Dzisiaj rozdział dłuższy. Mi osobiście podoba się bardzo, aż dziwne! :D Dziękuję Wam za 20 000 wyświetleń, jesteście kochani! <3
______________________________________________
Każdy dzień wyglądał tak samo i był jednakowo długi. Nie miała pojęcia o czasie, jedynym źródłem światła było to, wypływające ze szpary pod drzwiami. Tutaj wyznacznikiem godzin były posiłki. Dokładnie jeden dziennie. Miska wody, mały garnuszek zupy i kilka kromek chleba sprzed kilku dni nie wystarczało, aby ukoić pragnienie i głód, ale musiało wystarczyć. Nie mieli pojęcia, o której godzinie pojawiają się posiłki. Równie dobrze mogło to być śniadanie, obiad lub kolacja. Ważne było jednak, że mijały kolejne dwadzieścia cztery godziny. Kolejna doba ich zniewolenia, bólu i nadziei, którą powoli tracili. W tym miejscu jedli już pięć skromnych posiłków. Starali się dzielić nimi po równo, ale zawsze wynikały z tego tylko kłótnie. Ron, który na co dzień jadł o wiele więcej od niej, teraz starał się oddawać jej sporą cześć swojego pożywienia. Sam stanowczo podupadł na zdrowiu, słabł w oczach, a popękane żebra dawały o sobie znać przy każdym ruchu. Starała się jak mogła, ale w żaden sposób nie potrafiła mu pomóc. Często tylko udawała, że pije wodę, żeby nieświadomemu chłopakowi zostawić jak najwięcej. Ostatniej nocy (tak nazywali okres dnia, w którym kładli się oboje spać) pojawiła się u niego gorączka, cały rozpalony majaczył. Mówił niezrozumiałe dla dziewczyny wyrazy i wołał Ginny. Zimne okłady z wody, która jeszcze im została, troszkę pomogły, ale na dłuższą metę nie było to dobre rozwiązanie. Była przerażona, przy okazji dzisiejszego posiłku, oddała mu całą swoją wodę. Nie było to szczególnie trudne, chłopak nie miał siły stanowczo zaprzeczać. Co będzie z nimi dalej? W takim tempie Ron wkrótce się odwodni. Z Hermioną też nie było najlepiej. Rana na nodze, której nie miała szans zdezynfekować, zaropiała i przy najmniejszym dotyku paliła żywym ogniem. Chociaż dziewczyna, kulejąc, mogła chodzić, to każdy krok był dla niej prawdziwą męczarnią. Starała się jednak o tym nie myśleć, teraz ważniejszy był Ron, jej noga mogła poczekać. Teraz starała się odwlec od siebie wszystkie złe myśli. Chciała myśleć pozytywnie. Z pewnością już ich szukają, nie ma innej opcji. Ktoś musi coś wiedzieć o miejscu ich pobytu. Może Malfoy? Jest jednym z nich, tylko on może im pomóc. Ale czy chce to zrobić? Dokonał już wyboru, trzy tygodnie temu. Skoro jest dla niego tylko szlamą, to nie będzie jej żałował, kiedy zgnije w tym cholernym lochu. Tego było już dla niej żeby wiele, te myśli tylko ją jeszcze dobiły. Starała się być silna i nie okazywać słabości przy Ronie, ale jak mogła być teraz odważna? Zawalił się cały jej świat. Gniją razem w lochu, oboje ranni i jest z nimi coraz gorzej. Nikt najprawdopodobniej nie ma pojęcia i miejscu ich przetrzymywania, a jedyną osobą, która mogłaby im pomóc, to Draco Malfoy. Chłopak, który ją oszukał, zdradził i po raz tysięczny nazwał szlamą. A żeby było jeszcze gorzej, na dodatek go kochała. Swoje łzy zostawiła jednak na moment, w którym zaśnie Ron. Ona tej nocy i tak nie zmruży oka, będzie musiała czuwać na wypadek, jeśli chłopakowi się pogorszy. Miała nadzieję, że brak snu nie pogorszy jej słabego stanu. I tak była już wykończona bólem, brakiem wody i pożywienia. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się z bólu, kiedy napięła mięśnie na rannej nodze. Delikatnie odwiązała materiał z którego zrobiła opaskę uciskową, a potem ten, którym zabezpieczyła ranę. Zagryzła z bólu rękę i stłumiła jęk bólu, kiedy razem z materiałem, twardym od jej krwi i ropy, oderwała kawałeczki swoich tkanek. W je oczach pojawiły się łzy, ale mocniej zacisnęła zęby na dłoni. Z podartej bluzki oderwała jeszcze jeden, kolejny pasek. Położyła go obok reszty. Jeden z nich zamoczyła w resztce wody i zawiązała na ranie. Zimno przyniosło jej ulgę. Miała nadzieję, że nie wdało się zakażenie, o które nie było trudno w tych warunkach. Z trudem starała się podejść do Rona. Podskakiwała na jednej nodze, aby ograniczyć ból. To był wyjątkowo niepewny i niestabilny sposób, ale z czasem nauczyła się poruszać dość pewnie. Jej serce na chwilę się zatrzymało, kiedy straciła równowagę i jak w zwolnionym tempie czuła jak leci na chorą nogę. Z impetem przeniosła na nią cały ciężar swojego ciała i jej umysł zamroczył ból. Z jej gardła wydobył się niekontrolowany krzyk. Upadła na ziemię, przetoczyła się na bok i skulona w kłębek złapała kurczowo za kolano. Zapłakała z bólu, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Usłyszała jak Ron niewyraźnie mamrocze jej imię. Zacisnęła zęby i zaczęła czołgać się w jego stronę. Uspokajająco pogłaskała go po włosach, zdjęła nasączony wodą kawałek materiału z jego głowy, gorący od jego ciała i zamoczyła go w resztce zimnej wody. Na szczęście był wystarczająco chłodny. Znów położyła go na czole chłopaka, a jego ciało przeszyły dreszcze. I tak było już lepiej, gorączka powoli ustępowała, ale popękane żebra bolały coraz gorzej. A co jeśli któraś ze złamanych kości się przemieści? Jeśli zrani jego płuco? Tutaj nie mogli liczyć na żadną pomoc. Hermiona nie wiedziała, dlaczego w ogóle nadal ich tu trzymają. Oprócz osoby, która przynosiła im posiłki, nie przyszedł do nich nikt. Więc dlaczego po prostu ich nie zabiją? Może chodzi o okup? Dziewczyna natychmiast odrzuciła tę myśl, była zbyt niedorzeczna. Jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Cokolwiek to jednak nie było, to nadal trzymali ich przy życiu. I dziewczyna miała nadzieję, że mimo wszystko tak zostanie. To dawało więcej czasu na znalezienie ich. Być może tylko dzięki temu mieli jeszcze szansę stąd wyjść. O ile Draco okaże choć trochę rozsądku i współczucia. Jeżeli powie Dumbledore'owi gdzie mogą ich przetrzymywać. Ale ona już w to nie wierzyła, nie wierzyła w nic, co związane była z Malfoy'em. Nie wierzyła jemu, jego słowom, gestom, pocałunkom, dotykowi. Nie wierzyła nawet sobie, że dała się tak omamić i wykorzystać. Taka była głupia, że mu zaufała... Jednak teraz on jest jej ostatnią nadzieją, a ona nie potrafi zaufać, że mógłby jeszcze kiedykolwiek zrobić coś dobrego. A co, jeśli Dumbledore zataił ich zniknięcie? Po prostu je przemilczał? Powiedział, że musieli wyjechać i tym samym uniemożliwił Draco pomoc? To bez znaczenia, zupełnie. I tak nic by nie zrobił, po co miałby narażać siebie dla szlamy, która nie może równać się z arystokratą czystej krwi....
Straciła ich oboje. Brata i najlepszą przyjaciółkę. Z dnia na dzień traciła nadzieję i zatracała się w smutku. Poszukiwania nie przynosiły rezultatów, chociaż Harry nadal uważał, że nie wszystko stracone. Mówił, że Dumbledore robi zbyt mało i sam aż rwał się do poszukiwań. Ona jednak była realistką, chociaż jeśli byłaby szansa, też chciałaby jakoś pomóc. Jeśli żyli, to byli uwięzieni w jakimś zabezpieczonym miejscu. Wszystko rozbijało się o domysły i przypuszczenia. Ale Ginny chciała mieć pewność, wiedzieć, co teraz się z nimi dzieje. Chciała mieć nadzieję i wierzyć w ich powrót, ale czas mijał, a nikt nie miał żadnych wieści. Zrobiłaby wszystko za jedną, choćby najmniejszą informację. Jej rodzice zostali już powiadomieni i Dumbledore proponował jej, żeby wróciła na kilka dni do Nory. Ona jednak wolała zostać w zamku. Nie miała ochoty, żeby przebywać w wisielczej atmosferze, która panowała teraz w jej domu. Wolała zachować pozory normalności. Chociaż świadomość dwóch zaginionych uczniów wisiała w powietrzu, to mimo wszystko zamek tętnił swoim zwykłym życiem. Tylko jakby spokojniej, ciszej. W Wielkiej Sali obok Harry'ego zostawała wolna przestrzeń dla nieobecnego Rona, a koło Ginny też nikt nie siadał. Przez to jeszcze dotkliwiej odbierała brak najlepszej przyjaciółki. Te puste miejsca raniły ją do żywego. Teraz to ona karmiła Krzywołapa i zapewniała mu dzienną dawkę pieszczot. Stęskniony towarzystwa kot przychodził co noc do dormitorium i kładł się na jej łóżku, pyszczkiem i przednimi łapami na jej brzuchu. Przynosił jej więcej pocieszenia, niż ta sama formułka słyszana od kilku uczniów pod rząd. Teraz nawet z Harry'm było im do siebie bliżej. Nie była już wściekła o Cho, nie teraz, kiedy mieli poważniejsze problemy. Jechali na tym samym wózku, oboje zrobiliby wszystko, żeby odnaleźć najbliższych. Z resztą... Teraz w jej życiu pojawił się ktoś inny, chociaż może niezbyt nowy. Tyle czasu minęło, odkąd ją pocałował, a ona nie mogła o tym zapomnieć. Szczególnie tego, że prawie złamała sobie rękę na jego szczęce. Nie odzywała się do niego, ale bardzo brakowało jej obecności tego chłopaka. Randka, którą dla niej wtedy przygotował była idealna. Aktywna, dokładnie taka, jakie Ginny uwielbia. Potrzebowała go przede wszystkim teraz, kiedy została sama. Po tym, co Hermiona powiedziała jej o Malfoy'u i Katy, zmieniła zupełnie stosunek do jej słów. Nie mogła ufać komuś takiego, a na pewno nie w kwestii swojego szczęścia. Była już pewna, czego teraz potrzebuje. Wstała zdecydowana i unikając spojrzeń innych uczniów, zeszła na dół. Przeszła szybko przez pokój wspólny i przelazła przez portret. Nie było jeszcze zbyt późno, miała nadzieję, że zastanie go w swoim dormitorium. Przemierzała korytarze w pośpiechu, aż napotkała przeszkodę. Dość znaczącą. Stanęła przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów, ale nie znała hasła. Przeklęła w duchu. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Oczywiście może wejść za jakimś Ślizgonem, który nie będzie miał ochoty jej przepuścić. Narazić się na nieprzychylne spojrzenia i komentarze. Co teraz zrobi? Po prostu ma tam tak wejść i pewnym krokiem przemaszerować aż do dormitorium Zabiniego? A jeśli będzie właśnie z jakąś dziewczyną? Zmieniła taktykę na trochę bezpieczniejszą. Stanęła wprost przed wejściem i wymieniła kilka haseł, które wydawały jej się odpowiednie.
- Czysta krew! Arystokraci! Wielki Slytherin! Chwała Slytherinowi! Porażka Gryffindoru? Starożytne rody! Wielkie... - wyrzucała z siebie, kiedy nagle ściana zaczęła się rozsuwać.
Spojrzała na nią szczerze zaskoczona i wytrzeszczyła oczy.
- Starożytne rody, serio? - mruknęła do siebie, kręcąc głową.
Odetchnęła głęboko i pewnym krokiem wmaszerowała do środka. Głowę miała uniesioną wysoko i starała się patrzeć każdemu w oczy. Nie dać po sobie poznać, że czuje się nieswojo i jest zagubiona. Widziała ich spojrzenia bardzo wyraźnie. Młodsi patrzyli na nią wrogo, ale nie odważyli się odezwać. Reszta szeptała między sobą, a do Ginny docierało coraz więcej ich słów. Była dla nich Gryfonką, zdrajczynią krwi, biedną Weasley, ale ona nie przyszła tu dla nich. Nie oni się liczyli.
- Czego tu szukasz? - usłyszała obok siebie głos przepełniony wrogością i natychmiast się odwróciła.
Jakiś Ślizgon wyższy od niej o dwie głowy zerkał na nią spod byka. Wzięła się w garść i spojrzała mu prosto w oczy. Nie spuścił wzroku i teraz prowadzili niemy pojedynek.
- Wyjazd stąd – czarnoskóra Ślizgonka podeszła do nich szybko.
Ginny otaczało coraz więcej negatywnie nastawionych do niej osób. Czuła się przez nich osaczona, jak zaszczute zwierzę. Patrzyła jednak im wyzywająco w oczy.
- Nie wasza sprawa, szukam kogoś – warknęła i próbowała przepchnąć się przez tłum.
W efekcie tylko jeszcze bardziej zacieśnił się wokół niej. Głosy wciąż się podnosiły.
- Stop! Zamknąć się i ją przepuścić – usłyszała znajomy głos, dochodzący spoza kręgu. - Ona jest moim gościem!
Spojrzała na Blaise'a z wdzięcznością. Ślizgoni rozstąpili się trochę, robiąc jej przejście, ale ich spojrzenia nadal były takie same. Z wysoko uniesioną głową i pewnym krokiem podeszła do Zabiniego.
- Chodźmy do mnie – powiedział cicho i zaprowadził ją w stronę swojego dormitorium.
Było spore i dzielił je z jeszcze trzema osobami. Teraz było jednak puste. Gestem ręki wskazał jej swoje łóżko. Usiadła na nim niepewnie i wpatrzyła się w swoje dłonie. Uleciała z niej cała pewność siebie.
- Po co tu przyszłaś? - zapytał łagodnym tonem.
- Czułam się samotna – odpowiedziała zaskakująco szczerze.
Usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Nie odsunęła się ani o centymetr. Wtuliła się w niego całym ciałem i przymknęła oczy.
- Wiem, ale wkrótce się odnajdą – mówił cicho, ale wyraźnie słyszała każde jego słowo.
- A co, jeśli nie? - zapytała słabym tonem.
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem? Zaufaj mi, proszę, i uwierz, że niedługo wrócą. A na pewno niedługo dowiemy się czegoś znaczącego. Dumbledore z pewnością robi wszystko, żeby ich odnaleźć. Naprawdę.
- Dziękuję – powiedziała i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. - Mogę tu zostać? Przy tobie?
- Zostań, Wiewióreczko, zostań – pogłaskał ją po włosach.
- Znów pijesz? Jesteś zupełnie, jak twój ojciec – usłyszał z sobą znajomy, kobiecy głos, ale nie zareagował.
Nadal siedział z otwartą butelką i wpatrywał się zamyślony w okno. Zbyt wiele miał teraz na głowie, by przejmować się matką. Przybył tu najszybciej jak zdołał, ale i tak musiał czekać prawie tydzień. Wmówił Snape'owi, że należy mu się odpoczynek w domu, bo ma już dość przebywania wśród tych ścierw. Przelał w te słowa całą swoją arystokrację, próżność i pychę. Udało się, ale nadal nie miał planu. Nie zszedł nawet jeszcze do lochów, nie czuł się na to gotowy na trzeźwo.
- Kochasz go? - niespodziewanie przerwał ciszę.
Nie odpowiedziała od razu, chociaż nie widział wyrazu jej twarzy, wiedział, że jest zaskoczona pytaniem.
- Oczywiście, że tak. Tylko nie mów mu o tym, bo uzna mnie za słabą i niegodną jego arystokratycznego nazwiska – zaśmiała się krótko, ale łagodnie.
- A jak wiele byłabyś w stanie dla niego poświęcić? Nawet, gdyby stawką było twoje życie? Gdybyś musiała ratować go od śmierci i zapewnić bezpieczeństwo?
Nadal nie odwrócił się w jej stronę, ale teraz podeszła i stanęła naprzeciw niego. Wreszcie zdobył się, żeby spojrzeć na jej twarz. Była bledsza niż zwykle i wyglądała na starszą. Twarz miała zmęczoną, ale nadal piękną. Długie włosy spięła w wysoki kok.
- Wszystko – odpowiedziała pewnym tonem.
- A mnie kochasz? - zapytał z zamyśleniem.
- Do czego zmierzasz? - jej ton stał się ostrzejszy.
- Czy potrafiłabyś zaakceptować, gdybym kochał kogoś, kto w mniemaniu twoim i ojca byłby tego zupełnie niegodny? - nie wiedział, dlaczego z nią o tym rozmawia. Może był zbyt pijany albo po prostu potrzebował kontaktu z bliską osobą?
Zapadła cisza. Narcyza z napiętą miną wpatrywała się w widok za oknem. Rysy jej stężały. Bardzo, bardzo powoli odwróciła się znów w jego stronę. Nagle uśmiechnęła się delikatnie.
- Zejdę na dół i cofnę zaklęcie wyciszające – powiedziała łagodnym tonem.
- Słucham? - zapytał z nutką paniki w głosie.
- Nie jestem głupia. Zjawiasz się tutaj bez wyraźnego powodu tydzień po tym, jak ich przywieźli. Jesteś nieobecny, zamyślony i wyraźnie zmartwiony. Mówisz o miłości do kogoś, kto nie spodoba się mi i ojcu. Oraz o poświęcaniu siebie dla kogoś i zapewnianiu bezpieczeństwa. Mylę się? Mam tylko nadzieję, że chodzi ci o Hermionę Granger, nie Ronalda Weasley'a – uśmiechnęła się szeroko, ale jej twarz była napięta, czekała na jego odpowiedź.
Wiedział, że jest bystra. W przeciwieństwie do ojca, który był po prostu przebiegły. Bardzo mało faktów mogło uciec Narcyzie Malfoy. Nie wiedział czy jest na siebie wściekły, że się domyśliła, czy czuje ulgę.
- Nie jesteś zła? - zapytał cicho.
- Jestem, nawet bardzo. Dobrze wiesz, kim ona jest. Zbliża się wojna, której oni nie mają szans wygrać. Dobrze wiesz, co się z nią stanie. Nie dasz rady jej obronić, nie przed wszystkimi Śmierciożercami. Ale jeśli chcesz ją teraz wyciągnąć z lochu, to nie zabronię ci. Tylko proszę, uważaj na siebie i bądź ostrożny. Jesteś moim jedynym synem – pocałowała go w czoło, ale natychmiast się odsunął. Nie był już małym chłopcem i nienawidził, gdy tak się go traktowało.
- Pójdę teraz na dół i cofnę zaklęcie wyciszające, abyś mógł pilnować czy jest bezpieczna.
- Nie mów nic ojcu – Draco spojrzał na nią uważnie.
- Nie powiem, ale nie pij już więcej – powiedziała i wyszła.
Doczołgała się do drzwi celi, byleby jak najdalej od przyjaciela. Łzy już od dawna zbierały się w jej oczach, ale w końcu chłopak zasnął. Odsunęła się jak najdalej, żeby nie obudzić go żadnym dźwiękiem. W końcu poczuł się lepiej i zeszła z niego gorączka. Miała nadzieję, że głęboki sen choć trochę zregeneruje jego siły. Położyła się twarzą do światła przelewającego się przez szparę między drzwiami a posadzką. Dawało nadzieję, było cząstką tego, co czeka ją poza celą. Wyciągnęła delikatnie rękę i położyła ją w smudze światła. Wpatrywała się w nią jak oczarowana. Tracisz rozum – pomyślała i natychmiast cofnęła dłoń. Myślami była daleko, w swoim rodzinnym domu. Razem z matką i ojcem jadła ostatnią kolację przed jej powrotem do zamku. Wtedy jeszcze nie wiedziała, ile zmian przyniesie dla niej ten rok. A teraz ma tu umrzeć. Może z wycieńczenia, głodu. Albo zabije ją zakażenie, które wdało się w ranę na jej nodze. Może z tęsknoty. Albo zwariuje, straci rozum i nawet, jeśli ją odnajdą, to po prostu ich nie pozna. Zamknie się we własnym świecie z którego nie będzie już wyjścia. Bała się tego okropnie. Chciała tylko wyjść z tego miejsca całą i zdrowa. Znów zobaczyć rodzinę i przyjaciół. Załkała, zaciskając zęby na dłoni, aby nie obudzić Rona. Na ręce miała już wiele śladów sprzed kilku dni, które widziała dokładnie, gdy położyła dłoń w bladej smudze światła. Otworzyła na chwilę załzawione oczy i zamarła. Coś zasłaniało prawie całą smugę i poruszało się delikatnie. Słyszała ciężki oddech przybysza. Ktoś najwidoczniej siedział po drugiej stronie drzwi i opierał się o nie plecami. Skrawek jego białej koszuli wsunął się w wolną przestrzeń i był na wyciągnięcie jej ręki. Adrenalina zapulsowała w jej żyłach. Kim jest ta postać? Kto siedziałby pod drzwiami celi i nie zdradzał swojej obecności? Jakie miał względem nich zamiary?
- Kto tu jest? - odważyła się zapytać słabym, zachrypniętym głosem.
Odpowiedziała jej cisza, ale była pewna, że ciało przybysza lekko się naprężyło. Po chwili zobaczyła szybki ruch. Postać wstała i pospiesznie oddaliła się od drzwi.
Czuł się już wystarczająco pijany. Wreszcie był gotowy, aby zejść na dół. W gardle mu zaschło, a z każdym krokiem miał ochotę uciec. Przecież w końcu musiał się na to zdobyć, po to tutaj przybył. Oparł się o drzwi celi i osunął po nich. Wypił jeszcze kilka łyków z butelki, którą zabrał ze sobą. Kiedy w końcu przestał się poruszać, usłyszał cichy płacz zza drzwi. Należał do niej, nie miał co do tego wątpliwości. Ten dźwięk rozrywał mu serce, ale nie mógł nic na to poradzić. Słuchał go z niemą bezradnością. Miał ochotę położyć się na ziemi i szepnąć jej, że wszystko będzie dobrze. Że wkrótce ją stąd wyciągnie i nie pozwoli zrobić jej krzywdy. Ale sam nie był tego pewien, nie miał nawet planu. I jak zareagowałaby teraz na jego obecność? Po tym, co jej zrobił? Na razie musiał pozostać niezauważonym. Nie chciał robić jej złudnej nadziei, na wypadek, jeśli nie uda mu się ich uwolnić. Znów wypił, miał ochotę schlać się do nieprzytomności.
- Kto tu jest? - usłyszał głos, którego prawi nie rozpoznał. Był słaby, zmęczony i zbolały.
Nie mógł dłużej tam siedzieć, nie po tym, jak zauważyła jego obecność. Teraz już nie mógłby siedzieć cicho i udawać swoją nieobecność. Wstał szybko, wypił jeszcze trochę i chwiejnym krokiem ruszył w górę schodów.
Mijały kolejne godziny. Albo minuty... W tym miejscu pojęcie czasu było wyjątkowo względne. Ron czuł się już lepiej, ale noga Hermiony bolała coraz bardziej. Teraz chód sprawiał jej jeszcze więcej bólu. Zastanawiała ją jeszcze postać, która pojawia się tutaj kilka godzin temu. Gdzieś głęboko w jej umyśle pojawiał się Draco. Kto inny mógłby to być? Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Westchnęła głęboko. Nagle drzwi do celi otworzyły się. Czyżby był to już czas posiłku? Stanął w nich jednak ten sam Śmirciożerca, który pomagał w ich pojmaniu. Zatrzasnął za sobą drzwi. Wyciągnął różdżkę i więźniowie skulili się w sobie. Czyżby w końcu sobie o nich przypomniano? Tylko dlaczego akurat teraz? Mężczyzna wymamrotał coś cicho i promień oszołamiacza pomknął w stronę Rona, który nie zdążył zareagować. Hermiona pisnęła tylko cicho. Mężczyzna podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za włosy. Wrzasnęła słabo, tylko tyle miała sił. Próbowała się wyrywać, bić, ale było to na nic. Śmierciożerca zaprowadził ją siłą na środek sali i rzucił brutalnie na ziemię. Krzyknęła z bólu, kiedy upadła na ranną nogę.
- Krzycz, krzycz i tak nikt ci nie pomoże. Mogę zrobić z tobą co chcę, dostałem takie pozwolenie – uśmiechnął się obleśnie.
Próbowała się podnieść, krzyczeć, wyrywać, ale uderzył ją w twarz. Znów spotkała się z zimną posadzką. Twarz zapiekła ją żywym ogniem. Mężczyzna siłą odwrócił ją na plecy i położył dłonie na jej brzuchu. Zaczął podwijać bluzkę. Powstrzymała łzy, nie mogła się poddać. Nie weźmie jej bez walki. Prędzej da się zabić, niż zgwałcić. Kiedy tylko zauważyła okazję z całej siły wbiła paznokcie w policzek Śmierciożercy i szarpnęła. Odskoczył od niej z krzykiem i z satysfakcją poczuła jego krew na opuszkach swoich palców. Zostanie mu po niej pamiątka. Nie złamie jej, będzie walczyła, dopóki wystarczy jej sił. Mężczyzna wymierzył mocne kopnięcie w ranę na jej nodze. Zawyła z bólu i jej umysł zamroczył ból. Od krzyku zdarła sobie gardło. Przez chwilę była pewna że zemdleje. Potem wymierzył jej jeszcze jeden policzek i poczuła jego ręce na swoim ciele.
__________________________________________________________________
Nie zanudziliście się? Ktoś jeszcze to w ogóle czyta? :D
______________________________________________
Każdy dzień wyglądał tak samo i był jednakowo długi. Nie miała pojęcia o czasie, jedynym źródłem światła było to, wypływające ze szpary pod drzwiami. Tutaj wyznacznikiem godzin były posiłki. Dokładnie jeden dziennie. Miska wody, mały garnuszek zupy i kilka kromek chleba sprzed kilku dni nie wystarczało, aby ukoić pragnienie i głód, ale musiało wystarczyć. Nie mieli pojęcia, o której godzinie pojawiają się posiłki. Równie dobrze mogło to być śniadanie, obiad lub kolacja. Ważne było jednak, że mijały kolejne dwadzieścia cztery godziny. Kolejna doba ich zniewolenia, bólu i nadziei, którą powoli tracili. W tym miejscu jedli już pięć skromnych posiłków. Starali się dzielić nimi po równo, ale zawsze wynikały z tego tylko kłótnie. Ron, który na co dzień jadł o wiele więcej od niej, teraz starał się oddawać jej sporą cześć swojego pożywienia. Sam stanowczo podupadł na zdrowiu, słabł w oczach, a popękane żebra dawały o sobie znać przy każdym ruchu. Starała się jak mogła, ale w żaden sposób nie potrafiła mu pomóc. Często tylko udawała, że pije wodę, żeby nieświadomemu chłopakowi zostawić jak najwięcej. Ostatniej nocy (tak nazywali okres dnia, w którym kładli się oboje spać) pojawiła się u niego gorączka, cały rozpalony majaczył. Mówił niezrozumiałe dla dziewczyny wyrazy i wołał Ginny. Zimne okłady z wody, która jeszcze im została, troszkę pomogły, ale na dłuższą metę nie było to dobre rozwiązanie. Była przerażona, przy okazji dzisiejszego posiłku, oddała mu całą swoją wodę. Nie było to szczególnie trudne, chłopak nie miał siły stanowczo zaprzeczać. Co będzie z nimi dalej? W takim tempie Ron wkrótce się odwodni. Z Hermioną też nie było najlepiej. Rana na nodze, której nie miała szans zdezynfekować, zaropiała i przy najmniejszym dotyku paliła żywym ogniem. Chociaż dziewczyna, kulejąc, mogła chodzić, to każdy krok był dla niej prawdziwą męczarnią. Starała się jednak o tym nie myśleć, teraz ważniejszy był Ron, jej noga mogła poczekać. Teraz starała się odwlec od siebie wszystkie złe myśli. Chciała myśleć pozytywnie. Z pewnością już ich szukają, nie ma innej opcji. Ktoś musi coś wiedzieć o miejscu ich pobytu. Może Malfoy? Jest jednym z nich, tylko on może im pomóc. Ale czy chce to zrobić? Dokonał już wyboru, trzy tygodnie temu. Skoro jest dla niego tylko szlamą, to nie będzie jej żałował, kiedy zgnije w tym cholernym lochu. Tego było już dla niej żeby wiele, te myśli tylko ją jeszcze dobiły. Starała się być silna i nie okazywać słabości przy Ronie, ale jak mogła być teraz odważna? Zawalił się cały jej świat. Gniją razem w lochu, oboje ranni i jest z nimi coraz gorzej. Nikt najprawdopodobniej nie ma pojęcia i miejscu ich przetrzymywania, a jedyną osobą, która mogłaby im pomóc, to Draco Malfoy. Chłopak, który ją oszukał, zdradził i po raz tysięczny nazwał szlamą. A żeby było jeszcze gorzej, na dodatek go kochała. Swoje łzy zostawiła jednak na moment, w którym zaśnie Ron. Ona tej nocy i tak nie zmruży oka, będzie musiała czuwać na wypadek, jeśli chłopakowi się pogorszy. Miała nadzieję, że brak snu nie pogorszy jej słabego stanu. I tak była już wykończona bólem, brakiem wody i pożywienia. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się z bólu, kiedy napięła mięśnie na rannej nodze. Delikatnie odwiązała materiał z którego zrobiła opaskę uciskową, a potem ten, którym zabezpieczyła ranę. Zagryzła z bólu rękę i stłumiła jęk bólu, kiedy razem z materiałem, twardym od jej krwi i ropy, oderwała kawałeczki swoich tkanek. W je oczach pojawiły się łzy, ale mocniej zacisnęła zęby na dłoni. Z podartej bluzki oderwała jeszcze jeden, kolejny pasek. Położyła go obok reszty. Jeden z nich zamoczyła w resztce wody i zawiązała na ranie. Zimno przyniosło jej ulgę. Miała nadzieję, że nie wdało się zakażenie, o które nie było trudno w tych warunkach. Z trudem starała się podejść do Rona. Podskakiwała na jednej nodze, aby ograniczyć ból. To był wyjątkowo niepewny i niestabilny sposób, ale z czasem nauczyła się poruszać dość pewnie. Jej serce na chwilę się zatrzymało, kiedy straciła równowagę i jak w zwolnionym tempie czuła jak leci na chorą nogę. Z impetem przeniosła na nią cały ciężar swojego ciała i jej umysł zamroczył ból. Z jej gardła wydobył się niekontrolowany krzyk. Upadła na ziemię, przetoczyła się na bok i skulona w kłębek złapała kurczowo za kolano. Zapłakała z bólu, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Usłyszała jak Ron niewyraźnie mamrocze jej imię. Zacisnęła zęby i zaczęła czołgać się w jego stronę. Uspokajająco pogłaskała go po włosach, zdjęła nasączony wodą kawałek materiału z jego głowy, gorący od jego ciała i zamoczyła go w resztce zimnej wody. Na szczęście był wystarczająco chłodny. Znów położyła go na czole chłopaka, a jego ciało przeszyły dreszcze. I tak było już lepiej, gorączka powoli ustępowała, ale popękane żebra bolały coraz gorzej. A co jeśli któraś ze złamanych kości się przemieści? Jeśli zrani jego płuco? Tutaj nie mogli liczyć na żadną pomoc. Hermiona nie wiedziała, dlaczego w ogóle nadal ich tu trzymają. Oprócz osoby, która przynosiła im posiłki, nie przyszedł do nich nikt. Więc dlaczego po prostu ich nie zabiją? Może chodzi o okup? Dziewczyna natychmiast odrzuciła tę myśl, była zbyt niedorzeczna. Jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Cokolwiek to jednak nie było, to nadal trzymali ich przy życiu. I dziewczyna miała nadzieję, że mimo wszystko tak zostanie. To dawało więcej czasu na znalezienie ich. Być może tylko dzięki temu mieli jeszcze szansę stąd wyjść. O ile Draco okaże choć trochę rozsądku i współczucia. Jeżeli powie Dumbledore'owi gdzie mogą ich przetrzymywać. Ale ona już w to nie wierzyła, nie wierzyła w nic, co związane była z Malfoy'em. Nie wierzyła jemu, jego słowom, gestom, pocałunkom, dotykowi. Nie wierzyła nawet sobie, że dała się tak omamić i wykorzystać. Taka była głupia, że mu zaufała... Jednak teraz on jest jej ostatnią nadzieją, a ona nie potrafi zaufać, że mógłby jeszcze kiedykolwiek zrobić coś dobrego. A co, jeśli Dumbledore zataił ich zniknięcie? Po prostu je przemilczał? Powiedział, że musieli wyjechać i tym samym uniemożliwił Draco pomoc? To bez znaczenia, zupełnie. I tak nic by nie zrobił, po co miałby narażać siebie dla szlamy, która nie może równać się z arystokratą czystej krwi....
Straciła ich oboje. Brata i najlepszą przyjaciółkę. Z dnia na dzień traciła nadzieję i zatracała się w smutku. Poszukiwania nie przynosiły rezultatów, chociaż Harry nadal uważał, że nie wszystko stracone. Mówił, że Dumbledore robi zbyt mało i sam aż rwał się do poszukiwań. Ona jednak była realistką, chociaż jeśli byłaby szansa, też chciałaby jakoś pomóc. Jeśli żyli, to byli uwięzieni w jakimś zabezpieczonym miejscu. Wszystko rozbijało się o domysły i przypuszczenia. Ale Ginny chciała mieć pewność, wiedzieć, co teraz się z nimi dzieje. Chciała mieć nadzieję i wierzyć w ich powrót, ale czas mijał, a nikt nie miał żadnych wieści. Zrobiłaby wszystko za jedną, choćby najmniejszą informację. Jej rodzice zostali już powiadomieni i Dumbledore proponował jej, żeby wróciła na kilka dni do Nory. Ona jednak wolała zostać w zamku. Nie miała ochoty, żeby przebywać w wisielczej atmosferze, która panowała teraz w jej domu. Wolała zachować pozory normalności. Chociaż świadomość dwóch zaginionych uczniów wisiała w powietrzu, to mimo wszystko zamek tętnił swoim zwykłym życiem. Tylko jakby spokojniej, ciszej. W Wielkiej Sali obok Harry'ego zostawała wolna przestrzeń dla nieobecnego Rona, a koło Ginny też nikt nie siadał. Przez to jeszcze dotkliwiej odbierała brak najlepszej przyjaciółki. Te puste miejsca raniły ją do żywego. Teraz to ona karmiła Krzywołapa i zapewniała mu dzienną dawkę pieszczot. Stęskniony towarzystwa kot przychodził co noc do dormitorium i kładł się na jej łóżku, pyszczkiem i przednimi łapami na jej brzuchu. Przynosił jej więcej pocieszenia, niż ta sama formułka słyszana od kilku uczniów pod rząd. Teraz nawet z Harry'm było im do siebie bliżej. Nie była już wściekła o Cho, nie teraz, kiedy mieli poważniejsze problemy. Jechali na tym samym wózku, oboje zrobiliby wszystko, żeby odnaleźć najbliższych. Z resztą... Teraz w jej życiu pojawił się ktoś inny, chociaż może niezbyt nowy. Tyle czasu minęło, odkąd ją pocałował, a ona nie mogła o tym zapomnieć. Szczególnie tego, że prawie złamała sobie rękę na jego szczęce. Nie odzywała się do niego, ale bardzo brakowało jej obecności tego chłopaka. Randka, którą dla niej wtedy przygotował była idealna. Aktywna, dokładnie taka, jakie Ginny uwielbia. Potrzebowała go przede wszystkim teraz, kiedy została sama. Po tym, co Hermiona powiedziała jej o Malfoy'u i Katy, zmieniła zupełnie stosunek do jej słów. Nie mogła ufać komuś takiego, a na pewno nie w kwestii swojego szczęścia. Była już pewna, czego teraz potrzebuje. Wstała zdecydowana i unikając spojrzeń innych uczniów, zeszła na dół. Przeszła szybko przez pokój wspólny i przelazła przez portret. Nie było jeszcze zbyt późno, miała nadzieję, że zastanie go w swoim dormitorium. Przemierzała korytarze w pośpiechu, aż napotkała przeszkodę. Dość znaczącą. Stanęła przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów, ale nie znała hasła. Przeklęła w duchu. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Oczywiście może wejść za jakimś Ślizgonem, który nie będzie miał ochoty jej przepuścić. Narazić się na nieprzychylne spojrzenia i komentarze. Co teraz zrobi? Po prostu ma tam tak wejść i pewnym krokiem przemaszerować aż do dormitorium Zabiniego? A jeśli będzie właśnie z jakąś dziewczyną? Zmieniła taktykę na trochę bezpieczniejszą. Stanęła wprost przed wejściem i wymieniła kilka haseł, które wydawały jej się odpowiednie.
- Czysta krew! Arystokraci! Wielki Slytherin! Chwała Slytherinowi! Porażka Gryffindoru? Starożytne rody! Wielkie... - wyrzucała z siebie, kiedy nagle ściana zaczęła się rozsuwać.
Spojrzała na nią szczerze zaskoczona i wytrzeszczyła oczy.
- Starożytne rody, serio? - mruknęła do siebie, kręcąc głową.
Odetchnęła głęboko i pewnym krokiem wmaszerowała do środka. Głowę miała uniesioną wysoko i starała się patrzeć każdemu w oczy. Nie dać po sobie poznać, że czuje się nieswojo i jest zagubiona. Widziała ich spojrzenia bardzo wyraźnie. Młodsi patrzyli na nią wrogo, ale nie odważyli się odezwać. Reszta szeptała między sobą, a do Ginny docierało coraz więcej ich słów. Była dla nich Gryfonką, zdrajczynią krwi, biedną Weasley, ale ona nie przyszła tu dla nich. Nie oni się liczyli.
- Czego tu szukasz? - usłyszała obok siebie głos przepełniony wrogością i natychmiast się odwróciła.
Jakiś Ślizgon wyższy od niej o dwie głowy zerkał na nią spod byka. Wzięła się w garść i spojrzała mu prosto w oczy. Nie spuścił wzroku i teraz prowadzili niemy pojedynek.
- Wyjazd stąd – czarnoskóra Ślizgonka podeszła do nich szybko.
Ginny otaczało coraz więcej negatywnie nastawionych do niej osób. Czuła się przez nich osaczona, jak zaszczute zwierzę. Patrzyła jednak im wyzywająco w oczy.
- Nie wasza sprawa, szukam kogoś – warknęła i próbowała przepchnąć się przez tłum.
W efekcie tylko jeszcze bardziej zacieśnił się wokół niej. Głosy wciąż się podnosiły.
- Stop! Zamknąć się i ją przepuścić – usłyszała znajomy głos, dochodzący spoza kręgu. - Ona jest moim gościem!
Spojrzała na Blaise'a z wdzięcznością. Ślizgoni rozstąpili się trochę, robiąc jej przejście, ale ich spojrzenia nadal były takie same. Z wysoko uniesioną głową i pewnym krokiem podeszła do Zabiniego.
- Chodźmy do mnie – powiedział cicho i zaprowadził ją w stronę swojego dormitorium.
Było spore i dzielił je z jeszcze trzema osobami. Teraz było jednak puste. Gestem ręki wskazał jej swoje łóżko. Usiadła na nim niepewnie i wpatrzyła się w swoje dłonie. Uleciała z niej cała pewność siebie.
- Po co tu przyszłaś? - zapytał łagodnym tonem.
- Czułam się samotna – odpowiedziała zaskakująco szczerze.
Usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Nie odsunęła się ani o centymetr. Wtuliła się w niego całym ciałem i przymknęła oczy.
- Wiem, ale wkrótce się odnajdą – mówił cicho, ale wyraźnie słyszała każde jego słowo.
- A co, jeśli nie? - zapytała słabym tonem.
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem? Zaufaj mi, proszę, i uwierz, że niedługo wrócą. A na pewno niedługo dowiemy się czegoś znaczącego. Dumbledore z pewnością robi wszystko, żeby ich odnaleźć. Naprawdę.
- Dziękuję – powiedziała i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. - Mogę tu zostać? Przy tobie?
- Zostań, Wiewióreczko, zostań – pogłaskał ją po włosach.
- Znów pijesz? Jesteś zupełnie, jak twój ojciec – usłyszał z sobą znajomy, kobiecy głos, ale nie zareagował.
Nadal siedział z otwartą butelką i wpatrywał się zamyślony w okno. Zbyt wiele miał teraz na głowie, by przejmować się matką. Przybył tu najszybciej jak zdołał, ale i tak musiał czekać prawie tydzień. Wmówił Snape'owi, że należy mu się odpoczynek w domu, bo ma już dość przebywania wśród tych ścierw. Przelał w te słowa całą swoją arystokrację, próżność i pychę. Udało się, ale nadal nie miał planu. Nie zszedł nawet jeszcze do lochów, nie czuł się na to gotowy na trzeźwo.
- Kochasz go? - niespodziewanie przerwał ciszę.
Nie odpowiedziała od razu, chociaż nie widział wyrazu jej twarzy, wiedział, że jest zaskoczona pytaniem.
- Oczywiście, że tak. Tylko nie mów mu o tym, bo uzna mnie za słabą i niegodną jego arystokratycznego nazwiska – zaśmiała się krótko, ale łagodnie.
- A jak wiele byłabyś w stanie dla niego poświęcić? Nawet, gdyby stawką było twoje życie? Gdybyś musiała ratować go od śmierci i zapewnić bezpieczeństwo?
Nadal nie odwrócił się w jej stronę, ale teraz podeszła i stanęła naprzeciw niego. Wreszcie zdobył się, żeby spojrzeć na jej twarz. Była bledsza niż zwykle i wyglądała na starszą. Twarz miała zmęczoną, ale nadal piękną. Długie włosy spięła w wysoki kok.
- Wszystko – odpowiedziała pewnym tonem.
- A mnie kochasz? - zapytał z zamyśleniem.
- Do czego zmierzasz? - jej ton stał się ostrzejszy.
- Czy potrafiłabyś zaakceptować, gdybym kochał kogoś, kto w mniemaniu twoim i ojca byłby tego zupełnie niegodny? - nie wiedział, dlaczego z nią o tym rozmawia. Może był zbyt pijany albo po prostu potrzebował kontaktu z bliską osobą?
Zapadła cisza. Narcyza z napiętą miną wpatrywała się w widok za oknem. Rysy jej stężały. Bardzo, bardzo powoli odwróciła się znów w jego stronę. Nagle uśmiechnęła się delikatnie.
- Zejdę na dół i cofnę zaklęcie wyciszające – powiedziała łagodnym tonem.
- Słucham? - zapytał z nutką paniki w głosie.
- Nie jestem głupia. Zjawiasz się tutaj bez wyraźnego powodu tydzień po tym, jak ich przywieźli. Jesteś nieobecny, zamyślony i wyraźnie zmartwiony. Mówisz o miłości do kogoś, kto nie spodoba się mi i ojcu. Oraz o poświęcaniu siebie dla kogoś i zapewnianiu bezpieczeństwa. Mylę się? Mam tylko nadzieję, że chodzi ci o Hermionę Granger, nie Ronalda Weasley'a – uśmiechnęła się szeroko, ale jej twarz była napięta, czekała na jego odpowiedź.
Wiedział, że jest bystra. W przeciwieństwie do ojca, który był po prostu przebiegły. Bardzo mało faktów mogło uciec Narcyzie Malfoy. Nie wiedział czy jest na siebie wściekły, że się domyśliła, czy czuje ulgę.
- Nie jesteś zła? - zapytał cicho.
- Jestem, nawet bardzo. Dobrze wiesz, kim ona jest. Zbliża się wojna, której oni nie mają szans wygrać. Dobrze wiesz, co się z nią stanie. Nie dasz rady jej obronić, nie przed wszystkimi Śmierciożercami. Ale jeśli chcesz ją teraz wyciągnąć z lochu, to nie zabronię ci. Tylko proszę, uważaj na siebie i bądź ostrożny. Jesteś moim jedynym synem – pocałowała go w czoło, ale natychmiast się odsunął. Nie był już małym chłopcem i nienawidził, gdy tak się go traktowało.
- Pójdę teraz na dół i cofnę zaklęcie wyciszające, abyś mógł pilnować czy jest bezpieczna.
- Nie mów nic ojcu – Draco spojrzał na nią uważnie.
- Nie powiem, ale nie pij już więcej – powiedziała i wyszła.
Doczołgała się do drzwi celi, byleby jak najdalej od przyjaciela. Łzy już od dawna zbierały się w jej oczach, ale w końcu chłopak zasnął. Odsunęła się jak najdalej, żeby nie obudzić go żadnym dźwiękiem. W końcu poczuł się lepiej i zeszła z niego gorączka. Miała nadzieję, że głęboki sen choć trochę zregeneruje jego siły. Położyła się twarzą do światła przelewającego się przez szparę między drzwiami a posadzką. Dawało nadzieję, było cząstką tego, co czeka ją poza celą. Wyciągnęła delikatnie rękę i położyła ją w smudze światła. Wpatrywała się w nią jak oczarowana. Tracisz rozum – pomyślała i natychmiast cofnęła dłoń. Myślami była daleko, w swoim rodzinnym domu. Razem z matką i ojcem jadła ostatnią kolację przed jej powrotem do zamku. Wtedy jeszcze nie wiedziała, ile zmian przyniesie dla niej ten rok. A teraz ma tu umrzeć. Może z wycieńczenia, głodu. Albo zabije ją zakażenie, które wdało się w ranę na jej nodze. Może z tęsknoty. Albo zwariuje, straci rozum i nawet, jeśli ją odnajdą, to po prostu ich nie pozna. Zamknie się we własnym świecie z którego nie będzie już wyjścia. Bała się tego okropnie. Chciała tylko wyjść z tego miejsca całą i zdrowa. Znów zobaczyć rodzinę i przyjaciół. Załkała, zaciskając zęby na dłoni, aby nie obudzić Rona. Na ręce miała już wiele śladów sprzed kilku dni, które widziała dokładnie, gdy położyła dłoń w bladej smudze światła. Otworzyła na chwilę załzawione oczy i zamarła. Coś zasłaniało prawie całą smugę i poruszało się delikatnie. Słyszała ciężki oddech przybysza. Ktoś najwidoczniej siedział po drugiej stronie drzwi i opierał się o nie plecami. Skrawek jego białej koszuli wsunął się w wolną przestrzeń i był na wyciągnięcie jej ręki. Adrenalina zapulsowała w jej żyłach. Kim jest ta postać? Kto siedziałby pod drzwiami celi i nie zdradzał swojej obecności? Jakie miał względem nich zamiary?
- Kto tu jest? - odważyła się zapytać słabym, zachrypniętym głosem.
Odpowiedziała jej cisza, ale była pewna, że ciało przybysza lekko się naprężyło. Po chwili zobaczyła szybki ruch. Postać wstała i pospiesznie oddaliła się od drzwi.
Czuł się już wystarczająco pijany. Wreszcie był gotowy, aby zejść na dół. W gardle mu zaschło, a z każdym krokiem miał ochotę uciec. Przecież w końcu musiał się na to zdobyć, po to tutaj przybył. Oparł się o drzwi celi i osunął po nich. Wypił jeszcze kilka łyków z butelki, którą zabrał ze sobą. Kiedy w końcu przestał się poruszać, usłyszał cichy płacz zza drzwi. Należał do niej, nie miał co do tego wątpliwości. Ten dźwięk rozrywał mu serce, ale nie mógł nic na to poradzić. Słuchał go z niemą bezradnością. Miał ochotę położyć się na ziemi i szepnąć jej, że wszystko będzie dobrze. Że wkrótce ją stąd wyciągnie i nie pozwoli zrobić jej krzywdy. Ale sam nie był tego pewien, nie miał nawet planu. I jak zareagowałaby teraz na jego obecność? Po tym, co jej zrobił? Na razie musiał pozostać niezauważonym. Nie chciał robić jej złudnej nadziei, na wypadek, jeśli nie uda mu się ich uwolnić. Znów wypił, miał ochotę schlać się do nieprzytomności.
- Kto tu jest? - usłyszał głos, którego prawi nie rozpoznał. Był słaby, zmęczony i zbolały.
Nie mógł dłużej tam siedzieć, nie po tym, jak zauważyła jego obecność. Teraz już nie mógłby siedzieć cicho i udawać swoją nieobecność. Wstał szybko, wypił jeszcze trochę i chwiejnym krokiem ruszył w górę schodów.
Mijały kolejne godziny. Albo minuty... W tym miejscu pojęcie czasu było wyjątkowo względne. Ron czuł się już lepiej, ale noga Hermiony bolała coraz bardziej. Teraz chód sprawiał jej jeszcze więcej bólu. Zastanawiała ją jeszcze postać, która pojawia się tutaj kilka godzin temu. Gdzieś głęboko w jej umyśle pojawiał się Draco. Kto inny mógłby to być? Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Westchnęła głęboko. Nagle drzwi do celi otworzyły się. Czyżby był to już czas posiłku? Stanął w nich jednak ten sam Śmirciożerca, który pomagał w ich pojmaniu. Zatrzasnął za sobą drzwi. Wyciągnął różdżkę i więźniowie skulili się w sobie. Czyżby w końcu sobie o nich przypomniano? Tylko dlaczego akurat teraz? Mężczyzna wymamrotał coś cicho i promień oszołamiacza pomknął w stronę Rona, który nie zdążył zareagować. Hermiona pisnęła tylko cicho. Mężczyzna podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za włosy. Wrzasnęła słabo, tylko tyle miała sił. Próbowała się wyrywać, bić, ale było to na nic. Śmierciożerca zaprowadził ją siłą na środek sali i rzucił brutalnie na ziemię. Krzyknęła z bólu, kiedy upadła na ranną nogę.
- Krzycz, krzycz i tak nikt ci nie pomoże. Mogę zrobić z tobą co chcę, dostałem takie pozwolenie – uśmiechnął się obleśnie.
Próbowała się podnieść, krzyczeć, wyrywać, ale uderzył ją w twarz. Znów spotkała się z zimną posadzką. Twarz zapiekła ją żywym ogniem. Mężczyzna siłą odwrócił ją na plecy i położył dłonie na jej brzuchu. Zaczął podwijać bluzkę. Powstrzymała łzy, nie mogła się poddać. Nie weźmie jej bez walki. Prędzej da się zabić, niż zgwałcić. Kiedy tylko zauważyła okazję z całej siły wbiła paznokcie w policzek Śmierciożercy i szarpnęła. Odskoczył od niej z krzykiem i z satysfakcją poczuła jego krew na opuszkach swoich palców. Zostanie mu po niej pamiątka. Nie złamie jej, będzie walczyła, dopóki wystarczy jej sił. Mężczyzna wymierzył mocne kopnięcie w ranę na jej nodze. Zawyła z bólu i jej umysł zamroczył ból. Od krzyku zdarła sobie gardło. Przez chwilę była pewna że zemdleje. Potem wymierzył jej jeszcze jeden policzek i poczuła jego ręce na swoim ciele.
__________________________________________________________________
Nie zanudziliście się? Ktoś jeszcze to w ogóle czyta? :D