszczała swoje wspomnienia do fiolek. Kiedy skończyła, Draco schował wszystkie do kieszeni szaty. Miał już pewien plan...
- Pozę pan już iść, panie Malfoy.
Sam nawet nie wiedział, czemu nagle zaczęło mu zależeć na wykonaniu zadania. Może miał lekkie wyrzuty sumienia, bo to w jego domu była torturowana? Patrzył na to i nie mógł jej pomóc. Ale pomoże jej teraz. Musi jeszcze tylko napisać jeden list...
- Jaki plan na dzisiaj? - zapytała na wstępie, kiedy spotkali się kilka dni później.
Do tego czasu dziewczyna leżała pod obserwacją w skrzydle szpitalnym. Wszystko miał dokładnie opracowane i dopracowane w najmniejszym szczególe. Zaprowadził ją do nieużywanej sali, w której postawił myśloodsiewnię. Był wręcz dumny ze swojego planu, był taki idealny... Tak, Draco Malfoy miał tendencję do popadania w samozachwyt.
- Zrobimy sobie małą wycieczkę – powiedział dziarskim tonem.
Wlał zawartość fiolki do naczynia i dotknął niej różdżką.
- No, Granger, wchodzimy – na wszelki wypadek pozwolił jej zanurzyć się we wspomnieniach jako pierwszej.
Znaleźli się w pociągu, wiozącym ich do Hogwartu. Mała, jedenastoletnia Hermiona weszła w towarzystwie pulchnego chłopca. szybko do przedziału w którym siedzieli już Potter i Weasley. Czy ktoś nie widział ropuchy? Neville zgubił swoją – powiedziała.
Wspomnienia leciały szybko. Łazienka, kiedy zaatakował ich troll. Poszukiwania Kamienia Filozoficznego. Moment, w którym Ron wstawił się za nią na boisku, gdy Draco nazwał ją szlamą (w tym momencie Malfoy udawał, że jego palce są wyjątkowo interesujące). Stworzenie eliksiru wielosokowego. Spotkanie w Dziurawym Kotle. Wrzeszcząca Chata i zmieniacz czasu. Mistrzostwa świata, WESZ, turniej... Gwardia Dumbledore'a. Poszukiwanie horkruksów. Krzyki Rona, gdy torturowali ją w Malfoy Manor. Bitwa...
Draco był bardzo szczęśliwy, gdy dobiegło to końca. Wreszcie wrócili do prawdziwego świata i mógł odetchnąć. Hermiona miała łzy w oczach.
- Po co mi to pokazałeś? Żeby mi przypomnieć, jak wiele straciłam? - zapytała z wyrzutem.
- Nie, żeby ci przypomnieć, jak wiele masz.
Podszedł do drzwi kantorka przy klasie i otworzył je. Hermiona podeszła i zajrzała do niego niepewnie, jej serce zabiło szybciej. Harry i Ron poderwali się natychmiast, kiedy ją zobaczyli. Stała i patrzyła na nich oniemiała, niezdolna wykonać żadnego ruchu. Pierwszy podszedł do niej Harry i przytulił mocno.
- Jak mogłaś nam to zrobić, głuptasku? Nawet nie wiesz, jak się martwiliśmy.
Załkała w jego ramionach. Kiedy w końcu go puściła i przytuliła do Rona, Harry z ociąganiem podszedł do Draco. Uparcie starał się nie patrzeć na jego twarz.
- Eee... Dzięki za list i za opiekę nad nią – wydusił w końcu z siebie.
- Daruj sobie, Potter. Miałem dług u McGonagall – odpowiedział zimnym tonem.
- Co nie zmienia faktu, że się zaangażowałeś.
Znów podszedł do Hermiony.
- Gdybym wiedział, że nie zażywasz tych tabletek nigdy bym ci ich nie wysłał – powiedział łagodnym tonem.
- Wiemy, że straciłaś wiele – powiedział Weasley, patrząc na nią uważnie. - Chcemy jednak, żebyś zawsze pamiętała, że my jesteśmy twoją rodziną. Twój dom jest przy nas i zawsze możesz do niego wrócić. Nigdy cię nie opuścimy.
Hermiona nic nie odpowiedziała, po prostu znów ich przytuliła. Draco wymknął się z pomieszczenia dyskretnie. Nie chciał im przeszkadzać, ta scena była zbyt prywatna, nie powinien jej słuchać. Poczuł też małe ukłucie żalu w sercu...
Dni mijały, a Draco Malfoy z satysfakcją przyglądał się Hermionie. Częściej się odzywała i więcej jadła. Nie był nawet pewien, w którym momencie tak naprawdę się w to zaangażował, ale po raz pierwszy czuł, że robi coś dobrego. Naprawdę zrywa z bolesną przeszłością. A teraz miał dla niej kolejną niespodziankę. Coś innego, niż tradycyjne, wspólne odrabianie prac domowych. Był naprawdę dumny z siebie i swojego pomysłu. Zaprowadził ją do pustej sali, w której mieli zwyczaj przesiadywać, głównie w ciszy. Teraz jednak czekała tam na nich masa włóczki. Dziewczyna spojrzała tylko na niego pytająco.
- No co, Granger, nie uważasz, że skrzaty potrzebują twoich swetrów? - zapytał dziarskim tonem.
- Też będziesz je robił? - zapytała niepewnie.
- Jasne, jak ty, to i ja - siadł i wyciągnął różdżkę. - Idziesz? - zapytał niecierpliwym tonem.
Siedzieli tam ponad godzinę. Hermiony sweterki i czapki były prawie idealne, ale Draco ograniczył się do szalików, które były szczytem jego możliwości.
- Co teraz? - zapytała szatynka.
- Jak to co? Idziemy do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzieś trzeba je rozłożyć.
- Ale... Wiesz ilu będzie tam ludzi o tej porze? - zapytała teraz już wyraźnie zaskoczona.
Chłopak w odpowiedzi wyciągnął tylko srebrny materiał.
- Potter zostawił mi to, gdyby miało mi pomóc w nawróceniu cię na drogę normalności – uśmiechnął się złośliwie. - I tak, wiem ilu będzie ludzi i nie obchodzi mnie to.
Przed pokojem wspólnym odetchnął głęboko. To jego towarzyskie samobójstwo... Mimo tego wszedł do środka pewnym krokiem, upewniwszy się, że Hermiona idzie za nim. Bez słowa zaczął rozmieszczać kolorową garderobę w różnych kątach.
- Eee... Draco? Co ty robisz? - zapytała Pansy z zaskoczoną miną.
- Rozkładam szaliki dla skrzatów, żeby móc je uwolnić. Im też należą się urlopy – odpowiedział z pełną powagą.
- Stary... Czy ty się dobrze czujesz? - Zabini rzucił Parkinson przerażone spojrzenie.
- Lepiej niż kiedykolwiek, ale skrzaty z pewnością czują się źle. Zniewolone i lekceważone – rzucił obojętnym tonem, po czym wyszedł w pomieszczenia, a Hermiona wybiegła za nim.
Kiedy tylko ściągnęła pelerynę, zobaczył jej ucieszoną twarz. Nie był to jej tradycyjny cień uśmiechu, ale prawdziwy, szczery. To była dla niego najlepsza nagroda. Warto było zrobić z siebie idiotę wśród tylu Ślizgonów, aby tylko to zobaczyć. Radość na jej twarzy pokazała mu, że wszystkie jego starania nie poszły na marne...
Wreszcie nadeszła zima i w końcu Draco mógł wykonać ostatni etap planu. Hermiona uśmiechała się teraz coraz częściej. Czasem nawet pozwalała sobie na krótki, szczery śmiech, który przynosił mu niesamowitą ulgę. A tej nocy miało się wszystko zmienić na lepsze, czegoś takiego nie mogli przegapić. Czekał na nią przed wejściem do zamku, niecierpliwiąc się cholernie. Wreszcie pojawiła się na schodach. Głowę trzymała jakby wyżej, niż na początku ich spotkań i szła jakby pewniej.
- Gdzie idziemy? - zapytała, uśmiechając się delikatnie, ale Draco umiał już rozróżnić, że nie jest to szczery gest.
- Zobaczysz.
Zaprowadził ja przed bramę zamku, czuł się taki podekscytowany...
- Teleportujemy się – oświadczył.
Dziewczyna złapała go za ramię i świat zawirował. Wylądowali w kolorowym tłumie ludzi. Muzyka i śmiechy rozbrzmiewały wokół nich.
- Cholera – usłyszała głos Ślizgona i znów poczuła szarpnięcie w okolicach pępka.
Znaleźli się teraz na spadzistym dachu i cały ten tłum obserwowali z góry. Niebo rozjaśniały sztuczne ognie. Tłum ludzi pod nimi i papierowe smoki. Całość dawała efekt wprost pionujący, a Hermiona nie mogła oderwać od tego wzroku.
- Czy to chińskie Święto Wiosny? - zapytała, patrząc na wszystko zafascynowana.
Światło grało w jej oczach. Była taka piękna... Teraz albo nigdy – pomyślał.
- Hermiono... - zaczął.
Odwróciła głowę w jego stronę, tylko na to czekał. Złapał ją za podbródek i delikatnie pocałował. Miał nadzieję, że nie odtrąci go, ale ona tylko rozchyliła lekko swoje usta. Kiedy lekko się od niej odsunął., natychmiast spuściła wzrok.
Hermiona zerkała to na sztuczne ognie, to na twarz Dracona. Bez słowa położyła mu głowę na ramieniu. Była taka głupia, że chciała z tego wszystkiego zrezygnować... Teraz wiedziała już, że nadejdzie dla niej jeszcze nowy, lepszy dzień, a nawet wiele takich. Bo trzeba żyć, bez względu na to, ile razy runęło niebo...