Czas to pojęcie względne. Może mijać
bardzo szybko, wręcz niezauważalnie lub ciągnąć się w
nieskończoność. Niekiedy wydaje nam się, że zupełnie stanął,
a my tkwimy w nicości. Świat jednak trwa niezmiennie dalej. Ta
iluzja może być czasem zgubna. Chociaż Hermionie Granger wydawało
się, że wszystko nagle przystanęło, to bitwa trwała jedna dalej,
a ona musiała otrząsać się ze swojej osobistej tragedii. Czas nie
zatrzyma się z powodu jednego złamanego serca i ona boleśnie się
o tym przekonała. Nie mogła teraz przedkładać swoich uczuć nad
zadanie, które zlecił jej Harry. Wyszła szybko z pustej sali i
uważnie omiotła wzrokiem cały korytarz. Odetchnęła z ulgą gdy
okazał się pusty. Puściła się biegiem w stronę schodów, a
potem na Wieżę Gryffindoru. Była pusta i nieprzyjemna, ogień w
kominku wygasł już zupełnie. Wzięła szybko pelerynę niewidkę i
założyła ją na siebie. Od razu poczuła się pewniej. Teraz mogła
wszystko... Nie chciała więcej trwać w tej bezczynności. Rzuciła
się biegiem na dół. Po drodze spotkała tylko jednego
Śmierciożercę. Oszołomiła go zaklęciem, a potem na chwilę
przystanęła. Mogła go zabić... Szybkim ruchem zerwała jego
maskę. Nie znała tego mężczyzny. Wystarczyłoby tylko jedno
zaklęcie... Wtedy już nigdy nikogo by nie skrzywdził. Nie
obudziłby się po drętwocie, ani już nigdy... Jednego skurwysyna
mniej... Wycelowała w niego różdżką.
- Avada Ke... - zaczęła, ale zacięła się.
Nie potrafiła tak po prostu kogoś zamordować. A jeżeli on też nie działał z własnej woli? Jeżeli go zmusili, szantażowali? Prawdopodobnie miał rodzinę, kogoś, kogo kochał. Nie potrafiła odebrać komuś ojca, męża, chociażby był podłym człowiekiem. Z westchnieniem opuściła różdżkę. Odebrała mu jego magiczną broń i schowała do swojej bluzy. Mogła się jeszcze przydać. Rozejrzała się po korytarzu i dwa metry dalej dostrzegła komórkę na miotły. Zaklęciem sprawiła, że ciało mężczyzny lewitowało metr nad ziemią i przetransportowała je do schowka. Upchnęła między stare miotły, a ciało związała czarami. Teraz nie powinien już uciec. Zabezpieczyła jeszcze komórkę zaklęciem wyciszającym, a drzwi zabarykadowała przy pomocy magii. Bardzo dokładnie słyszała krzyki dobiegające z parteru. Nie mogła tracić więcej czasu. Rzuciła się w stronę schodów. Im niżej się znajdowała, tym więcej krzyków wydającej rozkazy McGonagall dobiegało do jej uszu. Stanęła na schodach przerażona. Walczyło już znacznie mniej osób, a posadzka zasłana była ciałami ofiar. Kilka z nich było odziane w czarne peleryny Śmierciożerców, co dziewczyna przyjęła z pewną ulgą. Niewidzialność dodawała jej pewności siebie w walce. Podbiegła do Nevilla, który walczył z niskim i krępym mężczyzną. Poznała go od razu, to właśnie on przyczynił się do pojmania jej oraz Rona, a potem złożył w jej celi nieprzyjemną wizytę. Chciała zdjąć pelerynę, żeby wiedział, kto do pokonuje, ale nie mogła pozwolić na demaskację. Nie mogli poznać ich tajnej broni. Podeszła do nich pewnym krokiem i zaatakowała mężczyznę. Drętwota pomknęła w jego stronę i trafiła w serce, chociaż Hermiona poddawała wątpliwości jego istnienie. Neville omiótł spojrzeniem sale, ale nigdzie nie wypatrzył swojego pomocnika. Pobiegł szybko w tłum. I wtedy go zobaczyła... Leżał na ziemi z szeroko otwartymi oczami.
- Nie – wyrwało się niekontrolowanie z jej gardła.
Poczuła, jak po jej policzkach spływają pierwsze łzy. To nie mogła być prawda, to nie mógł być on... Ale jest, to z pewnością on – podpowiedział cichy głosik w jej głowie. Rzuciła się w jego stronę, przeciskając się przez zdezorientowanych ludzi. Uklękła przy nim i złapała za rękę. Była zupełnie zimna. Cała krew odpłynęła z jego przystojnej twarzy. Miała ochotę siedzieć przy nim i płakać, ale bitwa nadal trwała. Pocałowała Simona w lodowaty policzek i odeszła ze ściśniętym sercem. Rzuciła się w wir walki, byleby tylko nie myśleć o tych, którzy polegli tej nocy. Puchon nie zasłużył na śmierć. By zbyt delikatny na tę bitwę i okrucieństwo, nie miał większych szans. Hermiona kluczyła między walczącymi szukając Harry'ego. Musiała oddać mu pelerynę. Korzystała też z niewidzialności i gdzie tylko mogła, pomagała uczniom w walce. Wreszcie go wypatrzyła, pojedynkował się z jakimś nieznanym jej mężczyzną. Oszołomiła Śmierciożercę od tyłu i krzyknęła imię przyjaciela. Nie mogła zdjąć teraz peleryny, a nie chciała dotykać Harry'ego znienacka w obawie, że ją zaatakuje. Chłopak spojrzał w jej stronę i dopiero wtedy odważyła się go dotknąć.
- Odejdźmy w jakieś mniej widoczne miejsce – rzucił w przestrzeń.
Ruszył przez salę z opuszczoną różdżką, nawet nie oglądając się za siebie. Hermiona mało tego rozumiała. Nie bał się, że go zaatakują? Napotkał jej zaskoczone spojrzenie, gdy tylko zdjęła pelerynę.
- Nie atakują mnie – odpowiedział na jej nieme pytanie. - Nie rozumiem tego, ale żaden z nich mnie jeszcze nie zaatakował, jakbym zupełnie nie istniał. Zatrzymaj pelerynę, tobie przyda się bardziej.
Otarł pot z czoła. Miał taką zmęczoną twarz... Dlaczego go nie atakowali? Co, jeżeli nie taki był plan? I gdzie był Voldemort? Dziewczyna nie widziała go nigdzie tej nocy.
- A Voldemort? - zapytała patrząc na przyjaciela uważnie.
- Nigdzie go nie ma. Ten tchórz nawet nie stanął do walki!
I wtedy Hermiona go dostrzegła, jego platynowe włosy nie były już tak idealnie ułożone. Skręcał w korytarz. Uciekał?
- Przepraszam, Harry, ale muszę coś sprawdzić – szepnęła i założyła na siebie materiał.
Pobiegła za Ślizgonem, trzymając się kilka kroków za nim. On z pewnością znał plan i wiedział, co tak dokładnie się dzieje. Ścisnęła mocniej różdżkę. Znów skręcił w stronę lochów. Poczekała, aż zejdzie na dół i wtedy zaatakowała. Popchnęła go mocno na ścianę i dźgnęła różdżką jego krtań.
- Co do... - zaczął, ale drugą ręką zdjęła z siebie pelerynę. - Och, Granger.
- Uciekasz? - zapytała ze złośliwym uśmiechem.
- Czego chcesz?
- Nie mam czasu. Jesteś mi chyba coś winien. Kilka wyjaśnień – mówiła pewnym głosem, ale popękane serce bolało z każdym wypowiadanym słowem.
W odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech, więc przycisnęła różdżkę mocniej.
- Jaki macie plan? Dlaczego nie atakują Harry'ego? Gdzie Voldemort?
- Zapomnij, że ci powiem – mruknął.
Nie miała czasu na te słowne przepychanki. W Wielkiej Sali wciąż ginęli ludzie. Przyjrzała się Draconowi. Miał rozciętą wargę i stracił gdzieś maskę. Czuła od niego specyficzny zapach krwi, którą przesiąknięta była jego szata. Przynajmniej żył...
- MÓW, JAKI JEST PLAN! - krzyknęła.
Spojrzał na nią tylko wściekle, jednak po chwili zaczął mówić.
- Mają go tylko pilnować, nie spuszczać z oczu. Nie mogą zaatakować go żadnym zaklęciem, które mogłoby go zabić lub uszkodzić. Jet zupełnie bezpieczny. A Czarnego Pana tu nie ma, przybędzie potem, kiedy będzie już po wszystkim – zawahał się na chwilę. - Nie macie szans. Ten plan jest idealny. Za pół godziny przybędzie tu drugi oddział, ten miał was tylko osłabić, jesteśmy tylko mięsem armatnim. Co prawa nie będzie to wielu ludzi, ale sami najlepsi. Mamy pakt z kilkoma wilkołakami. Zamek niedługo spłonie, uciekajcie, póki cokolwiek z was jeszcze zostało.
- Mówisz prawdę? - warknęła.
Skinął tylko głową, a dziewczyna rzuciła się biegiem w stronę walczących. Musiała im powiedzieć... Ale czy na pewno mogła mu ufać, co jeśli to podstęp?
- Ej, Granger – usłyszała jeszcze jego krzyk i odwróciła się. - Powodzenia!
Uśmiechnęła się do niego blado i zarzuciła na siebie pelerynę. Musiała jak najszybciej znaleźć Dumbledora. To nie było zbyt trudne. Stał na samym środku i walczył z trzema Śmierciożercami. Rzucał w ich stronę zaklęcie niewerbalne, aż w pewnym momencie nastąpiła mała eksplozja i wszyscy jego przeciwnicy odlecieli na kilka metrów. Hermiona patrzyła na tę scenę wstrzymując oddech. Spojrzała w miejsce, gdzie upadł jeden z mężczyzn i jej serce przeszył skurcz. Parvati Patil leżała na ziemi w kałuży krwi. Oczy miała otwarte i Hermiona miała przerażające wrażenie, że martwa dziewczyna wpatruje się prosto w nią. Chciała do niej podbiec. Nie pomożesz jej. Jest już za późno. Nie płacz, tylko teraz nie płacz. Na żałobę przyjdzie jeszcze czas, teraz walcz – powtarzała w myślach. Upewniła się, że wszyscy są zajęci walką i zaryzykowała. Zdjęła z siebie pelerynę i podbiegła w stronę profesor McGonagall.
- Zbierz wszystkich żywych, których znajdziesz – krzyknęła nauczycielka. - Niech biegną na peron Hogwart Express! Ja też się tam pojawię, by zabrać was w bezpieczne miejsce. Nie mamy szans, zamek upadł – Hermiona zauważyła pojedynczą łzę spływającą po jej policzku.
Natychmiast wykonała polecenie. Założyła pelerynę i przezywała informację wszystkim, których spotkała na swojej drodze. Odnalazła Harry'ego oraz Rona, zarzuciła na nich również materiał, i biegli razem w stronę wyjścia. To była teraz ich jedyna nadzieja. Gdzieniegdzie widzieli też inne postacie przemykające się chyłkiem w stroną bramy zamku. Kiedy tylko już się za nią znaleźli, spojrzeli na Hogwart. Zostały z niego teraz jedynie ruiny, które stanęły w krwiożerczym ogniu. Hermiona przytuliła się mocno do przyjaciół i załkała. To miejsce było kiedyś jej domem, a teraz pochłonęło tyle bliskich jej żyć. Wiedziała, że ta bitwa była początkiem czegoś okropnego, nowej ery w świecie czarodziejów. Co stało się zresztą jej przyjaciół? Ron uspokajająco pogłaskał ją po plecach.
- Co będzie teraz? - zaszlochała.
Nie musiała być już odważna ani twarda. Mogła płakać i być słaba. To wszystko znacznie ją przewyższało. Patrzyła właśnie na coś strasznego, chociaż nie potrafiła dokładnie tego zdefiniować. Świat już nigdy nie będzie taki sam. Nie będzie już dla niej przyjaznym miejscem. Ile zostanie jej życie, kiedy Śmierciożercy przejmą kontrolę?
- Teraz deportujemy się na peron i poczekamy na Dumblerora – powiedział Harry obcym głosem.
Z pewnością zrozumiał, że przyjaciółka miała na myśli odległą, bliżej nieokreśloną przyszłość, ale on nie chciał o niej teraz myśleć. Inne odpowiedź nie przeszłaby mu przez gardło. Nie zadała więcej tego pytania, najwidoczniej zrozumiała, że nikt nie udzieli na nie normalnej odpowiedzi.
- Musimy już iść – szepnął Ron.
Hermiona kiwnęła tylko głową. Kto jeszcze poległ tej nocy? Co z Draconem? Pomógł im mimo wszystko. A co będzie z nim dalej? W tej odległej przyszłości, o której nikt nie chciał myśleć? Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i wszyscy troje deportowali się na peron. Było tam tylko kilkoro uczniów. Rozejrzała się nerwowo, ale nigdzie nie zauważyła Ginny. Była za to Luna, Lavender, Neville, pani Pomfrey i pani Sprout. Jeszcze kilkoro uczniów, z którymi Hermiona nieczęsto rozmawiała.
- Gdzie Ginny i Cho? - zapytał Harry, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie.
Już po chwili usłyszeli trzask i panna Chang deportowała się cała i zdrowa. Natychmiast podbiegła do Harry'ego i rzuciła mu się w ramiona. Załkała głośno, a chłopak pogłaskał ją uspokajająco po włosach.
- Nic ci nie jest? - zapytał cicho.
Dziewczyna pokręciła głową. Pani Sprout wyciągnęła różdżkę i zaczęła szeptać ochronne zaklęcia, na wypadek, gdyby Śmierciożercy zaczęli ich szukać. Wreszcie ich zobaczyli. Ze wzgórza schodziły dwie wysokie postacie, a jedna, drobna, lewitowała nad nimi. Hermiona poznała jej zarys już z daleka.
- Ginny – szepnęła.
Wszyscy natychmiast spojrzeli w stronę przybyszów. Dlaczego ona nie szła o własnych siłach? Co, jeśli McGonagall znalazła jej ciało i postanowiła oddać rodzinie?
- Nie, błagam, nie – mruknęła przez łzy.
Ron objął ją w pasie. Dumbledore i McGonagall byli już coraz bliżej. Mimo ciemności Hermiona widziała plamy krwi na jasnej bluzce przyjaciółki. Pani Sprout zdjęła zaklęcia ochronne i Gryfonka pobiegła w stronę Ginny. Ron podążył za nią.
- Czy on żyje? - spojrzała przerażona w stronę dyrektora.
Ginny nie poruszała się i Hermiona miała wrażenie, że nawet nie oddycha.
- Tak, ale jest bardzo słaba. Potrzebna jej natychmiastowa pomoc. Czy jest tam pani Pomfrey?
Gryfonka kiwnęła tylko głową. Dyrektor i nauczycielka wyglądali o wiele starzej niż zwykle. Oboje mieli smutek wymalowany na twarzach, a na policzkach profesor McGonagall widniały świeże ślady łez. Hermiona spojrzała na dół, gdzie siedzieli ocalali. Była ich garstka, nie więcej niż trzydzieści osób wraz z nauczycielami. Wszyscy wyglądali okropnie. Wykończeni psychicznie i fizycznie. Zeszli razem na dół, gdzie czekała już na nich cała reszta.
- Przenosimy się w bezpieczne miejsce – powiedział Dumbledore spokojnie.
- A nie czekamy na resztę? - zapytała pani Pomfrey marszcząc brwi.
- Nie mamy na kogo czekać, nikt więcej nie ocalał – profesor McGonagall załamał się głos.
Wszyscy, którzy ocaleli zamarli i wstrzymali na chwilę oddech...
___________________________________________________
To już ostatni rozdział. Teraz czeka nas już tylko epilog. Chociaż myślę, że nie będzie to koniec mojej przygody z pisaniem. Być może wrócę z nowym Dramione.
- Avada Ke... - zaczęła, ale zacięła się.
Nie potrafiła tak po prostu kogoś zamordować. A jeżeli on też nie działał z własnej woli? Jeżeli go zmusili, szantażowali? Prawdopodobnie miał rodzinę, kogoś, kogo kochał. Nie potrafiła odebrać komuś ojca, męża, chociażby był podłym człowiekiem. Z westchnieniem opuściła różdżkę. Odebrała mu jego magiczną broń i schowała do swojej bluzy. Mogła się jeszcze przydać. Rozejrzała się po korytarzu i dwa metry dalej dostrzegła komórkę na miotły. Zaklęciem sprawiła, że ciało mężczyzny lewitowało metr nad ziemią i przetransportowała je do schowka. Upchnęła między stare miotły, a ciało związała czarami. Teraz nie powinien już uciec. Zabezpieczyła jeszcze komórkę zaklęciem wyciszającym, a drzwi zabarykadowała przy pomocy magii. Bardzo dokładnie słyszała krzyki dobiegające z parteru. Nie mogła tracić więcej czasu. Rzuciła się w stronę schodów. Im niżej się znajdowała, tym więcej krzyków wydającej rozkazy McGonagall dobiegało do jej uszu. Stanęła na schodach przerażona. Walczyło już znacznie mniej osób, a posadzka zasłana była ciałami ofiar. Kilka z nich było odziane w czarne peleryny Śmierciożerców, co dziewczyna przyjęła z pewną ulgą. Niewidzialność dodawała jej pewności siebie w walce. Podbiegła do Nevilla, który walczył z niskim i krępym mężczyzną. Poznała go od razu, to właśnie on przyczynił się do pojmania jej oraz Rona, a potem złożył w jej celi nieprzyjemną wizytę. Chciała zdjąć pelerynę, żeby wiedział, kto do pokonuje, ale nie mogła pozwolić na demaskację. Nie mogli poznać ich tajnej broni. Podeszła do nich pewnym krokiem i zaatakowała mężczyznę. Drętwota pomknęła w jego stronę i trafiła w serce, chociaż Hermiona poddawała wątpliwości jego istnienie. Neville omiótł spojrzeniem sale, ale nigdzie nie wypatrzył swojego pomocnika. Pobiegł szybko w tłum. I wtedy go zobaczyła... Leżał na ziemi z szeroko otwartymi oczami.
- Nie – wyrwało się niekontrolowanie z jej gardła.
Poczuła, jak po jej policzkach spływają pierwsze łzy. To nie mogła być prawda, to nie mógł być on... Ale jest, to z pewnością on – podpowiedział cichy głosik w jej głowie. Rzuciła się w jego stronę, przeciskając się przez zdezorientowanych ludzi. Uklękła przy nim i złapała za rękę. Była zupełnie zimna. Cała krew odpłynęła z jego przystojnej twarzy. Miała ochotę siedzieć przy nim i płakać, ale bitwa nadal trwała. Pocałowała Simona w lodowaty policzek i odeszła ze ściśniętym sercem. Rzuciła się w wir walki, byleby tylko nie myśleć o tych, którzy polegli tej nocy. Puchon nie zasłużył na śmierć. By zbyt delikatny na tę bitwę i okrucieństwo, nie miał większych szans. Hermiona kluczyła między walczącymi szukając Harry'ego. Musiała oddać mu pelerynę. Korzystała też z niewidzialności i gdzie tylko mogła, pomagała uczniom w walce. Wreszcie go wypatrzyła, pojedynkował się z jakimś nieznanym jej mężczyzną. Oszołomiła Śmierciożercę od tyłu i krzyknęła imię przyjaciela. Nie mogła zdjąć teraz peleryny, a nie chciała dotykać Harry'ego znienacka w obawie, że ją zaatakuje. Chłopak spojrzał w jej stronę i dopiero wtedy odważyła się go dotknąć.
- Odejdźmy w jakieś mniej widoczne miejsce – rzucił w przestrzeń.
Ruszył przez salę z opuszczoną różdżką, nawet nie oglądając się za siebie. Hermiona mało tego rozumiała. Nie bał się, że go zaatakują? Napotkał jej zaskoczone spojrzenie, gdy tylko zdjęła pelerynę.
- Nie atakują mnie – odpowiedział na jej nieme pytanie. - Nie rozumiem tego, ale żaden z nich mnie jeszcze nie zaatakował, jakbym zupełnie nie istniał. Zatrzymaj pelerynę, tobie przyda się bardziej.
Otarł pot z czoła. Miał taką zmęczoną twarz... Dlaczego go nie atakowali? Co, jeżeli nie taki był plan? I gdzie był Voldemort? Dziewczyna nie widziała go nigdzie tej nocy.
- A Voldemort? - zapytała patrząc na przyjaciela uważnie.
- Nigdzie go nie ma. Ten tchórz nawet nie stanął do walki!
I wtedy Hermiona go dostrzegła, jego platynowe włosy nie były już tak idealnie ułożone. Skręcał w korytarz. Uciekał?
- Przepraszam, Harry, ale muszę coś sprawdzić – szepnęła i założyła na siebie materiał.
Pobiegła za Ślizgonem, trzymając się kilka kroków za nim. On z pewnością znał plan i wiedział, co tak dokładnie się dzieje. Ścisnęła mocniej różdżkę. Znów skręcił w stronę lochów. Poczekała, aż zejdzie na dół i wtedy zaatakowała. Popchnęła go mocno na ścianę i dźgnęła różdżką jego krtań.
- Co do... - zaczął, ale drugą ręką zdjęła z siebie pelerynę. - Och, Granger.
- Uciekasz? - zapytała ze złośliwym uśmiechem.
- Czego chcesz?
- Nie mam czasu. Jesteś mi chyba coś winien. Kilka wyjaśnień – mówiła pewnym głosem, ale popękane serce bolało z każdym wypowiadanym słowem.
W odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech, więc przycisnęła różdżkę mocniej.
- Jaki macie plan? Dlaczego nie atakują Harry'ego? Gdzie Voldemort?
- Zapomnij, że ci powiem – mruknął.
Nie miała czasu na te słowne przepychanki. W Wielkiej Sali wciąż ginęli ludzie. Przyjrzała się Draconowi. Miał rozciętą wargę i stracił gdzieś maskę. Czuła od niego specyficzny zapach krwi, którą przesiąknięta była jego szata. Przynajmniej żył...
- MÓW, JAKI JEST PLAN! - krzyknęła.
Spojrzał na nią tylko wściekle, jednak po chwili zaczął mówić.
- Mają go tylko pilnować, nie spuszczać z oczu. Nie mogą zaatakować go żadnym zaklęciem, które mogłoby go zabić lub uszkodzić. Jet zupełnie bezpieczny. A Czarnego Pana tu nie ma, przybędzie potem, kiedy będzie już po wszystkim – zawahał się na chwilę. - Nie macie szans. Ten plan jest idealny. Za pół godziny przybędzie tu drugi oddział, ten miał was tylko osłabić, jesteśmy tylko mięsem armatnim. Co prawa nie będzie to wielu ludzi, ale sami najlepsi. Mamy pakt z kilkoma wilkołakami. Zamek niedługo spłonie, uciekajcie, póki cokolwiek z was jeszcze zostało.
- Mówisz prawdę? - warknęła.
Skinął tylko głową, a dziewczyna rzuciła się biegiem w stronę walczących. Musiała im powiedzieć... Ale czy na pewno mogła mu ufać, co jeśli to podstęp?
- Ej, Granger – usłyszała jeszcze jego krzyk i odwróciła się. - Powodzenia!
Uśmiechnęła się do niego blado i zarzuciła na siebie pelerynę. Musiała jak najszybciej znaleźć Dumbledora. To nie było zbyt trudne. Stał na samym środku i walczył z trzema Śmierciożercami. Rzucał w ich stronę zaklęcie niewerbalne, aż w pewnym momencie nastąpiła mała eksplozja i wszyscy jego przeciwnicy odlecieli na kilka metrów. Hermiona patrzyła na tę scenę wstrzymując oddech. Spojrzała w miejsce, gdzie upadł jeden z mężczyzn i jej serce przeszył skurcz. Parvati Patil leżała na ziemi w kałuży krwi. Oczy miała otwarte i Hermiona miała przerażające wrażenie, że martwa dziewczyna wpatruje się prosto w nią. Chciała do niej podbiec. Nie pomożesz jej. Jest już za późno. Nie płacz, tylko teraz nie płacz. Na żałobę przyjdzie jeszcze czas, teraz walcz – powtarzała w myślach. Upewniła się, że wszyscy są zajęci walką i zaryzykowała. Zdjęła z siebie pelerynę i podbiegła w stronę profesor McGonagall.
- Zbierz wszystkich żywych, których znajdziesz – krzyknęła nauczycielka. - Niech biegną na peron Hogwart Express! Ja też się tam pojawię, by zabrać was w bezpieczne miejsce. Nie mamy szans, zamek upadł – Hermiona zauważyła pojedynczą łzę spływającą po jej policzku.
Natychmiast wykonała polecenie. Założyła pelerynę i przezywała informację wszystkim, których spotkała na swojej drodze. Odnalazła Harry'ego oraz Rona, zarzuciła na nich również materiał, i biegli razem w stronę wyjścia. To była teraz ich jedyna nadzieja. Gdzieniegdzie widzieli też inne postacie przemykające się chyłkiem w stroną bramy zamku. Kiedy tylko już się za nią znaleźli, spojrzeli na Hogwart. Zostały z niego teraz jedynie ruiny, które stanęły w krwiożerczym ogniu. Hermiona przytuliła się mocno do przyjaciół i załkała. To miejsce było kiedyś jej domem, a teraz pochłonęło tyle bliskich jej żyć. Wiedziała, że ta bitwa była początkiem czegoś okropnego, nowej ery w świecie czarodziejów. Co stało się zresztą jej przyjaciół? Ron uspokajająco pogłaskał ją po plecach.
- Co będzie teraz? - zaszlochała.
Nie musiała być już odważna ani twarda. Mogła płakać i być słaba. To wszystko znacznie ją przewyższało. Patrzyła właśnie na coś strasznego, chociaż nie potrafiła dokładnie tego zdefiniować. Świat już nigdy nie będzie taki sam. Nie będzie już dla niej przyjaznym miejscem. Ile zostanie jej życie, kiedy Śmierciożercy przejmą kontrolę?
- Teraz deportujemy się na peron i poczekamy na Dumblerora – powiedział Harry obcym głosem.
Z pewnością zrozumiał, że przyjaciółka miała na myśli odległą, bliżej nieokreśloną przyszłość, ale on nie chciał o niej teraz myśleć. Inne odpowiedź nie przeszłaby mu przez gardło. Nie zadała więcej tego pytania, najwidoczniej zrozumiała, że nikt nie udzieli na nie normalnej odpowiedzi.
- Musimy już iść – szepnął Ron.
Hermiona kiwnęła tylko głową. Kto jeszcze poległ tej nocy? Co z Draconem? Pomógł im mimo wszystko. A co będzie z nim dalej? W tej odległej przyszłości, o której nikt nie chciał myśleć? Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i wszyscy troje deportowali się na peron. Było tam tylko kilkoro uczniów. Rozejrzała się nerwowo, ale nigdzie nie zauważyła Ginny. Była za to Luna, Lavender, Neville, pani Pomfrey i pani Sprout. Jeszcze kilkoro uczniów, z którymi Hermiona nieczęsto rozmawiała.
- Gdzie Ginny i Cho? - zapytał Harry, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie.
Już po chwili usłyszeli trzask i panna Chang deportowała się cała i zdrowa. Natychmiast podbiegła do Harry'ego i rzuciła mu się w ramiona. Załkała głośno, a chłopak pogłaskał ją uspokajająco po włosach.
- Nic ci nie jest? - zapytał cicho.
Dziewczyna pokręciła głową. Pani Sprout wyciągnęła różdżkę i zaczęła szeptać ochronne zaklęcia, na wypadek, gdyby Śmierciożercy zaczęli ich szukać. Wreszcie ich zobaczyli. Ze wzgórza schodziły dwie wysokie postacie, a jedna, drobna, lewitowała nad nimi. Hermiona poznała jej zarys już z daleka.
- Ginny – szepnęła.
Wszyscy natychmiast spojrzeli w stronę przybyszów. Dlaczego ona nie szła o własnych siłach? Co, jeśli McGonagall znalazła jej ciało i postanowiła oddać rodzinie?
- Nie, błagam, nie – mruknęła przez łzy.
Ron objął ją w pasie. Dumbledore i McGonagall byli już coraz bliżej. Mimo ciemności Hermiona widziała plamy krwi na jasnej bluzce przyjaciółki. Pani Sprout zdjęła zaklęcia ochronne i Gryfonka pobiegła w stronę Ginny. Ron podążył za nią.
- Czy on żyje? - spojrzała przerażona w stronę dyrektora.
Ginny nie poruszała się i Hermiona miała wrażenie, że nawet nie oddycha.
- Tak, ale jest bardzo słaba. Potrzebna jej natychmiastowa pomoc. Czy jest tam pani Pomfrey?
Gryfonka kiwnęła tylko głową. Dyrektor i nauczycielka wyglądali o wiele starzej niż zwykle. Oboje mieli smutek wymalowany na twarzach, a na policzkach profesor McGonagall widniały świeże ślady łez. Hermiona spojrzała na dół, gdzie siedzieli ocalali. Była ich garstka, nie więcej niż trzydzieści osób wraz z nauczycielami. Wszyscy wyglądali okropnie. Wykończeni psychicznie i fizycznie. Zeszli razem na dół, gdzie czekała już na nich cała reszta.
- Przenosimy się w bezpieczne miejsce – powiedział Dumbledore spokojnie.
- A nie czekamy na resztę? - zapytała pani Pomfrey marszcząc brwi.
- Nie mamy na kogo czekać, nikt więcej nie ocalał – profesor McGonagall załamał się głos.
Wszyscy, którzy ocaleli zamarli i wstrzymali na chwilę oddech...
___________________________________________________
To już ostatni rozdział. Teraz czeka nas już tylko epilog. Chociaż myślę, że nie będzie to koniec mojej przygody z pisaniem. Być może wrócę z nowym Dramione.
O Merlinie .-. Tego się nie spodziewałam. Tylko 30 osób z całego Hogwartu? Draco jednak pomógł. Dobrze, że nic mu się nie stało. I szkoda mi Ginny. I w ogóle wszystkich. tfvygbuhnj. Nie mogę zebrać myśli .-.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się epilogu, żeby poznać zakończenie, ale jednocześnie nie chcę go czytać, bo wiem, że po nim skończy się to opowiadanie .-.
Mimo to czekam ;-;
Pozdrawiam i życzę weny ♥
Mrs Black
Mi też jakoś w sumie nie szczególnie spieszy się do publikowania epilogu :D
UsuńNie... nie wierzę... O Boże... Jezu... SZOK.
OdpowiedzUsuńOchłoń, Nikita, ochłoń. Wdech - wydech - wdech - wydech...
Świetne, świetne, świetne!!! I jak mnie przestraszyłaś przy tym Simonie! Hermiona tam płacze, a ja "Boże, tylko nie Draco, tylko nie Draco!!" A potem się okazało, że to Simon i takie westchnienie ulgi... I tak mi szkoda Ginny... mam nadzieję, że z tego wyjdzie.
...
CO?! Jak to ostatni rozdział?! Nie! Nie! Nie, nie, nie! Nie zgadzam się! Nie pozwalam! To się nie może tak skończyć! Nie! No nieee...! Draco, wracaj, przeproś ją i ucieknijcie gdzieś razem, gdziekolwiek, byle daleko i bądźcie tam szczęśliwi...! No nie, nie zgadzam sięęęęę! Nie wierzę, że to już koniec. :(
Ale i tak czekam z niecierpliwością i życzę dużo weny! :D
Nikita
Hahah, no wszystko się kiedyś kończy, raz lepiej, raz gorzej.
UsuńCoooo ?!?!?!? To nie może się tak skończyć, proszeeee !!!
OdpowiedzUsuńTsuki <3
Mam słabość do takich zakończeń :D
UsuńNa Merlina! Czy Ciebie już całkiem pokopało? Jestem teraz emocjonalnym wrakiem! Ten rozdział jest zbyt o s t a t e c z n y !! Żeby za jednym razem zabić tyle osób, skłócić głównych bohaterów i jeszcze zakończyć to wygraną zła? Ciśnie mi się na usta tylko jeden autor, który mi to robi: George R. R. Martin ;p No i oczywiście jeszcze mi dowaliłaś hasłem "To już ostatni rozdział". Weź idź się lecz, a nie mi tu jakieś cyrki odstawiasz ;p A na poważnie: bardzo lubię Twój sposób pisania i mam nadzieję, że tak jak mówisz, wrócisz z następnym Dramione ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie na kolejny rozdział ;*
Dimi,
halfofdim.blogspot.com
O tak, mój ukochany Martin <3 Odkąd przeczytałam całą serię, wszystkie inne książki wydają mi sie za mało dramatyczne xD
UsuńOch, trudno znaleźć odpowiednie słowa na tę całą emocjonalną burzę. Rozdział był naprawdę przygnębiający i już się boję czytać ten epilog.
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie jestem strzępkiem nerwów. Podobnie jak Hermiona boję się przyszłości. Jezuuuu ja żyję tym dramione! Nie wiem, co zastanę w epilogu, boję się nawet otwierać tej strony.
OdpowiedzUsuńCudownie budował napięcie. Czytałam z zapartym tchem, mając wrażanie, że sama biorę udział w bitwie. Nie wiem jak Ty to robisz, ale Twoja historia jest tak realna, tak naturalna jakby wyszła spod ręki Rowling jako 8 część Harrego Pottera.
Wdech.... wydech.... i epilog...
Vanillia :*