Dziś znów krótko, wybaczcie. Ten rozdział jest takim małym wprowadzeniem do następnych dwóch, więc nic szczególnego się w nim nie dzieje.
_______________________________________________________
Odejście z zamku Dracona Malfoya przypominało bardziej ewakuację, niż wyprowadzkę. W pośpiechu pakował wszystkie swoje rzeczy do kufra. Chciał mieć to już za sobą i nie spotkać przypadkiem Hermiony. Co miałby jej powiedzieć? Może i ucieczka była tchórzostwem, ale nie mógł zdobyć się na ponowne kłamstwo. A prawdy nie mógł jej wyjawić. No zniszczyłoby plan przygotowywany miesiącami. A może tak byłoby lepiej? Gdyby poszedł teraz do Dumbledore'a i wszystko mu wyjawił? Ale co stałoby się wtedy z jego matką? Czasem trzeba coś poświęcić, nawet jeśli chodzi o własne szczęście i miłość. Pakowanie nie trwało długo, wszystko wrzucał na szybko do środka bez żadnego składania. Nie miał teraz na to ani czasu, ani ochoty. Zabrał swój kufer i szybko opuścił swoje dormitorium. Odwrócił się jeszcze i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Najprawdopodobniej zostanie zniszczone, tak jak reszta zamku. Przemierzał korytarze w kierunku gabinetu Snape'a i wyobrażał sobie Hogwart po zbliżającej się bitwie. Zamiast znanych mu murów widział ruiny, w których świszczy wiatr. Wszystko było widmem zbliżającej się nieuchronnie przyszłości. Ostatecznego rozwiązania i przejęcie kontroli nad światem przez Śmierciożerców. Najpierw Anglia, ale co potem? To z pewnością nie zaspokoi żądzy władzy Czarnego Pana. Zapukał w drzwi i przez chwilę prawie wydawało mu się, że stoją w ogniu. Cały zamek płonie, zamek, który był jego domem. Czy to wszystko będzie jego winą? To on był ich człowiekiem w Hogwarcie, to przez jego dormitorium tu wejdą. A co stanie się z Hermioną? Zabiją ją czy ucieknie? Czy będzie winny jej śmierci? Ona nie może zginąć, musi jej powiedzieć. Powiedzieć wszystkim. Odwrócił się na pięcie i już chciał szybko odejść w stronę dormitorium Gryfonów, ale usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
- Draco, w końcu jesteś – usłyszał za swoimi plecami.
Snape wezwał skrzata, który zajął się kufrem chłopaka. Sam nauczyciel miał ze sobą tylko niewielką torbę.
- Chodźmy – warknął w stronę chłopaka.
Szybko wyszli na korytarz. Draco mijał obojętne twarze innych uczniów, takich nieświadomych, tego co się zbliża. A potem spojrzał w głąb korytarza i jego serce zabiło mocniej. Szła w stronę biblioteki. Złapała jego wzrok, ale nie dała po sobie tego poznać. Zwolnił, żeby jak najbardziej oddalić się od Snape'a. Nie mógł skazać ją na śmierć. Poczekał, aż się zrównali i niezauważalnie dotknął palcami przegubu jej dłoni.
- Uciekajcie – szepnął praktycznie bezdźwięcznie.
Musiał mieć pewność, że nie usłyszy go Snape. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna wyczytała to słowo z ruchu jego warg. Było ich ostatnią nadzieją. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że się udało. Jej twarz nie była już beztroska, tylko pełna skupienia. Ścisnął mocno jej rękę w geście pożegnania. Bitwa z pewnością przyniesie wiele śmierci, jakie mają szanse, że przeżyją oboje? Od niektórych rzeczy nie było już odwrotu. Wyminął ją szybko i ruszył za Snapem.
- Uciekajcie? - powtórzył Dumbledore zamyślonym głosem.
- Tak – powiedziała stanowczo.
- Jest pani tego pewna, panno Granger?
- Jak niczego innego.
Popędziła do dyrektora, ile sił w nogach. Sporo czasu zajęło jej dostanie się do jego gabinetu i martwiła się, że może być już za późno. Musiała opowiedzieć mu o wszystkim. O nich. Nie było to łatwe, ale wierzyła, że jest osobą, której może zaufać. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
- Za późno, deportowali się jakiś czas temu – usłyszała za sobą głos profesor McGonagall.
Musiał wiedzieć... Tylko zostawił to dla siebie, przemilczał. A przecież mówił, że o wszystkim poinformuje Dumbledore'a. Kłamał. Znowu. Jak można tak żyć? Ufała mu, a on znów zawiódł i to jeszcze w takiej sprawie...
- Panno Granger, skąd miała panna te informację? - zapytała opiekunka jej domu.
Dziewczyna jęknęła, znów ta sama historia, o której pragnęła teraz nie myśleć.
- Panna Granger spotykała się potajemnie z panem Malfoy'em – wyręczył ją dyrektor.
Hermiona osunęła się trochę na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Czy to naprawdę był odpowiedni moment, aby wywlekać jej prywatne strawy? Kiedy Dumbledore opowiadał wszystko w wielkim skrócie, dziewczyna miała ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety sytuacja zdecydowanie tego wymagała.
- Jesteś pewna, że nie powiedział ci nic o planach Śmierciożerców? - zapytała kobieta.
Hermiona zaczęła nerwowo potrząsać głową. Niech to przesłuchanie już się skończy... Nie zrobiła przecież nic złego. Ależ tak... Zrobiłaś... - szepnęło coś w jej umyśle. Przecież widziałaś ich tutaj, w Hogwarcie. Ale siedziałaś cicho, taka naiwna... On okazał się sprytniejszy. To twoja wina, wszystko... Ludzie, którzy zginą...
- To moja wina – powiedziała wreszcie bardzo cicho, ledwo słyszalnie.
- Jak to? - dyrektor spojrzał na nią znad okularów.
- Oni tu byli. Śmierciożercy. W Hogwarcie. Zaatakowali mnie, ale obiecałam Draconowi, że nic nie powiem. Mówił, że zabiją go, jeśli ktoś się dowie – patrzyła w swoje dłonie, a poczucie winy paliło jej policzki. - Nie wiedziałam, że to się tak skończy, przysięgam – z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy.
McGonagall położyła jej dłoń na ramieniu. Chociaż zdecydowanie był to gest dodający otuchy, Hermiona nadal bała się unieść wzrok.
- Z miłości robimy różne rzeczy, nierzadko bardzo głupie – powiedziała i dziewczyna poczuła falę wdzięczności.
Nie spodziewała się takich słów po surowej opiekunce Gryffindoru.
- Co teraz? - zapytała nieśmiało.
- Ty udasz się do swojego dormitorium, a my podejmiemy stosowne kroki – odpowiedział Dumbledore spokojnym głosem.
- Jednak przyszedłeś – szepnęła kobieta słabym głosem.
- Tak, jestem.
Mężczyzna stał tuż przy drzwiach, jakby się czegoś bał. Jakby chciał znaleźć się jak najdalej od kobiety. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, czego jej towarzysz nie mógł dostrzec w półmroku.
- Nie spodziewałam się tego, nie odwiedzasz mnie zbyt często.
Nie widziała go już od tak dawna. Tylko jego sługusów i skrzaty. Z pewnością wiedział o jej cierpieniu i tęsknocie, ale ignorował je uparcie. Jak mogłoby być inaczej? Przecież nie była dla niego nikim ważnym. Spodobał jej się, gdy tylko go zobaczyła. Co z tego że był tylko dzieckiem? Wpatrywała się w niego uparcie przez cztery lata. Nie gap się na niego, głuptasie. Rodzice wybiorą dla ciebie kogoś lepszego – powtarzała jej siostra. Kiedy zaczynała piąty rok nauki on w końcu do niej podszedł i zaprosił na spacer. Jaka była wtedy szczęśliwa, to była wprost idealna partia dla niej. Był uroczy, miły i czarujący. Oboje bogaci, młodzi i zepsuci do szpiku kości. Później skończyli szkołę i kilka lat później ich rodzice wyrazili zgodę na ślub. Wydawało im się, że mają u stóp cały świat. Niszczyli ludzi, którzy stawali im na drodze, a potem zaczęli wyniszczać siebie nawzajem. Mężczyzna jej życia pokazał swoje prawdziwe oblicze, przed którym ostrzegała ją siostra. Stał się zimny i niedostępny, więc i ona starała się taka być. A potem urodziła mu syna i w końcu czuła, że byłaby w stanie oddać za kogoś życie. Nie chciała dla niego takiego losu, jaki spotkał ją. Nie mogła jednak ochronić go przed ojcem. Jej mąż stał się podły i bez serca, chociaż czasami chciała mieć nadzieję, że po prostu skrywa sumienie gdzieś głęboko w sobie.
- Ile to już lat, Narcyzo? - zapytał spokojnie.
- Prawie trzydzieści – odpowiedziała bez namysłu i usłyszała jego westchnienie.
Chciała już znowu zostać sama. Jego obecność nie przynosiła jej już ukojenia, potrafił tylko ranić. Taki był i tak samo wychowywał swojego syna. Zakaszlała kilka razy próbując złapać powietrze.
- To bardzo paskudna klątwa – powiedział chłodnym tonem.
- Zdążyłam zauważyć. Czy Draco dzisiaj wraca? - zapytała słabo.
- Tak – powiedział lakonicznie, jakby nadal unikał z nią kontaktu.
- Spróbuj być dla niego wyrozumiały.
Narcyza nie była pewna, co stało się pomiędzy jej mężem a synem, ale odkąd Draco dowiedział się o jej stanie... Lucjusz unikał nawet wymawiania jego imienia. Nie chciała nawet myśleć, co będzie, gdyby jej syn zawiódł podczas bitwy. Miała nadzieję, że Lucjusz nie byłby w stanie zamordować własnego syna, ale już dawno przekonała się, że po tym człowieku można spodziewać się wszystkiego.
- Przykro mi, ale muszę już iść. Czekają na mnie – pod warstwą uprzejmości krył się lód.
Narcyza kiwnęła tylko głową, chociaż nie była pewna, czy mężczyzna zwrócił na to jakąkolwiek uwagę. Ku jej zaskoczeniu podszedł do jej łóżka i na małej szafce położył bukiet kwiatów.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Narcyzo – szepnął.
Jednak nie zapomniał, ale co to zmieniało? Przyszedł, bo tak wypadało, bo ona umiera. Tylko co w ty momencie dadzą jej kwiaty? Nawet na nie nie spojrzała, ale miała niemiłe wrażenie, że są to chryzantemy. Kto będzie odwiedzał jej grób? Draco, tak, tego była pewna. Jej mąż z pewnością nawet na niego nie spojrzy.
- Idź już – warknęła z trudem i odwróciła twarz w stronę ściany.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Wyszedł z jej pokoju wściekły. Na siebie, na nią, na cały świat. Wszyscy oceniali jego postępowanie, ale mogli się tylko domyślać, co czuje. Byli ze sobą prawie trzydzieści lat, a teraz patrzył jak z dnia na dzień ucieka z niej życie. Chociażby chciał, nie umiał okazać odpowiednich uczuć. Mógł tylko robić co w jego mocy. Ta bitwa była jej jedyną nadzieją. Czarny Pan był okrutny, ale potrafił nagradzać. Może cofnąć klątwę, którą rzucił, jeśli tylko wypełnią jego polecenia. Draco nie może się teraz poddać, to od niego zależy wszystko. Musi skupić się na misji, bitwie, która przesądzi o wszystkim. Idiotyczne kwiaty, mógł dać jej coś innego. Coś, co dałoby jej wsparcie, otuchę. Na przykład swoją obecność. Ale nie umiał. Nie mógł na nią patrzeć. Po wszystkich wspólnych latach, kobieta jego życia nie przypominała już samej siebie. Bledsza niż zwykle, słaba, wychudzona. Ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze przez chwilę chciał wrócić do jej pokoju. Po prostu usiąść przy niej i trzymać ją za rękę. Ale to wiązałoby się z okazaniem uczuć, których próbował się pozbyć. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad tym, ale potem usłyszał kroki na korytarzu.
I pomyśleć tylko, że to miejsce było kiedyś jego domem. Zawsze brakowało w nim ciepła, ale dawał przynajmniej poczucie bezpieczeństwa. Teraz był zupełnie obcy, zimny i ponury. Wielki budynek nie przynosił już wspomnień z dzieciństwa, tylko strach. Od powrotu nie miał informacji od rodziców. Na myśl o śmierci matki, jego ciało przebiegły dreszcze. Co, jeśli po prostu mu o niej nie powiedzieli? Jeżeli umarła sama, a ojca nawet wtedy przy niej nie było? Dogonił Snape'a i przeszedł wraz z nim przez potężną bramę. Ponura posiadłość wyłaniała się spośród wysokich i starych drzew. Wszedł w końcu do domu. Korytarz oświetlało tylko kilka pochodni, które dawały nieprzyjemne, zimne światło. Chciał natychmiast pójść do matki, ale przed jej pokojem ujrzał sylwetkę ojca. Chciał skręcić do salonu, ale usłyszał głos.
- Czekaj – powiedział ojciec i podszedł do niego.
Jak zwykle był dumny, a głos miał zimny. Nienawidził go od czasu, gdy ukrywał przed nim stan matki. Nie liczyło się dla niego nic, oprócz własnych korzyści. Zapewne byłby gotów ich wszystkich zabić, żeby osiągnąć swój cel. Draco zachował jednak resztki szacunku, ukłonił mu się ledwo zauważalnie.
- Wyruszamy o czwartej nad ranem – warknął mężczyzna.
- Ale... To miało być kilka dni...
- Plany uległy zmianie, nie mamy kilku dni, tylko kilka godzin. Do matki pójdziesz później, teraz czas na omówienie planów.
To koniec, nie zdążą. Nie przygotują obrony zamku w kilka godzin. Jeżeli w ogóle Hermiona poinformowała kogokolwiek, jeżeli zrozumiała. Usiadł przy stole wraz z innymi Śmierciożercami, ale zupełnie nie słuchał o czym mówią. Myślami był gdzieś daleko. Przy Hermionie i wielkiej bitwie, która rozpocznie się już za kilka godzin...
Wszedł do jej pokoju bardzo cicho, na wypadek, gdyby spała.
- To ty, Draco? - usłyszał jej głos i szybko podszedł w jej stronę.
Złapał ją mono za dłoń. Wydała mu się dziwnie chuda i zupełnie bez siły. Pytał o jej stan zdrowia, samopoczucie. Złożył życzenia urodzinowe i przeprosił, że nie ma dla niej żadnego podarunku. Wreszcie ich czas minął.
- Zaraz wyruszamy, życz mi powodzenia – szepnął i wstał.
- Draco... - powiedziała jeszcze słabym głosem i złapała go za rękę.
Zatrzymał się natychmiast i spojrzał na nią łagodnie.
- Tylko błagam, uważaj na siebie. I wróć, proszę, wróć do mnie.
Nie mógł patrzeć na jej cierpienie. Czuł, jakby jego zimne serce ktoś rozkrajał na pół tępym nożem. Oczy zapiekły go od powstrzymywania łez, z którymi walczył od jakiegoś czasu. Był Malfoy'em i mimo nienawiści do tego nazwiska, nie mógł okazywać słabości.
- Wrócę, przysięgam – powiedział łagodnie i pocałował ją w czoło na pożegnanie.
Puścił jej dłoń i odszedł ze ściśniętym sercem.
_______________________________________________________
Odejście z zamku Dracona Malfoya przypominało bardziej ewakuację, niż wyprowadzkę. W pośpiechu pakował wszystkie swoje rzeczy do kufra. Chciał mieć to już za sobą i nie spotkać przypadkiem Hermiony. Co miałby jej powiedzieć? Może i ucieczka była tchórzostwem, ale nie mógł zdobyć się na ponowne kłamstwo. A prawdy nie mógł jej wyjawić. No zniszczyłoby plan przygotowywany miesiącami. A może tak byłoby lepiej? Gdyby poszedł teraz do Dumbledore'a i wszystko mu wyjawił? Ale co stałoby się wtedy z jego matką? Czasem trzeba coś poświęcić, nawet jeśli chodzi o własne szczęście i miłość. Pakowanie nie trwało długo, wszystko wrzucał na szybko do środka bez żadnego składania. Nie miał teraz na to ani czasu, ani ochoty. Zabrał swój kufer i szybko opuścił swoje dormitorium. Odwrócił się jeszcze i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Najprawdopodobniej zostanie zniszczone, tak jak reszta zamku. Przemierzał korytarze w kierunku gabinetu Snape'a i wyobrażał sobie Hogwart po zbliżającej się bitwie. Zamiast znanych mu murów widział ruiny, w których świszczy wiatr. Wszystko było widmem zbliżającej się nieuchronnie przyszłości. Ostatecznego rozwiązania i przejęcie kontroli nad światem przez Śmierciożerców. Najpierw Anglia, ale co potem? To z pewnością nie zaspokoi żądzy władzy Czarnego Pana. Zapukał w drzwi i przez chwilę prawie wydawało mu się, że stoją w ogniu. Cały zamek płonie, zamek, który był jego domem. Czy to wszystko będzie jego winą? To on był ich człowiekiem w Hogwarcie, to przez jego dormitorium tu wejdą. A co stanie się z Hermioną? Zabiją ją czy ucieknie? Czy będzie winny jej śmierci? Ona nie może zginąć, musi jej powiedzieć. Powiedzieć wszystkim. Odwrócił się na pięcie i już chciał szybko odejść w stronę dormitorium Gryfonów, ale usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
- Draco, w końcu jesteś – usłyszał za swoimi plecami.
Snape wezwał skrzata, który zajął się kufrem chłopaka. Sam nauczyciel miał ze sobą tylko niewielką torbę.
- Chodźmy – warknął w stronę chłopaka.
Szybko wyszli na korytarz. Draco mijał obojętne twarze innych uczniów, takich nieświadomych, tego co się zbliża. A potem spojrzał w głąb korytarza i jego serce zabiło mocniej. Szła w stronę biblioteki. Złapała jego wzrok, ale nie dała po sobie tego poznać. Zwolnił, żeby jak najbardziej oddalić się od Snape'a. Nie mógł skazać ją na śmierć. Poczekał, aż się zrównali i niezauważalnie dotknął palcami przegubu jej dłoni.
- Uciekajcie – szepnął praktycznie bezdźwięcznie.
Musiał mieć pewność, że nie usłyszy go Snape. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna wyczytała to słowo z ruchu jego warg. Było ich ostatnią nadzieją. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że się udało. Jej twarz nie była już beztroska, tylko pełna skupienia. Ścisnął mocno jej rękę w geście pożegnania. Bitwa z pewnością przyniesie wiele śmierci, jakie mają szanse, że przeżyją oboje? Od niektórych rzeczy nie było już odwrotu. Wyminął ją szybko i ruszył za Snapem.
- Uciekajcie? - powtórzył Dumbledore zamyślonym głosem.
- Tak – powiedziała stanowczo.
- Jest pani tego pewna, panno Granger?
- Jak niczego innego.
Popędziła do dyrektora, ile sił w nogach. Sporo czasu zajęło jej dostanie się do jego gabinetu i martwiła się, że może być już za późno. Musiała opowiedzieć mu o wszystkim. O nich. Nie było to łatwe, ale wierzyła, że jest osobą, której może zaufać. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
- Za późno, deportowali się jakiś czas temu – usłyszała za sobą głos profesor McGonagall.
Musiał wiedzieć... Tylko zostawił to dla siebie, przemilczał. A przecież mówił, że o wszystkim poinformuje Dumbledore'a. Kłamał. Znowu. Jak można tak żyć? Ufała mu, a on znów zawiódł i to jeszcze w takiej sprawie...
- Panno Granger, skąd miała panna te informację? - zapytała opiekunka jej domu.
Dziewczyna jęknęła, znów ta sama historia, o której pragnęła teraz nie myśleć.
- Panna Granger spotykała się potajemnie z panem Malfoy'em – wyręczył ją dyrektor.
Hermiona osunęła się trochę na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Czy to naprawdę był odpowiedni moment, aby wywlekać jej prywatne strawy? Kiedy Dumbledore opowiadał wszystko w wielkim skrócie, dziewczyna miała ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety sytuacja zdecydowanie tego wymagała.
- Jesteś pewna, że nie powiedział ci nic o planach Śmierciożerców? - zapytała kobieta.
Hermiona zaczęła nerwowo potrząsać głową. Niech to przesłuchanie już się skończy... Nie zrobiła przecież nic złego. Ależ tak... Zrobiłaś... - szepnęło coś w jej umyśle. Przecież widziałaś ich tutaj, w Hogwarcie. Ale siedziałaś cicho, taka naiwna... On okazał się sprytniejszy. To twoja wina, wszystko... Ludzie, którzy zginą...
- To moja wina – powiedziała wreszcie bardzo cicho, ledwo słyszalnie.
- Jak to? - dyrektor spojrzał na nią znad okularów.
- Oni tu byli. Śmierciożercy. W Hogwarcie. Zaatakowali mnie, ale obiecałam Draconowi, że nic nie powiem. Mówił, że zabiją go, jeśli ktoś się dowie – patrzyła w swoje dłonie, a poczucie winy paliło jej policzki. - Nie wiedziałam, że to się tak skończy, przysięgam – z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy.
McGonagall położyła jej dłoń na ramieniu. Chociaż zdecydowanie był to gest dodający otuchy, Hermiona nadal bała się unieść wzrok.
- Z miłości robimy różne rzeczy, nierzadko bardzo głupie – powiedziała i dziewczyna poczuła falę wdzięczności.
Nie spodziewała się takich słów po surowej opiekunce Gryffindoru.
- Co teraz? - zapytała nieśmiało.
- Ty udasz się do swojego dormitorium, a my podejmiemy stosowne kroki – odpowiedział Dumbledore spokojnym głosem.
- Jednak przyszedłeś – szepnęła kobieta słabym głosem.
- Tak, jestem.
Mężczyzna stał tuż przy drzwiach, jakby się czegoś bał. Jakby chciał znaleźć się jak najdalej od kobiety. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, czego jej towarzysz nie mógł dostrzec w półmroku.
- Nie spodziewałam się tego, nie odwiedzasz mnie zbyt często.
Nie widziała go już od tak dawna. Tylko jego sługusów i skrzaty. Z pewnością wiedział o jej cierpieniu i tęsknocie, ale ignorował je uparcie. Jak mogłoby być inaczej? Przecież nie była dla niego nikim ważnym. Spodobał jej się, gdy tylko go zobaczyła. Co z tego że był tylko dzieckiem? Wpatrywała się w niego uparcie przez cztery lata. Nie gap się na niego, głuptasie. Rodzice wybiorą dla ciebie kogoś lepszego – powtarzała jej siostra. Kiedy zaczynała piąty rok nauki on w końcu do niej podszedł i zaprosił na spacer. Jaka była wtedy szczęśliwa, to była wprost idealna partia dla niej. Był uroczy, miły i czarujący. Oboje bogaci, młodzi i zepsuci do szpiku kości. Później skończyli szkołę i kilka lat później ich rodzice wyrazili zgodę na ślub. Wydawało im się, że mają u stóp cały świat. Niszczyli ludzi, którzy stawali im na drodze, a potem zaczęli wyniszczać siebie nawzajem. Mężczyzna jej życia pokazał swoje prawdziwe oblicze, przed którym ostrzegała ją siostra. Stał się zimny i niedostępny, więc i ona starała się taka być. A potem urodziła mu syna i w końcu czuła, że byłaby w stanie oddać za kogoś życie. Nie chciała dla niego takiego losu, jaki spotkał ją. Nie mogła jednak ochronić go przed ojcem. Jej mąż stał się podły i bez serca, chociaż czasami chciała mieć nadzieję, że po prostu skrywa sumienie gdzieś głęboko w sobie.
- Ile to już lat, Narcyzo? - zapytał spokojnie.
- Prawie trzydzieści – odpowiedziała bez namysłu i usłyszała jego westchnienie.
Chciała już znowu zostać sama. Jego obecność nie przynosiła jej już ukojenia, potrafił tylko ranić. Taki był i tak samo wychowywał swojego syna. Zakaszlała kilka razy próbując złapać powietrze.
- To bardzo paskudna klątwa – powiedział chłodnym tonem.
- Zdążyłam zauważyć. Czy Draco dzisiaj wraca? - zapytała słabo.
- Tak – powiedział lakonicznie, jakby nadal unikał z nią kontaktu.
- Spróbuj być dla niego wyrozumiały.
Narcyza nie była pewna, co stało się pomiędzy jej mężem a synem, ale odkąd Draco dowiedział się o jej stanie... Lucjusz unikał nawet wymawiania jego imienia. Nie chciała nawet myśleć, co będzie, gdyby jej syn zawiódł podczas bitwy. Miała nadzieję, że Lucjusz nie byłby w stanie zamordować własnego syna, ale już dawno przekonała się, że po tym człowieku można spodziewać się wszystkiego.
- Przykro mi, ale muszę już iść. Czekają na mnie – pod warstwą uprzejmości krył się lód.
Narcyza kiwnęła tylko głową, chociaż nie była pewna, czy mężczyzna zwrócił na to jakąkolwiek uwagę. Ku jej zaskoczeniu podszedł do jej łóżka i na małej szafce położył bukiet kwiatów.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Narcyzo – szepnął.
Jednak nie zapomniał, ale co to zmieniało? Przyszedł, bo tak wypadało, bo ona umiera. Tylko co w ty momencie dadzą jej kwiaty? Nawet na nie nie spojrzała, ale miała niemiłe wrażenie, że są to chryzantemy. Kto będzie odwiedzał jej grób? Draco, tak, tego była pewna. Jej mąż z pewnością nawet na niego nie spojrzy.
- Idź już – warknęła z trudem i odwróciła twarz w stronę ściany.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Wyszedł z jej pokoju wściekły. Na siebie, na nią, na cały świat. Wszyscy oceniali jego postępowanie, ale mogli się tylko domyślać, co czuje. Byli ze sobą prawie trzydzieści lat, a teraz patrzył jak z dnia na dzień ucieka z niej życie. Chociażby chciał, nie umiał okazać odpowiednich uczuć. Mógł tylko robić co w jego mocy. Ta bitwa była jej jedyną nadzieją. Czarny Pan był okrutny, ale potrafił nagradzać. Może cofnąć klątwę, którą rzucił, jeśli tylko wypełnią jego polecenia. Draco nie może się teraz poddać, to od niego zależy wszystko. Musi skupić się na misji, bitwie, która przesądzi o wszystkim. Idiotyczne kwiaty, mógł dać jej coś innego. Coś, co dałoby jej wsparcie, otuchę. Na przykład swoją obecność. Ale nie umiał. Nie mógł na nią patrzeć. Po wszystkich wspólnych latach, kobieta jego życia nie przypominała już samej siebie. Bledsza niż zwykle, słaba, wychudzona. Ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze przez chwilę chciał wrócić do jej pokoju. Po prostu usiąść przy niej i trzymać ją za rękę. Ale to wiązałoby się z okazaniem uczuć, których próbował się pozbyć. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad tym, ale potem usłyszał kroki na korytarzu.
I pomyśleć tylko, że to miejsce było kiedyś jego domem. Zawsze brakowało w nim ciepła, ale dawał przynajmniej poczucie bezpieczeństwa. Teraz był zupełnie obcy, zimny i ponury. Wielki budynek nie przynosił już wspomnień z dzieciństwa, tylko strach. Od powrotu nie miał informacji od rodziców. Na myśl o śmierci matki, jego ciało przebiegły dreszcze. Co, jeśli po prostu mu o niej nie powiedzieli? Jeżeli umarła sama, a ojca nawet wtedy przy niej nie było? Dogonił Snape'a i przeszedł wraz z nim przez potężną bramę. Ponura posiadłość wyłaniała się spośród wysokich i starych drzew. Wszedł w końcu do domu. Korytarz oświetlało tylko kilka pochodni, które dawały nieprzyjemne, zimne światło. Chciał natychmiast pójść do matki, ale przed jej pokojem ujrzał sylwetkę ojca. Chciał skręcić do salonu, ale usłyszał głos.
- Czekaj – powiedział ojciec i podszedł do niego.
Jak zwykle był dumny, a głos miał zimny. Nienawidził go od czasu, gdy ukrywał przed nim stan matki. Nie liczyło się dla niego nic, oprócz własnych korzyści. Zapewne byłby gotów ich wszystkich zabić, żeby osiągnąć swój cel. Draco zachował jednak resztki szacunku, ukłonił mu się ledwo zauważalnie.
- Wyruszamy o czwartej nad ranem – warknął mężczyzna.
- Ale... To miało być kilka dni...
- Plany uległy zmianie, nie mamy kilku dni, tylko kilka godzin. Do matki pójdziesz później, teraz czas na omówienie planów.
To koniec, nie zdążą. Nie przygotują obrony zamku w kilka godzin. Jeżeli w ogóle Hermiona poinformowała kogokolwiek, jeżeli zrozumiała. Usiadł przy stole wraz z innymi Śmierciożercami, ale zupełnie nie słuchał o czym mówią. Myślami był gdzieś daleko. Przy Hermionie i wielkiej bitwie, która rozpocznie się już za kilka godzin...
Wszedł do jej pokoju bardzo cicho, na wypadek, gdyby spała.
- To ty, Draco? - usłyszał jej głos i szybko podszedł w jej stronę.
Złapał ją mono za dłoń. Wydała mu się dziwnie chuda i zupełnie bez siły. Pytał o jej stan zdrowia, samopoczucie. Złożył życzenia urodzinowe i przeprosił, że nie ma dla niej żadnego podarunku. Wreszcie ich czas minął.
- Zaraz wyruszamy, życz mi powodzenia – szepnął i wstał.
- Draco... - powiedziała jeszcze słabym głosem i złapała go za rękę.
Zatrzymał się natychmiast i spojrzał na nią łagodnie.
- Tylko błagam, uważaj na siebie. I wróć, proszę, wróć do mnie.
Nie mógł patrzeć na jej cierpienie. Czuł, jakby jego zimne serce ktoś rozkrajał na pół tępym nożem. Oczy zapiekły go od powstrzymywania łez, z którymi walczył od jakiegoś czasu. Był Malfoy'em i mimo nienawiści do tego nazwiska, nie mógł okazywać słabości.
- Wrócę, przysięgam – powiedział łagodnie i pocałował ją w czoło na pożegnanie.
Puścił jej dłoń i odszedł ze ściśniętym sercem.
Jeeeju, już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, biedna Narcyza strasznie mi jej szkoda.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam,
Tsuki <3
Na szczęście nie będziesz musiała czekać długo :)
UsuńTy sadystko ! W takim momencie !
OdpowiedzUsuńHahaha, uwielbiam! :3
UsuńJednak nikt mnie nie powiadomił, no cóż. Przeczytam niedługo a mam taki mały pomysł. Może wprowadziła byś takie coś jak subskrypcja przez e-mail? :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nigdzie nie mogę znaleźć Twojego komentarza z prośbą o powiadamianie :C Mogłabym wprowadzić, ale nie wiem jak :D
UsuńMary Alice... KOCHAM CIE <33 Pokazalas Malfoy'ów takich jakich zawsze chcialam dostac w jakims opowiadaniu za co jestem BARDZO wdzieczna ;) W koncu jkies opowiadanie spelnia wszystkie moje marzenia :3 No i jestem pod wrazeniem tego jak ich opisalas uczucia targajace Lucjuszem i wgl. Pomimo ze fragment o nich byl krotki to piekny i strasznie mi sie podobal :) Tzn reszta tez super ale to najlepsze w tym rozdziale :p Czekam na nastepny rozdzial i ciag dalszy losow Narcyzy i Lucjusza. Ciekawi mnie jak to zakonczysz... Zreszta niewazne ;) Tak czy inaczej bd doskonale bo twoje :* i pokocham tak samo dramtyczne zaonczenie jak i Happy End ;) Okej wiec pozdrowionka i buziaczki z mnostwem weny :**
OdpowiedzUsuńPs. Sliczna jestes ale zapomnialam o tym rowniez naposac pod notka swiateczna ;)
Dziękuję <33
UsuńCudo! Cudo! ;D I fragment w Hogwarcie jak i w Malfoy Manor ;e biedna Narcyza, jak tak możesz? jak możesz uśmiercać Cyzie? Czekam na kolejne i weny ;**
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam :3
UsuńŚwietny rozdział, to aż nieprawdopodobne, że blog ma tylko 30 tys. wyświetleń, zasługuje na tyle ile ma np. Dwa Światy. :)
OdpowiedzUsuńW sumie... Dla mnie to jest aż 30 tys. :) Nigdy się tego nie spodziewałam! :) Ale dziękuję <3
UsuńŚwietnie piszesz :*
OdpowiedzUsuńProszę wpadnij http://from-madnes-to-madness.blogspot.com (nie jest to dramion, ale chcę wiedzieć jak pisze)
Z wyrazami szacunku
#KsieznaGranger
Dziękuję, zajrzę z pewnością :)
UsuńSzykuje się wielki finał. Cieszę się, że rozwinęłaś nieco wątek Narcyzy i Lucjusza :) Idę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam powtórnie znaczną część Twojego opowiadania, dla przypomnienia i nie jestem w stanie powiedzieć jakim cudem wytrzymałam tych kilka miesięcy, nie znając zakończenia tej wspaniałej historii.
OdpowiedzUsuńNie mogę się zbyt długo rozwodzić nad tym tematem, bo ciekawość mnie zżera, ale powiem Ci jedno jest klimat, jest tajemnica, jest talent!
Vanillia :*